Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

wtorek, 27 września 2011

15. Zdałem!

Udało się!

Kosztowało to sporo wysiłku, półtora tygodnia urlopu poświęconego praktycznie tylko na siedzenie i rycie (poza odprowadzeniem rano Dominisia do dziadków, odebraniem go i myciem wieczorem), w sumie ok. miesiąca nauki razem do kupy, sporo zaniedbania Natuszki, która wykazała się wielką wyrozumiałością (a dla mnie wcale nie było miłe, że zamiast się nią zająć, siedziałem z nosem w książkach/ustawach/testach).

Ale się opłaciło. Po mojemu - od 109 do 125 punktów, o ile dobrze policzyłem. Nieważne - ważne, że powyżej 100. Sam, własnymi siłami. W skali kraju dostało się ok. 43%, w mojej okolicy - 42%, czyli mniej niż 200 osób. Co ciekawe, już wiadomo, że w teście - a dokładnie w kluczu odpowiedzi - jest błąd, więc zdawalność może się zmienić, sporo osób (fora internetowe) ma rzekomo 99 punktów, a twierdzą, że zaznaczyli tam prawidłową odpowiedź, nieuznaną z uwagi na błąd w kluczu.

Będzie sporo roboty od nowego roku, trzeba się będzie spiąć z kasą - w sumie, obiecali mi w pracy podwyżkę jak się dostanę, więc się przyda, bo akurat pokryje mniej więcej koszty aplikacji, o ile dobrze liczę.

Cieszę się strasznie. Dobry ten rok. Najpierw Dominiś się nam urodził, potem kupiliśmy mieszkanie, a teraz to :)

poniedziałek, 19 września 2011

14. Naukowo monotonnie

Od minionej środy do końca tego tygodnia spędzam czas w domu. Myli się jednak ten, kto myśli, że się wyleguję. Fakt, było by to miłe przez jakieś 2 dni - ale potem bym chyba z nudów umarł. Po prostu zakuwam do egzaminu sobotniego. 

Dzień zatem w przybliżeniu wygląda tak. Ok. 6:00 pobudka, karmienie Dominika - Natuszka w tym czasie doprowadza się do stanu używalności. Wychodzimy ok. 6:30 - Natuszka do pracy, ja odstawiam młodzież do dziadków. Wracając robię małe zakupy, i wpadam w odmęty prawnicze. I tak, z niewielkimi przerwami, do 17:00 mniej więcej. Wtedy wraca Natuszka z Dominikiem, odebranym od dziadków, o 18:00 tradycyjna kąpiel pierworodnego, karmienie i usypianie. Dla odmiany - siadam wtedy do nauki. 

W weekend nieco inaczej, połaziliśmy sobie z malutkim po okolicy, posiedzieliśmy na słoneczku - pod tym względem mieliśmy fart. Natuszka poczytała sobie, ja pomęczyłem moje ustawy na łonie natury. A Natuszka w ogóle urodzinki swoje wczoraj obchodziła - ale w sumie tak kameralnie, rodzina zwala się w przyszłą sobotę po południu (jako forma odstresowania po egzaminie i całej otoczce). 

Dość mam już tego wszystkiego, ale cóż. Trzeba się spiąć, oby z lepszym rezultatem niż rok temu. A z drugiej strony - ciekawe w większości :)

poniedziałek, 12 września 2011

13. Zakupowy szepcjalista?

Nie zauważyłem, że poprzedni wpis miał # 100 :)

Dominiś dziarsko znosi spędzanie większości dnia z dziadkami, co dziadkowie - po pierwszym tygodniu - przyjmują nad wyraz spokojnie. Póki co, aura sprzyjająca i w związku z tym spacerki długie są uskuteczniane, więc młodzież się powietrza nawdycha i śpi ładnie. 

W sobotę, po dokonaniu cotygodniowych rytualnych czynności zmierzających do ogarnięcia chaosu w mieszkaniu (tj. sprzątanie), zapakowaliśmy pierworodnego - ustrojonego  w nową, szarą szałową czapeczkę - w wózek, i pojechaliśmy do "centrum" celem zrobienia dość sporych zakupów. Stało się tak, jako że Natuszka dokonała rano epokowego odkrycia mniej więcej o treści "oo, jest jesień, a ja w sumie mam 1 buty na zimę i żadnych na jesień, a w sumie to i spodnie by się przydały jakieś". Okazało się, że mój udział w tym przedsięwzięciu był bardziej niż pożądany - ponieważ całość udało się załatwić w 3 (słownie - trzy) godziny, w którym to czasie nie dość, że kupiliśmy jej 2 pary butów, to jeszcze 3 pary spodni, a poza tym zdążyliśmy zjeść dobre pączki i posiedzieć z malutkim na słoneczku na skwerku. Okazało się, że działam chyba mobilizująco, kierując się swoją zasadą nr 1 odnośnie zakupów - pierwsza myśl najlepsza. I w momencie, kiedy Natuszka chciała, kręcąc noskiem, przejść ok. 5 sklepów z butami - zmusiłem ją do wybrania butów w pierwszym. No bo jak człowiek po tylu sklepach chodzi, to raz, że się zmęczy i ma dość wszystkiego, a dwa, że nie pamięta, co, gdzie i za ile mu się podobało. Więc wszystko udało się załatwić dość szybko i za bardzo przyzwoite pieniądze. 

Jeśli czyta to jakiś facet, który jest sfrustrowany ilością czasu, jaki jego kobieta poświęca na zakupy, tudzież także ilością środków, jakie w tym celu spożytkowuje - może zacznę świadczyć usługi w stylu "pomogę ci kupić szybko i niedrogo"? :)

Wczoraj spacerek po lesie, bardzo przyjemna rundka. Wieczorem - 2 odcinek ostatniej serii ekranizacji cyklu Kalicińskiej "X nad rozlewiskiem" (ta seria: X = życie). A w nocy - burza, która trzaskała już w okolicy (a przede wszystkim - błyskała) od ok. 20, a w nocy jakoś 2-3 po prostu akurat waliła mniej więcej dokładnie nad nami. Dominiś się rzucał w łóżeczku, ale się nie obudził.
 
Natuszka tydzień pokierowniczyła sobie i nie jest tak źle, jak się wydawało na początku. Tzn. źle nie było nigdy tak naprawdę, tylko się biedaczyna bardzo przejmowała, dużo emocji, i ciężko było. Teraz się wciąga i ładnie wszystkim dyryguje :)

wtorek, 6 września 2011

12. Wielki powrót żony do pracy i Dominika debiut pod opieką babci

Weekend był dość ciekawy. 

W sobotę Natuszka pojechała do pracy, aby z osobą, którą ma zastąpić przyjrzeć się temu, czemu miała sprostać od poniedziałku. Jak pisałem - sytuacja dość ciekawa i wyraz wyjątkowego promowania młodych matek :) ponieważ Natuszka została kierownikiem. Z miejsca, wracając z macierzyńskiego. No to pojechała, posiedziały... i zjechała jeszcze jedna koleżanka, i wspólny znajomy. Skończyło się na tym, że ten ostatni podjechał po mnie - ja robiłem za babysittera i dzielnie zajmowałem się Dominiczkiem (w sumie, pierwszy raz sam na tak długo - jakoś tak wyszło) - i pojechaliśmy... do niego. Tylko że nie do domu, a do domu, który pilnuje swoim znajomym. Dostał klucze, samochód z funduszem na wachę, a także psa pod opiekę. I zafundował nam bardzo dobry obiad własnej produkcji - jakiś zmyślny makaron i pierożki. Przy okazji posiedzieliśmy, pogadaliśmy. Panie - przyszywane ciotki - zachwycały się naszym pierworodnym i było bardzo miło. 

Szkoda tylko, że po tym wszystkim jakoś mi na gardło padło. Tzn. w sobotę i niedzielę bolało bardzo, wczoraj dość mocno, ale dzisiaj jest lepiej. Nie drapało, ale taką gulę miałem. Teraz niby guli nie ma, czasem coś drapie. Ale się nie poddaję. Rutinoscorbin, mucoangin, tran, syropek. Szkoda, że z nosa też nieco leci i zapycha mi się - przeszkadza to dość mocno, ponieważ przez to chrapię w każdej pozycji. Nie wiem, czy budzę przez to Dominika - ale wiem na pewno, że Natuszkę tak. 

Wymyśliliśmy sobie dyżury. Na przemian, w nocy. Jednej nocy ja wstaję i usypiam go, wkładam smoczek jak popłacze, ew. zajmuję się przerzuceniem go (ok. 4-5 nad ranem) do łóżka i ululaniem jeszcze, o ile się daje - drugiej Natuszka. Niby zdaje egzamin. W sumie, mi to nie robi. Ja mogę wstawać całą noc. A tak naprawdę, skoro śpimy w jednym - nawet i dużym łóżku - to i tak drugie (chyba) słyszy, jak jedno wstaje i zajmuje się malutkim, który kwili. 

Obserwacja z niedzieli albo z wczoraj - Dominiś próbował powiedzieć coś, co zabrzmiało jak baba. A ja doszedłem do wniosku - powie wcześniej chyba tata, ponieważ jest to o wiele prostsze do wymówienia i bezgłośne, niż mama. Zobaczymy. 

Od wczoraj zatem Natuszka kierowniczy, walcząc dzielnie, a nasz synuś - wstajemy o 5:40, wychodzimy ok. 6:10 - odprowadzany, spędza dzień w opiekuńczych ramionach dziadków swych, ze strony Natuszki, skądinąd wniebowziętych z tego tytułu. I dobrze, bo my jesteśmy spokojni, że jest w dobrych rękach, i spędza czas z ludźmi, których bardzo dobrze zna. 

Strasznie to nasze maleństwo żywe i radosne jest. I strasznie dumny z tej naszej Natuszki jestem. 

Czas leci, a nauka nie idzie jakoś zachwycająco, materiału nie ubywa...