Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

11. Właściwie to nic specjalnego, poza widmem wychodzenia ząbków

Kiedy teściowie wpadli do nas wieczorem, Natuszka przygotowała chyba nową specjalność - lazanię. Pierwszy raz robiła, i wyszła naprawdę dobra. Nie myślałem, że jest coś bardziej napychającego i ciężkiego od pizzy. Jest - właśnie lazania :)

Tydzień właściwie upłynął spokojnie, monotonnie nic się nie działo. Jeden dzień Dominiś miał gorszy i szalał nieco. Były burze i nawałnice, ale przeszły. Było upalnie - piątek, sobota (apogeum, myślałem że mnie szlag trafi - więc co dopiero malutki?) i wczoraj. A teraz, jak piszą, może do 20 stopni będzie, i jesiennie. Jak dla mnie - może być, aby było słonecznie. Złota polska jesień nie jest zła. O, jak by było tak, jak dzisiaj - to bym się nie obraził. Może nie plaża, ale ładnie. 

W sobotę przeszliśmy się na spacer z moją mamą. Sympatycznie, bo dawno się nie widzieliśmy. Miała okazję nacieszyć się wnukiem, wnuczek się chyba też cieszył, widząc ją. I dobrze.

Chyba ząbki pierworodnemu będą szły - bo od kilku dni, poza tym, że wydaje z siebie radosne okrzyki, to większość grzechotek i zabawek traktuje i wykorzystuje, jak my szczoteczki do zębów, szorując nimi w buzi. Smarujemy więc Dentinoxem dziąsła, i czekamy. 

A ja - ryję na egzam wstępny na aplikację.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

10. Druga rocznica

W czwartek dotarło nasze Scrabble. Allegro to genialna sprawa, kupiliśmy oryginalne, nowe, polskie (z polskimi znakami) za niespełna 70 zł :) od człowieka, który ściąga to z UK. W sumie, do dzisiaj się nie dowiedziałem, gdzie się podziało moje poprzednie... Miałem tę grę, i wcięło dosłownie, jeszcze w czasach kawalerskich (chcieliśmy pograć z Natuszką, i nie było). 

Od piątku jesteśmy zadowolonymi posiadaczami pakietu Max telewizji cyfrowej UPC. Nie da się ukryć, fajna sprawa, kupa ciekawych kanałów. Pewnie, nie ma zbyt czasu - ale jak już jest, to człowiek może obejrzeć coś sensownego, a nie chłam który najczęściej serwują najbardziej popularne i ogólnie dostępne stacje. Do tego - necik z 10 MB do 25 MB przyspieszył. Ok, w sumie podrożało wszystko o połowę - ale za nieco ponad 100 zł to i tak, uważam, niewiele.

Sobota - sprzątanie, spacerek, zakupy, obiad u teściów. A wczoraj obchodziliśmy, dzisiejszą naszą, rocznicę, drugą już. Dominisia sprzedaliśmy teściom, i ruszyliśmy do kina (kiedy myśmy tam ostatnio byli?) na ostatnią część Harrego Pottera. Warto było, choć długi film. Planowaliśmy potem pizzę, ale zapchaliśmy się tak nachosami, że nie miało to sensu - więc stanęło na kawce i ciachu na powietrzu, a potem na spokojnym i tylko we dwoje spacerku. Przyjemne wytchnienie :) Słoneczko świeciło, a myśmy tak sobie łazili bez celu. Strasznie relaksujące :) 

No właśnie, 2 lata. Kto by pomyślał. Jak chodzimy po skwerku - to jakby ten ślub był wczoraj, ta sama knajpa, wszystko po staremu. Tylko my starsi, niewiele, ale zawsze. Nie mieszkamy już tam, gdzie dotychczas. No i jest nas przede wszystkim o jedno więcej - mamy Dominisia. Roboty dużo, malutki absorbuje, ale frajda niesamowita. Trzeba się spinać, żeby znaleźć czas na naukę, żeby z aplikacją wyszło, praca też czasem męcząca (ale w jak komfortowych warunkach). Ale warto - bo nie robię tego dla siebie, dla własnego widzimisię, tylko dla nas, dla nich - dla żony i maluszka. Żeby nam nic nie brakowało. Pewnie, spięcia i kłótnie są - zna ktoś związek, gdzie ich nie ma? Jednak bardzo szybko jedno ciągnie do drugiego.

Staramy się, ale przede wszystkim nie tracimy z oczu samych siebie. I mam duży spokój, że dopóki tak to będzie, będziemy naprawdę szczęśliwi.

środa, 17 sierpnia 2011

09. O wyższości Tesco nad Biedronką, zabudowie balkonu i kaszce

Sobota upłynęła na sprzątaniu i zakupach w Tesco. Chyba się na nie przestawimy - nie co tydzień, ale tak raz na 2-3 tygodnie. Sam czytałem o tym na WP nie tak dawno, ale widzę to po cenach na półkach - wychodzi, że Tesco jest tańsze niż Biedronka. Ok, Biedronka bliżej, nieopodal domu, ale poza fajnymi cenami... cóż, mały wybór, np. jeśli chodzi o nabiał czy wędliny. Czasami człowiek ma ochotę zjeść coś innego. Pewnie, ceny dobre, czasami fajne rzeczy niekoniecznie do jedzenia mają za śmieszne pieniądze, w ramach tych ofert tygodniowych. Ale w Tesco po prostu większy wybór jest. Raz na jakiś czas warto pojechać. Nie mówiąc o tym, żeby kupić jakiś sensowny alkohol. A już w ogóle - jeśli chodzi o jedzonko dla dzieci, ciuszki czy środki pielęgnacyjne dla maluszka. 

Mały W-Fik miałem, teściom 125 kg kafli wniosłem na 5 piętro w sobotę. Wczoraj i dzisiaj majster, który nam robił remont, dłubie u nich tam - pomalował balkon, a dzisiaj ma kafelki kłaść. Na dniach pojawi się firma, która fajną i rozsuwaną zabudowę balkonu ma im zrobić. Kwestia gustu - ja bym tego nigdy nie zainstalował, bo lubię, nawet jak pada czy zimno, wyjść choćby na moment - nie mówiąc o możliwości siedzenia na słoneczku jak jest ciepło. Bo ja balkon traktuję jak kolejne w domu pomieszczenie. Ale im się to podoba. 

Przez to wszystko, w sobotę nie zdążyliśmy obiadu przygotować ani zjeść, a w domu wylądowaliśmy tak, że Dominika trzeba było kąpać. I co? DaGrasso zawsze pod ręką - powinniśmy jakieś karty stałego klienta dostać. Za dużo tam jemy tej pizzy, tak na serio. Co zrobić - dobra jest :) 

W niedzielę teściowie zaprosili nas na obiad. Była też szwagierka z mężem. Dziwnie tak - wyglądali jak stare dobre małżeństwo, a nawet nie są jeszcze 2 m-ce po ślubie. Prawie się do siebie nie odzywali. Nie mają łatwo - mieszkają z jego dziadkiem, panem naprawdę starszym o nienaruszalnych i niedyskutowalnych przyzwyczajeniach, który nie da się ukryć, utrudnia im życie mocno - a to niespodziewanymi (osobne mieszkania w jednym domku) wizytami, a to oczekiwaniami, że mąż szwagierki co tydzień zawiezie go w sobotę na cmentarz (tracąc pół dnia na to - podczas gdy pracuje 7-19 i niewiele czasu ma w domu dla żony, nie ukrywajmy), i innymi różnymi smaczkami. Co w połączeniu z charakterem szwagierki... Tia. Nie ma dziewczyna łatwo, ale cóż. 

W poniedziałek, też wolny, połaziliśmy sobie, w tym ja z malutkim byłem na długim spacerku, żeby Natuszka odsapnęła sobie. Fajnie tak. A wieczorem świetny film "Niania w Nowym Jorku" ze Scarlett Johannson. To mocno dziwne, ale od tych 2 dni co chwilę widzę naokoło sytuacje, które bardzo pasując do - chorej, nie da się ukryć - relacji w domu, gdzie tytułowa bohaterka najęła się jako niania. Przykre to jest. Ale film świetny - kto nie widział, niech obejrzy. 

Dominiś coraz bardziej zabawowy jest. Ostatnio lubi się bardzo przytulać. Łapki coraz bardziej sprawne, paluszki coraz pewniej łapią wszystko, trzymają mocno, obracają. Niektóre dzieci, ponoć, w wieku tych jego skończonych 5 m-cy przewracają się na brzuszek. A on nie. Czym ja się nie przejmuję - jeśli wierzyć mojej mamie, ja sam nie kwapiłem się za bardzo do siadania, mówienia czy chodzenia. I co, nie jestem normalny? Jestem. Upośledzenia żadnego nie zaobserwowałem - choć takie teksty można czasami przeczytać tu i ówdzie, jak jakieś dziecko, nie daj Boże, śmie spóźnić się z tym czy innym etapem rozwoju. Halo! To nie programowalne maszynki, a dzieci - każde inne i na swój sposób wyjątkowe. 

Mamy z nim nieco problem, jak tak spacerujemy, głównie popołudniami. Bo jak sobie pośpi na powietrzu, to generalnie budzi się niewiele przed kąpielą. Nie da się ukryć, dość rześki. I potem jest sajgon po kąpieli, bo nie daje się uśpić i położyć. Nie, nie ryczy - po prostu się śmieje i czeka na zabawę. Jakby  śpiący był - jęczałby albo płakał. A tu - nic. Posadzisz w bujaczku - zaczyna się bawić łapkami i przyglądać ciekawie. Chyba trzeba spacerki uskuteczniać nieco wcześniej, żeby po nich zdążył się zmęczyć i zasypiał po kąpieli i karmieniu.

No i te kaszki... Pediatra kazała nam, tzw. ekspozycja na gluten to się ponoć fachowo nazywa, raz na 2 dni dodawać do mleka wieczorem, przed snem, pół łyżeczki kaszki. Wszystko fajnie - tylko że kaszka nie chce lecieć przez smoczek, z jakiego Dominik pije (za mała dziurka), za to jak założymy większy to owszem, leci, ale Dominik nie umie z niego pić, bo za duże dziurki i biedaczek krztusi się -> denerwuje -> ryczy. Tak, czytałem o podawaniu łyżeczką - ale chodzi o to, żeby sprawdzić, czy nie jest uczulony, i podawać właśnie w takiej formie - w butelce. Macie pomysł, jak to ugryźć? Zaprzeć się i przymuszać do nauczenia się picia z większym smoczkiem? Czy olać tę formę i spróbować łyżeczką? Bp np. Natuszka podobno w ogóle kaszki nie trawiła - ani tak, ani tak.

czwartek, 11 sierpnia 2011

08. Pejzaż z czerwonego wina na ścianach i suficie

Refleksja natury ogólnej - skoro tyle osób, pod różnymi wpisami, klika wariant nudne jako określenie odczucia po przeczytaniu tych wpisów - to po co nadal to czytają? Cały czas oceny są, więc mam wrażenie, że te same osoby ciągle nudzą się moimi tekstami. Dajcie sobie spokój, nic na siłę, nie ma przymusu czytania moich wypocin. Piszę, zaznaczam (nie wiem, czy już to mówiłem?) bardziej dla siebie, niż dla kogokolwiek. 

W sobotę odwiedzili nas znajomi z - mojej poprzedniej, Natuszki obecnej - pracy. W sensie, spotkaliśmy się na spacerku, na który wzięliśmy w wózku pierworodnego. Pochodziliśmy po okolicy, pogadaliśmy - panie o pracy, my o życiu (jego) aplikanta. Zaprosiliśmy ich potem do nas, i na nieszczęście wpadliśmy na pomysł otwarcia do pizzy wina, które ze 2 dni wcześniej inni znajomi przynieśli. Gdy zdjąłem banderolę - pierwsze ostrzeżenie, korek przeciekał. Nic to, złapałem za korkociąg. I urwałem pół korka. Drugie pół, oczywiście, zostało w szyjce. Problem - wina praktycznie pełno w butelce, do szyjki. Damy radę, wciśniemy do środka. Nie raz to, zaznaczam, robiłem - nigdy nie było szkód. Niestety, tym razem się nie udało... Na białym suficie oraz w kilku miejscach na 2 z 4 żółtych ścian wykwitły czerwonawe plamy. 

Masakra, mieszkanie zamieszkałe od niecałych 3 tygodni, i taka szkoda... Nic to, myśleć o wyjściu z sytuacji zacząłem po ich wyjściu. Wujek Google pomógł, na forum Gazety znalazłem radę - wilgotna szmatka z Domestosem. I tak! Działa! Problem pojawił się następnego dnia, gdy okazało się, że owszem, plamy poschodziły ze ścian - ale za dużo dałem, tu i ówdzie, Domestosa, który zostawił niezbyt widoczne, ale zawsze, zacieki. Nie zrażając się, nabyłem drogą kupna wałek do malowania mały i pomalowałem poszczególne miejsca na ścianach. Raz wystarczyło. Z sufitem było gorzej - musiałem malować 3 razy, ale w końcu tam farba jest biała. Jedno dobre - przy okazji dwa zarysowania pokryłem w przedpokoju. Pierwsze szkody = mieszkanie ochrzczone :) 

Od poniedziałku wróciłem do roboty, co znaczy, że Natuszka została sama z Dominisiem, który wczoraj skończył 5 m-cy. Ale ten czas leci... Daje sobie z nim dzielnie radę, wierzę, że się nudzi i na pewno jest ciężko. Co zrobić, musiałem do roboty wrócić. Choć wcale mi jej nie brakowało. Teraz tylko w dzień dzwonię, i czasami malutkiego słyszę w tle - jak gada, jęczy czy buczy sobie. A wieczorem? Wracam ok. 17:30, a już o 18:00 kąpiemy, potem karmimy maluszka i kładziemy spać. Lipa, ale cóż - zostaną weekendy (+ najbliższy poniedziałek ustawowo wolny) na popisywanie się talentami ojcowskimi. Na szczęście, żonka może liczyć na teściów - a to oni do nas przyjdą, a to ona do nich, i jakoś idzie. Pogoda do bani, jak nie leje to deszcz siąpi, więc mało spacerowo. Dzisiaj np. pojechali wszyscy razem na drugi koniec Trójmiasta do szwagierki. I dobrze - jednym i drugim to dobrze zrobi. 

Awans Natuszki we wtorek został potwierdzony i jest pewny. Nie wnikam w kwestie finansowe (ważne, ale nie najważniejsze - pieniądze się przydadzą), ale pomimo tego, że na początku (jak wszędzie, o ile człowiek idzie do przodu, a nie cofa się) będzie trudno, to jest dobra okazja dla niej, tym bardziej że bez zmieniania miejsca pracy i środowiska, do którego się mocno przyzwyczaiła. Nie mówiąc o tym, że dowód na to, że szefostwo ją docenia. A dla niej - motywacja do pracy na asertywnością nie tylko pod moim adresem :) 

Wielkimi krokami zbliża się nasza 2. rocznica...

piątek, 5 sierpnia 2011

07. Urlopowo

Urlop jest fajny. 

Choć spodziewałem się problemów odnośnie tego, ile będzie na co dzień roboty z Dominikiem, to jest świetnie. Pewnie - pracy sporo, ale ile radochy! Malutki po prostu rośnie w oczach, codziennie widzimy inne już spojrzenie, coraz więcej widzi, na coraz więcej rzeczy zwraca uwagę, oczka wodzą coraz dalej i szybciej, łapki coraz bardziej sprawne. Dzisiaj - sam trzymał dość długo butelkę, pijąc mleczko. Natuszka zaobserwowała, że sam siedzi i bawi się swoimi rączkami. Nie płacze już, jak tylko się od niego odejdzie - potrafi się, krótko bo krótko, zająć sam sobą. Czasami, dla odmiany, pokażemy mu kawałek jakiejś bajki na Mini Mini - ogląda z zaciekawieniem, na ile jest to możliwe u kilkumiesięcznego bobasa. Tak samo, w myśl akcji Cała Polska czyta dzieciom my już zaczynamy mu czytać bajki - nic to, że nic pewnie nie rozumie, ale słucha i zapamiętuje. Obydwoje dużo czytamy z Natuszką, oczywiście na ile jest to możliwe, więc Dominiś nie ma rady - do książek go przyzwyczajamy od maleńkości. 

Aklimatyzujemy się. Wszyscy troje. Nam, starym koniom, idzie to dość sprawnie i szybko - choć obydwoje, a Natuszka mocniej, mamy problemy z zasypianiem. Ja też nie mogę zasnąć nie raz, jak się kładę w nocy. Bo zmieniliśmy harmonogram wieczorny. O 18:00 malutkiego kąpiemy, potem karmimy, i kładziemy go. Wcześniejszy wariant - to samo, tylko od 20:00 - nie pozwalał nawet na minimum czasu dla siebie, który byśmy chcieli jednak mieć, choćby wieczorem. A tak - przed 19:00 maleństwo śpi, a my możemy coś jeszcze porobić w spokoju. Potem, na śpiąco, karmimy go ok. 22:00. Oczywiście, Dominiś budzi się w nocy, zwykle 2:30-5:00. Optymalnie, gdy postękuje tylko i nie płacze - wtedy da się go nakarmić przez sen i położyć. Chyba jednak w 99% wypadków budzi się, bo jakby był wypoczęty - i np. zaczyna sobie... rozmawiać sam ze sobą. Wtedy, poza przewinięciem i karmieniem, pozostaje jeszcze kwestia uśpienia. Czego zwykle się zrobić nie da. Więc młody ląduje między nami w łóżku. Jak nawet pojękuje długo i uparcie - dajemy odpór i po prostu zasypiamy, a on po jakimś czasie też. 

Od przeszło tygodnia dzielnie wcina tzw. gerberki, czyli deserki owocowe, np. jabłko + coś tam. Na razie - w wariancie z marchewką i jagodą. Poza tym - przecierane przez Natuszkę na bieżąco zupki, czyli taka nieco bardziej stała od deserków papka. Także dieta mocno urozmaicona :) 

Gada jak najęty. Poza próbowaniem wciśnięcia do buzi dosłownie wszystkiego, choćby wciśnięcie tego było nie wiem jak niewykonalne, zajmuje się nasz pierworodny wydawaniem z siebie coraz to nowych - serii i pojedynczych - dziwnych dźwięków. Przy czym robi to z taką fascynacją, iskierkami w oczach i przy takiej gestykulacji, że szok! Nie zasypuje nas swoimi przemyśleniami może - ale jak jest w nastroju, to potrafi gaworzyć tak sobie dobre kilkanaście minut. Mankament - w nastroju coraz częściej jest o dość barbarzyńskich porach rano, w łóżku, w ramach pobudek o których mowa 2 akapity wyżej. 

Jest niesamowity. I tyle jest w nim nas samych. Jak patrzę na niego, te wielkie oczy, rzęsy, nosek, machające nóżki i łapki, rozwiany włos... Heh, zakochałem się :) 

Nigdzie nie wyjechaliśmy i nie wyjedziemy. Krążymy sobie po nowej (dla Natuszki - nowej-starej) dzielnicy, korzystamy ze słońca (ostatnie 3 dni, powiedzmy), pokazujemy okolicę synkowi. I wystarczy. Naprawdę, niewiele nam do szczęścia brakuje, o ile cokolwiek. No, żeby ta pogoda taka była, a nie jak przez pierwszy tydzień. Nadrabiamy zaległości w relacjach międzyludzkich - zapraszamy najbliższe nam osoby do nowego mieszkania, spotykamy się ze znajomymi. Sympatycznie strasznie. Oczywiście, wieczorami, gdy Dominiś już śpi. I co z tego. Da się. 

Nowy imidż mię tak, mimochodem, wyszedł był. Przestałem się w połowie zeszłego tygodnia golić, i tak do dzisiaj. Małżonce szanownej się podoba, czemu dała wyraz, pierworodnemu to zwisa. Niewykluczone, że tak zostanie już. Pomimo, że mnie to - ponoć - postarza.

Urlop zbliża się wielkimi krokami do końca. W poniedziałek - ku chwale ojczyzny, do mojej radosnej korpo...

Amy Winehouse się zaćpała i dołączyła do elitarnego Klubu 27 obok Joplin, Cobaina, Hendixa czy Morrisona - strata dla muzyki wielka, dramatyczna historia (współczuję jej [ex?] mężowi, który publicznie przyznaje, że to on pierwszy podał jej dragi - kac moralny do końca życia, o ile ma sumienie) człowieka samego w wielkim pustym świecie gwiazdy, który pomimo sukcesu osiągnął dno. A dzisiaj - śmierć Andrzeja Leppera - co by o nim nie powiedzieć, na samobójcę nie wyglądał. Dziwne to. 

Niech żyje kryzys w Grecji. Bieżąca rata kredytu już wyższa o 20 zł, choć w złotówkach. Jak jeszcze Włochy i ktoś tam jeszcze zbankrutuje, to fakt, że mamy RnS nam nie pomoże - ok, w ramach programu damy sobie radę ze spłatami, a co potem, jak już w trakcie dopłat wysokość rat przekroczy kwoty, jakie miała osiągnąć po dopłatach?

A w ogóle to dostałem o kilkaset PLN więcej na konto w ramach pensji. Podejrzane. Ciekawe, czemu.

Nie zapeszając - Natuszkę na dniach nie lada awans czeka :) o czym napiszę, gdy słowo stanie się ciałem i sprawa będzie pewna. Ale na dziś - jest bardziej niż prawie pewna. 

Przepraszam za chaotyczność wpisu, tak wyszło.