Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

wtorek, 11 stycznia 2011

Jak chorować, to na całego

Weekend upłynął generalnie spokojnie... gdyby nie to, że po prostu powoli zdychałem. Trudno inaczej to nazwać. Owszem - dzięki Natuszce i jej szałowi porządkowemu w piątek nie musiałem sprzątać w sobotę, ale zakupy i tak trzeba było przynieść. To znaczy - nie żebym się jakoś źle fizycznie czuł jako tako; owszem, słabo czasami po pracy, jakoś tak ciężko, człowiek zmęczony jakby nie wiem co robił (choć Weidera nie robiłem ani na basenie mnie nie widzieli od sprzed świąt - przez te ciągłe dolegliwości). 

Za to gardło i nos - masakra. Od czasu, kiedy w środę mi ta lekarka dała piguły i spray do nosa - z nosa lecieć nie przestaje, a na dniach ledwo mówię, nie mówiąc o bólu przy przełykaniu - czegokolwiek, śliny, jogurtów, co dopiero pieczywa czy rzeczy twardszych. Po prostu nieciekawie, szczególnie w kontekście zapalenia krtani sprzed niespełna 2 tygodni. Do tego - wczoraj w pracy doszło łamanie, jakbym gorączkę miał. Więc się zarejestrowałem do LuxMedu, na dzisiaj rano. 

Pojechaliśmy razem z Natuszką - ja miałem internistę nieco wcześniej niż ona ginekolożkę swoją. Ustaliliśmy strategię - chcieliśmy wejść razem, poprosić panią moją żeby i Natuszkę obejrzała, zajrzała w gardło. Oczywiście, oporów ze strony żonki było - ale jak od kilku dni siedzę w domu i kaszlę na nią mocno (3 dni na pewno) - to wczoraj jakaś taka zmarniała była, zmęczona bardziej niż zwykle i do tego pociągała noskiem i pokasływała, chrząkała troszkę. Niestety, moja pani miała obsuwę - i Natuszka poszła do swojej ginekolożki, i miała się postarać szybko przyjść. Pani mnie obsłuchała, zajrzała w gardło - i nie podobało się jej to, co tam zobaczyła. Nie, nie zapalenie - ale problem tym razem już i z gardłem, i z krtanią. Do tego powiedziała coś o tym, że niewiele brakuje do zapalenia oskrzeli... Przestraszyłem się nieco. Zapisała antybiotyk - aerozol do nosa i ust, miejscowy taki.

Dostałem jakiś antybiotyk i furę innych rzeczy, i na szczęście pojawiła się Natuszka. Pani obsłuchała i zajrzała w gardło - i stwierdziła, że coś tam się czerwieni, ale jest dobrze. Że jeśli już tyle siedzieliśmy razem i nic się nie stało, nie zaraziła się - to nie powinno się nic stać, jak będziemy uważać, będę dmuchał nos mocno i uważał z kaszlem. Uspokoiliśmy się obydwoje. Dostała troszkę lekarstw, syropek jakiś, i polecieliśmy do domu. W ogóle, Natuszka przekonała się, jaka to miła i sympatyczna osoba - nie musiała przyjąć nas obojga, wiedziała że ma kilka osób już pod drzwiami i opóźnienie. Przyjęła, poradziła, i jeszcze obiecała, że jakby u ginekolożki były problemy ze zwolnieniem Natuszki - to ona napisze. Nie na odwal, ale jak opisałem dziwny tok myślenia ginekolożki - to pokiwała głową, i powiedziała że sama słyszała o tym. 

Mały zonk był w aptece - jak kupowaliśmy siatę leków, okazało się, że drugi preparat dla mnie jest na receptę, podczas gdy receptę dała mi tylko na antybiotyk. Ale aptekarka zlitowała się, jak zobaczyła wydruk z zaleceniami (nie receptę) - i powiedziała, że skseruje sobie i sprzeda. Kolejna dobra wola ze strony zupełnie obcej osoby. Niby ludzie są, jacy są - a jednak, tacy ludzcy są, normalni, życzliwi. 

Sporo kasy tam zostawiliśmy w aptece - przeszło 150 zł - niby nic, ale moje jedno za 50 zł, Natuszki witaminki ciążowe 50 zł, i kilka rzeczy innych - i o, nazbierało się. Nie mówiąc o tym, że dopłaciliśmy 200 zł za szkołę rodzenia - skleroza, mieliśmy to zrobić w zeszłym tygodniu... A poza tym - z tej pensji (tzn. w tym m-cu dostanę, za styczeń - czyli na luty musi wystarczyć) odliczą mi za zwolnienie z okresu świąteczno-noworocznego, i jeszcze za to, na którym teraz jestem; lekko licząc - prawie 2 tygodnie po 80%, o ile pamiętam. Poczujemy to. I do tego na dniach - wyjazd do hurtowni po rzeczy dziecięce. 

No właśnie - w weekend siedzieliśmy i uskuteczniliśmy wielkie pranie wszystkiego, co mamy w zakresie ciuszków dla dzieci. Wyszło tego 3 pralki, i 2 razy praktycznie załadowaliśmy i zajęliśmy całą suszarnię. Fajne te nowe okna w niej - o wiele szybciej schnie, i ciepło jest tam. Tzn. uprane wszystko, co kolorowe - zostały tylko rzeczy białe. Oczywiście - po tym - wyprasowanie wszystkiego :) 

Wczoraj byliśmy na szkole rodzenia, mowa była o aktywnym porodzie. Fajne sprawy - jak można mamuśce ulżyć, pomasować, jakie można ćwiczenia wykonywać, w jakich pozycjach można rodzić. I, jak zwykle, sporo rozbieżności - między tym, co można teoretycznie, prawnie, a tym co można w większości polskich szpitali. Grunt, że o tym wiemy. Z tego, co ludzie mówią, zdecydowanie musimy pojeździć po szpitalach - tzn. przejechać się do Redłowa i Wejherowa. Ci, co byli - optują zdecydowanie za Wejherowem, co pokrywa się z tym, co nasza lekarka mówiła nt. migracji lekarzy z dawnego oddziału położniczego w Szpitalu Miejskim w Gdyni (którzy uciekli do Wejherowa). Świetnie - znowu było sporo miejsca na dyskusję, pytania, konfrontowanie posiadanych już informacji. 

Po zajęciach właściwych pojawiła się kobitka, która przedstawiła prezentację banku komórek macierzystych. Sporo się o tym słyszy i pisze - mnie jednak bardzo wiele, właściwie wszystko, rozjaśnił ten tekst. Nie jakaś opinia jednego lekarza czy amatora - a krajowego konsultanta z zakresu hematologii, profesora nauk medycznych. Wniosek? Takie firmy, banki komórek, mają z tego straszną kasą (powiedziała, że złożono komórki 18000 osób x 600 zł opłata wstępna x 1390 zł opłata właściwa x 400 zł za każdy rok przechowywania...). 

Świetny interes, kobieta bardzo dobrze odegrała swoją rolę przekonywania o bardzo dobrej woli firmy, że nie tylko pieniądze, że też działalność charytatywna, ratowanie życia - mocno wyuczony tekst, dopatrzyłem się tylko 2 pomyłek (zakręciła się). Klucz - ukazanie morza możliwości, jakie to daje, i wywołanie w słuchaczach poczucia, że jak nie wykupią tego i nie zdeponują tej krwi w banku, to jakby prawie na pewno narażali życie swoich pociech i wyrządzali w ten sposób krzywdę... Tylko, że większość z tego, o czym mowa w kontekście tej krwi pępowinowej, to po prostu science fiction - możliwości teoretyczne, za mało (albo wcale, albo pojedyncze wypadki) badań do sformułowania szerszych wniosków. Obecne możliwości jej zastosowania są jednak określone i zawężone, a realne zastosowanie tej krwi do leczenia tego, co takie firmy reklamują, nie jest możliwe w perspektywie jeszcze wielu lat. 

Warto przeczytać powyższy tekst. Choć sami mamy znajomych, którzy nas zachęcali - tam jednak jest inna sytuacja, jej mama niedawno zmarła na nowotwór, może stąd obawa o ich synka. Na szczęście - po reakcji wszystkich, którzy byli na sali, i wysiedzieli do końca - widać było, że na szczęście nie dali się naciągnąć, i podejście do tego wszystkiego mają podobne do naszego.
Natuszka zalega w łóżeczku przed tv i ogląda serial, ja też chyba zalegnę do wyrka niebawem. 

Trzymajcie kciuki - przede wszystkim za Dominika i Natuszkę, żeby się nie rozchorowali jak ja. Ze mną - pół biedy, wykuruję się. A w ogóle - nasz synek waży już 2 kg, jest bardzo ruchliwy i nie dał sobie wczoraj na USG zdjęcia zrobić. Dzisiaj zaś lekarka - nie pamiętam, na podstawie jakich wyników Natuszki - uprzedziła nas, że wygląda na to, że nie będziemy mieli problemów z brakiem apetytu, synek na niejadka się nie zapowiada. Ułożony jest dobrze - główką w dół. Tylko pępowinkę coraz mocniej ciągnie i czasami boskuje Natuszkę, aż się zwija troszkę. Żywotne to nasze maleństwo :)

2 komentarze:

  1. droga ta wasza szkola rodzenia, my mielismy za darmo, a jak tak piszesz to wszystko to co wy mielismy tez;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Coraz częściej pojawiają się ogłoszenia na temat owych banków... Ceny kosmiczne, nie na kieszeń statystycznego Polaka... Zdrówka życzę dla calej Waszej Trójki :)

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz skomentować któryś z tekstów.

Pozdrawiam :)