Pooglądaliśmy filmy wieczorkami, porelaksowaliśmy się. W tym sensie, że stacjonarnie. Natuszka, mimo że się stara, coraz mniej mobilna jest. Bynajmniej nie z tytułu bolących nóg - nogi to jedno, a kwestie bólu w innych częściach ciała... Cóż, skoro został jakiś miesiąc, to jest to zrozumiałe. A i synuś wyrozumiałością nie grzeszy - generalnie, w najmniej odpowiednich momentach urządza sobie zabawę w brzuszku mamy, czy to próbując biegać, czy pajacyki robić :)
W sobotę, poza tradycyjnym sprzątaniem (mniej roboty, jak nie ma świnki) i zakupami, wybyliśmy na miasto na obiadek. Padło na Pizzę Hut. Fajno, bo dotoczyliśmy się tam w porze mocno obiadowej, a gdy dodać do tego fakt ładnej soboty i lokalizację na trasie spacerowej - mogło być krucho z miejscami. Okazało się, że jedna z lóż - ostatnia - w głębi lokalu była wolna. Co prawda, żeby Natuszka się zmieściła, konieczne było przesunięcie bliżej mnie stolika (siedzieliśmy na przeciwko) - w wersji mnie sprzed 30 kg było by ciężko :) Ambitny pomysł - nie zapychać się ciastem, a delektować składnikami - padł, pomimo moich najszczerszych chęci, bo jak podałem kelnerce, jaką pizzę chcę, to stwierdziła, że ona by tę radziła na grubym jednak cieście, bo za dużo składników, i może się rozwalać. A w ogóle - jak postawiła przed nami Natuszki pizzę (na cienkim) i moją (na grubym) - to ja specjalnej różnicy, widocznej choćby w cenie, nie zauważyłem; minimalna. I, tradycyjnie - zamówiliśmy robioną na miejscu lemoniadę, z dolewkami oczywiście. Tradycyjnie także, pani na prośbę o dolewkę stwierdziła, że lemoniada się skończyła, i czy może być coś innego. W związku z czym uraczeni zostaliśmy pepsi - mimo, że poprosiłem o ice tea.
Wieczorem sobotnim z zapartych tchem obserwowaliśmy Kuchenne rewolucje Magdy Gessler (słyszeliście, że kilka firm, których knajpy ratowała, chce ją pozwać, że niby teraz mają jeszcze gorzej, po tych jej zmianach, niż wcześniej?). Odcinek dość inny od pozostałych - ten - cały czas problemy z podejściem pracowników knajpy, z szefostwem, z totalnym brakiem organizacji pracy, i permanentnym syfem w kuchni, a także z nieumiejącymi gotować kucharzami, którzy do tego kłamali co do świeżości potraw, z których chyba wszystkie były gotowcami i mrożonkami (trzymanymi w rozmrożonych zamrażarkach z wodą i syfem...). Niby wyszło - zmieniła wystrój, kartę dań, i fajnie. A jak kilka tygodni później pojechała w odwiedziny - okazało się, że syf jak był, tak w kuchni jest, dań ustalonych nie ma, generalnie powrót do tego, co było. Wściekła się, powiedziała to do widzenia i wyszła. Nie kumam takich ludzi jak tamci właściciele - zgłaszają knajpę do programu, żeby olać podane na tacy zmiany i dalej robić swoje. Bez sensu.
Jak już przy TV jesteśmy - polecam genialny serial Obrońcy. Na AXN leci w niedziele o 20:00 :)
Skarga prawie napisana, mama podtrzymała wolę sponsorowania. Będziem wysyłać coś, jutro chyba.
Wczoraj właśnie desant zrobiliśmy do moich rodziców na obiad - a co, jak weekend bez garów, to bez garów (u teściów - dzisiaj, jak co tydzień, z uwagi na szkołę rodzenia wieczorem :D wszystko dokładnie rozplanować - to podstawa). I znowu zonk - bo się przejedliśmy, wcale dużo nie jedząc. Bo nie jadamy dwudaniowych posiłków - a tu i rosołek, i mięcho, full zielska do wyboru. A potem, jak to u mnie w domu jest - na co zwróciła Natuszka uwagę, słusznie - ciasto wjeżdża na stół od razu (bez przerwy na zebranie sił :P). Co do ciasta - ewenement, bo kupne, co w wypadku mojej mamy, piekącej różne dziwne rzeczy z okazji i braku okazji, a w weekendy zawsze, rzadko się zdarza.
No i jestem bogatszy o fajne brązowe półbuty. Wyjaśnię - jedne takowe, choć z mało naturalnych materiałów - już posiadam, jednakże niewiele się da w nich chodzić, bo jak tylko popada deszcz, tworzywo z uwagi na jasnobrązowy kolor moknie, i zaczynają się pojawiać na nim dość śmiesznie wyglądające plamy. Ojciec zadeklarował jakiś czas temu, że ma właściwie nieużywane - why not? Okazało się, że nic dziwnego, że nie używane - jak otworzył szafę, to samych brązowych półbutów miał... 4 pary. Fason praktycznie identyczny. Facet, który nie chodzi - jeździ - wszędzie. Ja mam butów sporo - ale bez przesady.
Słoneczko świeci, aż miło!