Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

wtorek, 10 sierpnia 2010

Niech żyje komunikacja miejska i publiczna służba zdrowia

Miałem napisać wczoraj, ale się nie dało - za dużo roboty było. A do tego wcześniej wyjść musiałem, bo kończyłem fuchę w poprzedniej pracy...

W sobotę Natusza czuła się dość znośnie - posprzątaliśmy (ona tylko troszkę - bo się upierała, mimo że ja mówię, że dam radę sam, i nie ma problemu) i pognaliśmy do rodziców moich. A że pół Trójmiasta przejechać trzeba - eskapada jak nie wiem. Moja mamuśka wyczaiła, że leci coś takiego od nich spod domu do nas pod dom, więc nie trzeba się przesiadać z ZKM Gdańsk na ZKM Gdynia. I fakt - wracaliśmy już tym od nich ze 2 razy. No to stwierdziliśmy - pojedziemy teraz w drugą stronę. Rozkład sprawdzony, wszystko gra. Taaa. Tylko autobus nie przyjechał. W ogóle - jechaliśmy tą samą trasą, co on miał jechać - przesiadaliśmy się, oczywiście, zajęło to dwa razy tyle czasu - i nawet nas nie minął. Z powrotem chcieliśmy mu dać szansę - też, nic. W ogóle. No więc dzisiaj na tę okoliczność wyślę - bo mi się tam łazić nie chce, nie po drodze - skargę do gdyńskiego ZKMu. Bo co to ma być. Żeby było śmieszniej - była sobota - to jest to linia tylko wakacyjna, jeżdżąca tylko w weekendy... Tak - zdecydowanie motywuje to do konstruktywnego kończenia prawka i nabywania drogą kupna jakiegokolwiek pojazdu, który uniezależni od kretyństwa pod nazwą komunikacji miejskiej.

Ale dzięki temu - zahaczyliśmy po drodze o cukiernię, i po obiadku (mniam, kapustka gotowana :D) był sernik. No i się nieprzyzwoicie obżarł - a co, przecież na diecie jest...

W niedzielę miał nas odwiedzić K. - kolega, który bardzo pomagał w kwestiach transportowo-logistycznych podczas przewożenia naszych tobołów do mieszkanka, tuż przed ślubem. Aż głupio, bo pytał nie raz, ale się nie składało... No i miał wpaść - zjedlibyśmy coś (zamówionego, oczywiście :D bo leniwe są i po więcej niż 2 lewe ręce mają) i obejrzelibyśmy fotki, filmik ze ślubu.

I tak się szykowaliśmy - a tu telefon. Teściu. Patrzę - Natusza w ryk, i płacze, płacze... Odłożyła słuchawkę. Okazuje się - teściu gra, a teściowa się źle poczuła, ciśnienie kosmiczne jakieś, ale szwagierka zadzwoniła po przyjaciół ich, podjechali i są w szpitalu, teściową badają. Jak już Natuszka moja kochana się uspokoiła - tłumaczę, że o dzidzię chodzi - to sobie wytłumaczyliśmy, że znowu się przetrenowała... Była podobna sytuacja jakiś rok temu, też skończyło się w szpitalu, i po badaniach wypuścili ją. Optymistycznie założyliśmy, że tak będzie i tym razem. A dowiedzieliśmy się o wszystkim... przypadkiem; teściu chciał do szwagierki zadzwonić - wiedząc już o wszystkim - ale pomylił numery. Ale rozumiem ich - nie chcieli, żeby Natuszka się denerwowała, a ona z tymi teściami tak emocjonalnie jest związana, więc przeżywa strasznie wszystko (co bardzo pozytywne jest).

Ubraliśmy się, kupiliśmy mały prowiant jak na oblężenie :P + 2 gazetki dla teściowej, i autobusikiem do szpitala. Zakładaliśmy - co by się jej przydało - że ją zostawią na konkretną diagnozę, badania ze 2-3 dni. Niebawem przyjechał teściu, jak skończył grać. Siedzimy, czekamy - na szczęście atmosfera się rozładowała - a tu... wychodzi teściowa. Nie wyglądała kwitnąco, ale szwagierka mówi, że lepiej niż wcześniej. Co się dzieje? Lekarka stwierdziła... migrenę oraz zapalenie migdałów. Aha. Teściowa od dłuższego czasu mająca problemy z tarczyca, gdzie i kardiolog, i endokrynolog zgodnie mówią - to jest przyczyna wszystkich pozostałych problemów - osoba, która w życiu nie miała migren... w szpitalu dowiaduje się od lekarki na oko niewiele po studiach, że to migreny, i że ma ketonal wziąć. A w ogóle to na przyszłość na pogotowie, a nie do szpitala. A na pytanie teściowej o związek dolegliwości z tarczycą - że ona nie jest neurologiem, że tu w ogóle neurologa nie ma, i jak co, to żeby teściowa się gdzieś sama zapisała na wizytę. Pewnie - zapisała się wcześniej już - na... połowę września.

Pomimo optymistycznego, naprawdę, nastawienia do rzeczywistości, świata i tego tygodnia - polubiłem przez ten weekend jeszcze bardziej naszą służbę zdrowia publiczną, tak samo jak również publiczną (wirtualną?) komunikację miejską. Cieszę się, że my - z pracy - mamy ten LuxMed, i chyba o czymś takim dla teściów trzeba pomyśleć. Już dzwoniłem - LuxMed ma pakiet całoroczny, ale wychodzi po 200 zł m-cznie - a jej potrzebny właściciwe kardiolog, neurolog, endokrynolog i rodzinny (pozostali są sensowni w przychodni na osiedlu i nie czeka się długo na wizytę). Ale jest luxmedowy Promedis i Medycyna Rodzinna - tam jest taniej, dowiadywałem się, no i sensowna opieka też - w końcu to ich spółka.

Ja z LuxMedu jestem mocno zadowolony - wszystko od ręki, dogodne terminy, grzecznie, czysto, bez czekania - i dzięki pracy mam dla Natuszki i dla siebie to za grosze. Najważniejsze - jest w tym prowadzenie ciąży (niestety, to nie SwissMed z własnym szpitalem - ale tam poród za jedyne... 5000 zł :|) i Natuszka ma sensowną lekarkę. Heh, nasze pierwsze USG już... za 8 dni :)

Niestety, samopoczucie żonki kochanej się nie poprawia zanadto... Bez życia jakaś jest. Ja rozumiem - ciągle ma problem z tymi nudnościami. Nie, nie żyga non stop - ale niespecjalnie się czuje, ciągle ją to trzyma. Pocieszamy się, że do końca I trymestru niedaleko - a potem zazwyczaj jest lepiej.

A wczoraj razem u fryzjera byliśmy, po pracy - mnie babeczka załatwiła w moment, potem poszedłem spaghetti od teściów odgrzewać, a pani pastwiła się nad Natuszką. Ale przesympatyczna jest, a gdy dodać - zakład ma jakieś... 15 m od wyjścia z naszej klatki, i niedrogi - wszystko jasne. Ślicznie to moje maleństwo obcięła :)

Torba odebrana - kilka złotych wziął szewc, ale zrobione ok. Poza tym, że na tych rączkach... nie z tej strony, co trzeba, przyszył rzepa. Taak. Trudno - moje gapowe - zauważyłem w domu.

Obrączka - w piątek oddana - powinna być niebawem, w tym lub przyszłym tygodniu. Nie dość, że chyba za darmo zmniejszą (z rozmiaru 26 na... 23 :D), to jeszcze mają odtworzyć grawer w razie czego (no bo bez niego - skąd ja będę pamiętał, kiedy rocznica ślubu? :D)

Ja z kolei jakoś zaniedbuję naukę... Nie wiem, nie mogę się zabrać. Trudno - trza się w garść wziąć, i ryjemy, ryjemy...

7 komentarzy:

  1. Pierwsze USG dopiero? Przecież to będzie już po 10tygodniu. Ja jak się dowiedziałam o ciąży miałam pierwsze USG, potem w 5tyg, żeby zobaczyć bijące serduszko :) Szwagierka też pierwsze USG miała zaraz po tym jak się dowiedzieli o ciąży, teraz będzie gdzieś w 15 tyg i już są po 3 lub 4 USG a korzystają z usług ginekologa z państwowej przychodni.
    Powiem, że jak na to jak chwalisz Waszą placówkę to z tym USG jestem na prawdę w szoku.
    No cóż, nadrobicie niedługo bo od 11-12tyg robi się tzw genetyczne USG (bada się zdrowie płodu), więc jak dobrze pójdzie za chwilę czeka Was kolejna taka przyjemność ;)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie wróciliśmy z naszego spóźnionego miesiąca miodowego i... gratuluję! :-) Spóźnione, ale jak najbardziej szczere :-)
    A z lekarzami (i nie tylko) to już tak jest... Nie chodzi o wiek, a o postawę wobec drugiego człowieka. Żałuję, że ja dopiero w służbie zdrowia pracę będę zaczynała, bo bym mogła kogoś polecić :-( Zresztą my też rok temu przeżywaliśmy koszmar- od "to rak" do uchyłkowatości, która groźna aż tak na pewno nie jest...
    Życzę dużo zdrowia dla Natalii (i dla Ciebie oczywiście też :-)). Gdzieś kiedyś wyczytałam (na jednym z popularnych serwisów internetowych), że im większe mdłości tym dziecko bardziej inteligentne. Tego nas na studiach nie uczyli, ale może to pomoże wytrwać do końca I trymestru ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Żona Programisty

    Po to nie... 9, o ile dobrze liczę. Ale z matematyki nigdy taki dobry nie byłem. Ginekolog, do której Natusza chodzi, jest chwalona w necie w różnych miejscach - na tej zasadzie ją wybraliśmy. Po pierwszej wizycie było pozytywnie, więc zakładamy, że pani zna się na rzeczy i wie, kiedy na USG Natiszę wezwać :)

    OdpowiedzUsuń
  4. To suwaczek Ci źle chodzi bo dziś masz 'Jestem w 9. tygodniu i 3. dni ciąży', a piszesz, że USG za 8 dni, więc wyliczyłam ponad 10 tyg. na Wasze pierwsze USG ;)
    Nie mówię, że lekarz nie jest dobry, ale i tak dziwi mnie, że jeszcze nie widzieliście 'fasolki' ;)
    Pamiętajcie wziąć zdjęcie ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. No to się dogadaliśmy... Ja mówiłem o bieżącym tygodniu (9), a Ty - o tygodniu badań (10) :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Trzy rozmiary to sporo - no nieźle schudłeś :-) Jesteście jedną z niewielu par małżeńskich jaką znam, które po ślubie zrzuciły kg zamiast je zyskać :-)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Chyba nie do końca :) Bo po ślubie jesteśmy od sierpnia 2009 - a dietka dopiero od kwietnia 2010, wcześniej się żarło i tyło :)

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz skomentować któryś z tekstów.

Pozdrawiam :)