Weekend upłynął generalnie spokojnie... gdyby nie to, że po prostu powoli zdychałem. Trudno inaczej to nazwać. Owszem - dzięki Natuszce i jej szałowi porządkowemu w piątek nie musiałem sprzątać w sobotę, ale zakupy i tak trzeba było przynieść. To znaczy - nie żebym się jakoś źle fizycznie czuł jako tako; owszem, słabo czasami po pracy, jakoś tak ciężko, człowiek zmęczony jakby nie wiem co robił (choć Weidera nie robiłem ani na basenie mnie nie widzieli od sprzed świąt - przez te ciągłe dolegliwości).
Za to gardło i nos - masakra. Od czasu, kiedy w środę mi ta lekarka dała piguły i spray do nosa - z nosa lecieć nie przestaje, a na dniach ledwo mówię, nie mówiąc o bólu przy przełykaniu - czegokolwiek, śliny, jogurtów, co dopiero pieczywa czy rzeczy twardszych. Po prostu nieciekawie, szczególnie w kontekście zapalenia krtani sprzed niespełna 2 tygodni. Do tego - wczoraj w pracy doszło łamanie, jakbym gorączkę miał. Więc się zarejestrowałem do LuxMedu, na dzisiaj rano.
Pojechaliśmy razem z Natuszką - ja miałem internistę nieco wcześniej niż ona ginekolożkę swoją. Ustaliliśmy strategię - chcieliśmy wejść razem, poprosić panią moją żeby i Natuszkę obejrzała, zajrzała w gardło. Oczywiście, oporów ze strony żonki było - ale jak od kilku dni siedzę w domu i kaszlę na nią mocno (3 dni na pewno) - to wczoraj jakaś taka zmarniała była, zmęczona bardziej niż zwykle i do tego pociągała noskiem i pokasływała, chrząkała troszkę. Niestety, moja pani miała obsuwę - i Natuszka poszła do swojej ginekolożki, i miała się postarać szybko przyjść. Pani mnie obsłuchała, zajrzała w gardło - i nie podobało się jej to, co tam zobaczyła. Nie, nie zapalenie - ale problem tym razem już i z gardłem, i z krtanią. Do tego powiedziała coś o tym, że niewiele brakuje do zapalenia oskrzeli... Przestraszyłem się nieco. Zapisała antybiotyk - aerozol do nosa i ust, miejscowy taki.
Dostałem jakiś antybiotyk i furę innych rzeczy, i na szczęście pojawiła się Natuszka. Pani obsłuchała i zajrzała w gardło - i stwierdziła, że coś tam się czerwieni, ale jest dobrze. Że jeśli już tyle siedzieliśmy razem i nic się nie stało, nie zaraziła się - to nie powinno się nic stać, jak będziemy uważać, będę dmuchał nos mocno i uważał z kaszlem. Uspokoiliśmy się obydwoje. Dostała troszkę lekarstw, syropek jakiś, i polecieliśmy do domu. W ogóle, Natuszka przekonała się, jaka to miła i sympatyczna osoba - nie musiała przyjąć nas obojga, wiedziała że ma kilka osób już pod drzwiami i opóźnienie. Przyjęła, poradziła, i jeszcze obiecała, że jakby u ginekolożki były problemy ze zwolnieniem Natuszki - to ona napisze. Nie na odwal, ale jak opisałem dziwny tok myślenia ginekolożki - to pokiwała głową, i powiedziała że sama słyszała o tym.
Mały zonk był w aptece - jak kupowaliśmy siatę leków, okazało się, że drugi preparat dla mnie jest na receptę, podczas gdy receptę dała mi tylko na antybiotyk. Ale aptekarka zlitowała się, jak zobaczyła wydruk z zaleceniami (nie receptę) - i powiedziała, że skseruje sobie i sprzeda. Kolejna dobra wola ze strony zupełnie obcej osoby. Niby ludzie są, jacy są - a jednak, tacy ludzcy są, normalni, życzliwi.
Sporo kasy tam zostawiliśmy w aptece - przeszło 150 zł - niby nic, ale moje jedno za 50 zł, Natuszki witaminki ciążowe 50 zł, i kilka rzeczy innych - i o, nazbierało się. Nie mówiąc o tym, że dopłaciliśmy 200 zł za szkołę rodzenia - skleroza, mieliśmy to zrobić w zeszłym tygodniu... A poza tym - z tej pensji (tzn. w tym m-cu dostanę, za styczeń - czyli na luty musi wystarczyć) odliczą mi za zwolnienie z okresu świąteczno-noworocznego, i jeszcze za to, na którym teraz jestem; lekko licząc - prawie 2 tygodnie po 80%, o ile pamiętam. Poczujemy to. I do tego na dniach - wyjazd do hurtowni po rzeczy dziecięce.
No właśnie - w weekend siedzieliśmy i uskuteczniliśmy wielkie pranie wszystkiego, co mamy w zakresie ciuszków dla dzieci. Wyszło tego 3 pralki, i 2 razy praktycznie załadowaliśmy i zajęliśmy całą suszarnię. Fajne te nowe okna w niej - o wiele szybciej schnie, i ciepło jest tam. Tzn. uprane wszystko, co kolorowe - zostały tylko rzeczy białe. Oczywiście - po tym - wyprasowanie wszystkiego :)
Wczoraj byliśmy na szkole rodzenia, mowa była o aktywnym porodzie. Fajne sprawy - jak można mamuśce ulżyć, pomasować, jakie można ćwiczenia wykonywać, w jakich pozycjach można rodzić. I, jak zwykle, sporo rozbieżności - między tym, co można teoretycznie, prawnie, a tym co można w większości polskich szpitali. Grunt, że o tym wiemy. Z tego, co ludzie mówią, zdecydowanie musimy pojeździć po szpitalach - tzn. przejechać się do Redłowa i Wejherowa. Ci, co byli - optują zdecydowanie za Wejherowem, co pokrywa się z tym, co nasza lekarka mówiła nt. migracji lekarzy z dawnego oddziału położniczego w Szpitalu Miejskim w Gdyni (którzy uciekli do Wejherowa). Świetnie - znowu było sporo miejsca na dyskusję, pytania, konfrontowanie posiadanych już informacji.
Po zajęciach właściwych pojawiła się kobitka, która przedstawiła prezentację banku komórek macierzystych. Sporo się o tym słyszy i pisze - mnie jednak bardzo wiele, właściwie wszystko, rozjaśnił ten tekst. Nie jakaś opinia jednego lekarza czy amatora - a krajowego konsultanta z zakresu hematologii, profesora nauk medycznych. Wniosek? Takie firmy, banki komórek, mają z tego straszną kasą (powiedziała, że złożono komórki 18000 osób x 600 zł opłata wstępna x 1390 zł opłata właściwa x 400 zł za każdy rok przechowywania...).
Świetny interes, kobieta bardzo dobrze odegrała swoją rolę przekonywania o bardzo dobrej woli firmy, że nie tylko pieniądze, że też działalność charytatywna, ratowanie życia - mocno wyuczony tekst, dopatrzyłem się tylko 2 pomyłek (zakręciła się). Klucz - ukazanie morza możliwości, jakie to daje, i wywołanie w słuchaczach poczucia, że jak nie wykupią tego i nie zdeponują tej krwi w banku, to jakby prawie na pewno narażali życie swoich pociech i wyrządzali w ten sposób krzywdę... Tylko, że większość z tego, o czym mowa w kontekście tej krwi pępowinowej, to po prostu science fiction - możliwości teoretyczne, za mało (albo wcale, albo pojedyncze wypadki) badań do sformułowania szerszych wniosków. Obecne możliwości jej zastosowania są jednak określone i zawężone, a realne zastosowanie tej krwi do leczenia tego, co takie firmy reklamują, nie jest możliwe w perspektywie jeszcze wielu lat.
Warto przeczytać powyższy tekst. Choć sami mamy znajomych, którzy nas zachęcali - tam jednak jest inna sytuacja, jej mama niedawno zmarła na nowotwór, może stąd obawa o ich synka. Na szczęście - po reakcji wszystkich, którzy byli na sali, i wysiedzieli do końca - widać było, że na szczęście nie dali się naciągnąć, i podejście do tego wszystkiego mają podobne do naszego.
Natuszka zalega w łóżeczku przed tv i ogląda serial, ja też chyba zalegnę do wyrka niebawem.
Trzymajcie kciuki - przede wszystkim za Dominika i Natuszkę, żeby się nie rozchorowali jak ja. Ze mną - pół biedy, wykuruję się. A w ogóle - nasz synek waży już 2 kg, jest bardzo ruchliwy i nie dał sobie wczoraj na USG zdjęcia zrobić. Dzisiaj zaś lekarka - nie pamiętam, na podstawie jakich wyników Natuszki - uprzedziła nas, że wygląda na to, że nie będziemy mieli problemów z brakiem apetytu, synek na niejadka się nie zapowiada. Ułożony jest dobrze - główką w dół. Tylko pępowinkę coraz mocniej ciągnie i czasami boskuje Natuszkę, aż się zwija troszkę. Żywotne to nasze maleństwo :)
droga ta wasza szkola rodzenia, my mielismy za darmo, a jak tak piszesz to wszystko to co wy mielismy tez;)
OdpowiedzUsuńCoraz częściej pojawiają się ogłoszenia na temat owych banków... Ceny kosmiczne, nie na kieszeń statystycznego Polaka... Zdrówka życzę dla calej Waszej Trójki :)
OdpowiedzUsuń