Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

środa, 20 października 2010

O pogrzebach, rodzinie i jak to bywa...

W sumie, ciocia (przyszywana)B., na której pogrzebie z żonką i teściami byliśmy wczoraj, nie znałem jakoś bardzo dobrze - w przeciwieństwie do żonki i teściów. Zetknąłem się z nią kilka razy - i urzekła mnie swoją dobrocią, otwartością. Gdy pierwszy raz usłyszałem o chorobie - wierzyłem, że z nią wygra... choć gdzieś kołatało, że chyba jednak to jej śmierć się zbliża. Cieszę się, bo wydaje mi się, że jej córka w pewnym momencie - mniejsza o diagnozy (rozbieżne) lekarzy - też to wyczuła, bo pomimo żalu i bólu, jaki ją trawił od momentu usłyszenia końcowej diagnozy (brzmiała - jeśli mama do żyje do świąt, to będzie cud) była dziwnie spokojna, pogodzona z tym, co ma nastąpić.

Na pogrzebach rzadko bywam, bo i rodzina mało liczna. Ciocia B. mieszkała vis a vis teściów, ale dobre 10, może i więcej lat temu wróciła na wieś, w rodzinne strony. Zajmowała się domem, gdzie został syn z synową, i opiekowała się swoimi schorowanymi rodzicami. Jej ojciec, mający problemy z alkoholem, do śmierci miał bardzo trudny charakter, zmarł dobre kilka lat temu. Do zeszłego roku opiekowała się swoją mamą - cierpiącą na Alzheimera, wymagającej nieustannego pilnowania i opieki dosłownie jak dziecko. Wcześniej, gdy była zdrowa, wszystkie siły i oszczędności pożytkowała na edukację (studia) dzieci - nie powiem dokładnie, ale każde z nich raz po raz rozpoczynało płatne studia, z których żadne żadnych nie skończyło. Tak, to była chyba trochę za bardzo jej ambicja - widać było, że dzieci predyspozycji nie miały, tylko ona sama (z dyplomem wyższej uczelni technicznej) nie chciała tego zauważyć, a dzieci nigdy wprost same tego nie powiedziały. Do czego zmierzam - na mszy i na cmentarzu było dużo, bardzo dużo ludzi. Przyjechali i sąsiedzi ze wsi - ale także kilka osób z bloku, gdzie mieszkała (przecież przed laty), obok teściów. Piękna sprawa - dobitnie to pokazuje, jaka była, skoro ludziom zależało i przyszli ją żegnać.

Mimo prognoz i mroźnego powietrza - jak na jesień było ładnie. Może nie słonecznie, ale ładnie. Powiedziałbym - pogoda pasowała do sytuacji. Mroźno, ale sucho, troszkę wiało. Ceremonia na cmentarzu była prosta - i tylko łezka się zakręciła w oku, gdy trumna znikała w grobie. B. spoczęła obok swojego męża, który o wiele lat ją poprzedził w drodze do wieczności.

Na marginesie - nie rozumiem, jak syn - wiedząc, że matka umiera, i że czeka na niego (co wyraziła wprost, gdy jeszcze była świadoma) - może nie przyjechać do niej i się nie pożegnać, tłumacząc się a to brakiem urlopu z pracy, a to problemem z zapewnieniem opieki na dzieckiem; i tak samo - -po śmierci pojawił się dopiero w kościele przed pogrzebem, palcem nie kiwnął, aby pomóc w załatwianiu formalności (wszystko załatwiała córka zmarłej z mężem). Przepraszam - interesowało go, jeszcze za życia B., tylko to, jak pozbyć się psa, którego na wsi trzymała. W głowie mi się to nie mieści. Albo brat zmarłej - o którym wszyscy wiedzieli, iż od wielu lat, z jego winy, nie utrzymywali kontaktów (wielu dopatrywało się w tym działań żony tego brata) - również palcem nie kiwnął w przygotowywaniu pochówku własnej siostry, nawet nie odebrał od jej córki telefonu, gdy dzwoniła aby poinformować o śmierci swojej mamy. Gdy wysłała smsa - oschle zażądał tylko poinformowania go o dacie i miejscu pogrzebu. Nic. Zero. Co więcej - w kościele pierwszy rzucał się do przekazywania wszystkim znaku pokoju, a gdy wychodziliśmy po pogrzebie z cmentarza - szedł za nami - rozpływał się fałszywie nad tym jaka ta B. była dobra, kochana... Musiał dobrze grać. Bo nie uwierzę w to, aby człowieka nie uwierało i nie gryzło sumienie - w takim momencie. Stracił okazję, aby za życia się pogodzić, przeprosić, prosić o wybaczenie. Teraz może się tylko za nią modlić.

A poza tym - w poniedziałek zdałem po południu egzamin wewnętrzny w swoim ośrodku, pojeździłem trochę jeszcze z instruktorem, a wczoraj po pogrzebie pojechałem zapisać się na egzamin, już ten właściwy, na prawo jazdy. Pierwsze - i mam nadzieję, ostatnie - starcie: 3 listopada o 9:30 :)

6 komentarzy:

  1. Nie znam ludzi, o których piszesz, ale wiem, że różnie może być. Szczególnie chodzi mi o syna. Może w takim szoku był, w strachu, że nie chciał tam być wcześniej niż musiał? Moja babcia w dniu śmierci dziadka, gdy on już odchodził, ale wciąż był przytomny, zaczęła nad nim mówić, że trzeba dom pogrzebowy zawiadomić, co ona włoży na pogrzeb itd. A dziadek cały czas umierał i to słyszał. Moja mama oczywiście wściekła do dziś, a ja rozumiem, że to szok pozostawania samemu sobie tak na nią zadziałał.
    To samo ze mną- w życiu nikt mnie nie zmusi do podejścia do trumny osoby bliskiej, pożegnania się. Ja się żegnam przed śmiercią, a nie po niej, bo wierzę, że jest coś rpzed nami, gdzie się znów zobaczymy. Nie bawi mnie widok martwego ciała, które tylko z wyglądu jest osobą, którą się znało. No i oczywiście babcia nie może tego zrozumieć i ma mi za złe, że nie podeszłam do trumny prababci czy dziadka. To samo co do jasnych kolorów na pogrzebie, wymusiła na mnie czerń i brąz, a ja wiem, że dziadek wolałby mnie w jasnych barwach, tak jak chciałam iść. Ale ludzie w szoku, w bólu, działają różnie, trzeba to zrozumieć.

    A co do prawa jazdy- w Gdyni nie jest trudno zdać więc nie ma się czym martwić, na pewno Ci się uda :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. A brat? Ja mam z bratem dobre stosunki, więc na własnym przykładzie nic nie powiem. Programista z jednym bratem też ma dobre. Drugi natomiast to zupełna marionetka jego mamy. Bez względu na to jak ona go krzywdziła, zawsze wszystkie problemy miedzy nimi były wg niego winą Programisty. Zapewne to wina ich matki, bo jest mistrzem w przekręcaniu faktów, ale... Drugi brat też na pewno słyszał te wszystkie śpiewki, a że swój rozum ma, to i nie najeżdżał na Programistę. Owszem, próbował ich pogodzić, ale odpuścił jak zobaczył, że nic z tego.
    Więc po stosach nieuzasadnionych pretensji, razem z matką Programisty, przestał się do niego odzywać. I tak 1,5 roku temu kontakty braterskie zamarły (co powiem Ci, że było dla nas wielką ulgą, bo wyzwiska i napadanie przy każdej okazji to nie jest coś przyjemnego).
    I na pewno w rodzinie wszyscy znający wersję wydarzeń matki Programisty, uważają, że to moja wina, że ja go skłóciłam z rodziną i od niej oddaliłam. Że przeze mnie 'znieważył matkę'. Że przeze mnie nie utrzymuje kontaktu z bratem.
    Jakby temu bratu się coś stało - no cóż, nigdy nie byli blisko, potem nas do siebie zraził, potem bez powodu, nie wysłuchawszy w ogóle wersji wydarzeń Programisty, zerwał z nami kontakt - na pewno poszlibyśmy na pogrzeb, bo to jednak brat, poszlibyśmy na stypę bo tak wypada, bo jego żona i syn nie zawinili w tym niczemu (jego żona jest stale znieważana przez ich matkę a on nic sobie z tego nie robi) a na pewno by im było przykro, jakbyśmy wyszli tuż po pogrzebie. Ale na tym by się skończyło. No bo jednak to nie był nikt na prawdę bliski.

    Rodzina rodziną, ale stosunki bywają różne. I nawet jak ktoś jest lubiany przez znajomych czy sąsiadów, nawet jak dla jednego dziecka jest się dobrym rodzicem, to wcale nie znaczy, że jest się ideałem w stosunku do wszystkich, że z nikim się nie ma złych stosunków, że nikogo się nie skrzywdziło, z nikim się nie jest skłuconym.

    Moja teściowa ma mnóstwo znajomych, na jej pogrzebie na pewno będą tłumy. Sąsiedzi na pewno będą wszyscy, bo większość to jej starzy znajomi, a jedyna młoda para, która mieszka w tym bloku, też będzie, bo są to ludzie, którzy zostawiają u niej dziecko, kiedy muszą gdzieś wyjść. I w ramach ciekawostki najstarszy syn nie przywozi do niej wnuka na wakacje, bo raz popełnił ten błąd i po tygodniu z babcią młody moczył się w nocy... to pokazuje jak niektórzy znajomi znają człowieka tylko po pozorach. Ja też ją lubiłam dopóki jej się chciało być dla mnie miłą, jak stałam się niewygodna pokazała prawdziwą twarz...
    Pogrzeb zorganizują jej dwaj pozostali synowie, którzy mają z nią lepszy kontakt. Programista się tylko na nim pojawi, jeśli psychicznie da radę. Ale czy to znaczy, że on jest złym synem, że ona była dobrą matką, że Programista nie ma prawa mieć do niej żalu?
    A powiedz mi, kto na takim pogrzebie będzie oceniany - ona czy on?

    Może temu bratu na prawdę było przykro, że to się tak potoczyło, że nie naprawili tego co im się popsuło, że nie wyciągnął ręki - i może przez to powtarzał że była dobrą kobietą? Znasz go na tyle by móc powiedzieć co czuł a co udawał?

    Łatwo się kogoś osądza nie znając jego i jego rodziny dobrze, znając tylko jedną wersję wydarzeń, oceniając po pozorach, bez znajomości faktów...

    Nie mówię, że brat i syn zmarłej są bez skazy. Ale ona też wcale nie musiała taka być.
    Jako prawnik chyba nie powinieneś wysnuwać tez nie znając dokładnie sytuacji konkretnych ludzi, nie?
    To, że Twoja żona i jej rodzice byli z nią blisko nie znaczy, że jej najbliższa rodzina też musiała być z nią blisko, że nie mogła nikogo skrzywdzić czy zranić, z nikim się skłócić.
    Wam się udało, że macie dobrych rodziców, że jesteście blisko z najbliższą rodziną. Nie każdy ma takie szczęście.

    Pozdrawiam. I wybacz wzburzenie, ale to temat dla mnie bardzo kontrowersyjny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj Tomuszu, życie się różnie układa. Mnie nie ruszył wypadek własnego ojca, to, jak lekarze mówili, że nie ma szans na przeżycie, to jakie miał urazy - nie ruszyło mnie to w ogóle. Wszyscy płakali, rozpaczali, panikowali, modlili się etc - ja nie czułam żadnego strachu, bólu, smutku, nic. Odbierałam telefony, pisała maile, rozmawiałam z dziadkami przez telefon, a mama z bratem wrzeszczeli na mnie, że jestem nieczuła, że zły ze mnie człowiek. Nawet nie odwiedziłam go w szpitalu. A prawda jest taka, że to jakie kontakty miałam z ojcem, jak mnie traktował po prostu sprawiło, że byłam wyjałowiona z jakichkolwiek uczuć do niego.
    Co nie zmienia faktu, że mimo, że był w stosunku do mnie przez ostatnie lata był sku*wielem, że nie układało mu się z mamą, to wśród znajomych był bardzo lubiany, bardzo szanował swoich rodziców i miał z nimi dobry kontakt, a dla mojego brata był świetnym ojcem.

    A skoro syn tej pani z nią mieszkał, to różne rzeczy mogły między nimi zajść, różne mogli mieć stosunki. Ja bym nie oceniała go tak łatwo.

    Jak kiedyś umrze mama Programisty może być podobnie - niezła z niej jędza i odrzuciła Programistę przez to, że miał czelność zacząć własne życie i wziąć ze mną ślub. I nie wiem, czy mimo synowskiej miłości, którą ją darzy, mimo całego żalu, spowodowanego tym, jak go potraktowała, będzie umiał po prostu zapomnieć tak od razu o tym co było.

    OdpowiedzUsuń
  4. Krótko - ja znam wersję nie tyle ze strony samej zmarłej, i ze strony teściów, co ze strony osób, które znały (spokrewnione są) z nimi wszystkimi - zmarłą, jej bratem i dziećmi. Więc uważam, że mają rację.

    Nie oceniam brata - jego skruchy, o ile to była skrucha, a nie przedstawienie, pogrzebowa szopka. Oceniam go przez pryzmat tego, jak działał dotychczas. Skruchy żadnej nie okazał, wg mnie - po prostu zachowywał się tak, jak na pogrzebie się zachować wypadało; moja ocena wynika z jaskrawych rozbieżności pomiędzy tym, jak oceniał zmarłą za jej życia (skrajnie negatywnie), a jak nagle zmienił o niej zdanie nad trumną. Pewnie - można wierzyć, że coś zrozumiał, że jest mu wstyd itp. Tylko myślę, że w takiej sytuacji stałby cichutko z tyłu, ze spuszczoną głową - a nie w pierwszym rzędzie rozpływał się nad zaletami zmarłej, czemu dziwili się wszyscy.

    Fajnie - opisałaś swoje odczucia. Tylko że w tej sytuacji, co chyba dość wyraźnie napisałem, było inaczej: to właśnie córka, która mieszka obecnie obok teściów, zajęła się wszystkim, jako jedyna opiekowała się mamą w czasie choroby - mimo, że to właśnie ona wyprowadziła się już kilka lat temu z domu na wsi i zamieszkała najpierw sama, potem z mężem. Ten syn, którego starasz się bronić, to właśnie on mieszkał do końca (poza chorobą, kiedy olał zmarłą, i chorowała ona w mieszkaniu zajmowanym przez córkę, obok teściów) z matką na wsi, w tym samym domu, ze swoją żoną. To tego syna matka przez x lat bezkrytycznie broniła, gdy chłopak w różnym towarzystwie był, kradł. To jego zmarła właśnie matka całe zaoszczędzone pieniądze (miały pójść na pilny remont w domu na wsi) jeszcze w tym roku przeznaczyła - na co? Na spłacenie komornika, żeby tego domu nie zajął (właścicielem widnieje właśnie syn, nie zmarła), bo syn - zasłaniający się (usprawiedliwiając to, że pogrzebem się nie zajął, że nie przyjechał gdy matka żyła, nic nie pomógł) pracą i opieką nad dzieckiem... jakoś przez -naście lat "zapominał" płacić alimenty na starsze dziecko, które ma z inną kobietą.

    A co do brata - tak, zadałem sobie trud, i dociekałem: o co tam poszło. Poszło o to, że gdy żył ojciec zmarłej i jego (brata), nazwijmy go dziadek, to zarabiający już ów brat zmarłej dał jakieś tam pieniądze na remont czegoś w domu na wsi - domu, którego wówczas właścicielem był dziadek. Licząc, że inwestycja się zwróci - bo komu innemu dziadek (jego ojciec) jak nie jemu (i siostrze jego - zmarłej) miałby zapisać dom? A dziadek, za życia jeszcze, darował dom na wsi... wnukom: córce zmarłej i jej bratu. Czyli brat zmarłej po śmierci dziadka (swojego ojca) nie dostał nic. Konflikty? Gdy tylko, za życia jeszcze dziadka, dowiedział się o darowiźnie - zażądał... od zmarłej, aby oddała mu pieniądze, które włożył w remont. Na co zmarła, słusznie, odpowiedziała, że nie zamierza - bo pieniędzy nie dał jej, ani na jej dom (nigdy do niej nie należał) - bo dom należał wówczas do dziadka, więc niech od niego domaga się zwrotu. I od tego czasu się zaczęło.

    Współczuję pokręconych relacji w rodzinie męża - ale nie oceniaj przez ich pryzmat sytuacji, których nie znasz.

    Również pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiesz, pisałeś, że Ty ów 'ciotki' też nie znałeś bardzo dobrze, więc... Ale kłócić się nie będę bo przecież nie ma sensu ;) Z resztą napisałam, że nie mówię, że brat i syn są bez skazy. Pisałam tylko, ze każdy medal ma dwie strony.
    Każdy patrzy przez pryzmat własnych doświadczeń i tego co zasłyszał. A jak u kogo jest na prawdę wiedzą dobrze tylko sami zainteresowani i Ten U Góry.
    A ja cały czas uważam, że niebezpiecznie jest oceniać ludzi nie żyjąc z nimi i nie znając dokładnie wszelkich aspektów ich sytuacji.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Przykre jest, gdy własna rodzina ma Cię w nosie, nawet podczas ostatniej drogi na ziemi... Niestety, rodziny wybrać nie można, nie ma się na nią wpływu.
    Gratuluję zdania wewnętrznego egzaminu i trzymam kciuki, by tym razem i ten właściwy pójdzie gładko :))

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz skomentować któryś z tekstów.

Pozdrawiam :)