Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

środa, 25 kwietnia 2012

53. Rumień nagły i takie tam

Chyba się powtarzam, ale czas leci bardziej niż strasznie. Dopiero zauważyłem - pisałem prawie 2 tygodnie temu. Kiedy to zleciało?

W poprzedni (nie ostatni) weekend mieliśmy przemiłych gości - M. z żoną i malutką H., niespełna półroczną. Niby nasz Dominiś tak niedawno był malutki, ale człowiek zupełnie zapomina, jak taki szkrab kwili. Porównując H. z naszym synkiem - Dominiś jawi się jako duże dziecko, komunikatywne, potrafiące sporo powiedzieć, odpowiedzieć, wyrazić swoją wolę w jakiś tam zrozumiały dla nas sposób. A przy okazji - nauczyliśmy się dobrego drinka (rum + cola + lód + świeży sok z cytryny?), nazwy oczywiście zapomniałem. Mniam :) A później Natuszka powiedziała, że na zdjęciach ma buźkę czerwoną - no miała, jak każdy z nas (poza A. - żoną M., karmiącą - która prowadziła). Strasznie fajni ludzie, kapitalnie się z nimi spędza czas. Już kombinujemy rewizytę - długi weekend za pasem (choć urlopów nie bierzemy, szkoda dni). 

W piątek rano zmarł pan J. Przesympatyczny starszy człowiek, mąż dobrej przyjaciółki teściowej. Zdrowy człowiek, który nagle pół roku temu zachorował na raka. Sporo nadziei, pierwsza chemia... i równia pochyła. Zbyt słabe wyniki na dalsze leczenie. Poprawa ok. 2 tygodnie temu, niezrozumiała dla lekarzy, i zdecydowane pogorszenie w ostatnich dniach, które spędził już w hospicjum. Odszedł rano, przez sen. Jego żona, pani R., przeżywa wszystko bardzo mocno, robi dobrą minę do złej gry. Od tamtego dnia sporo przesiaduje u teściów - nie chce uciekać z ich mieszkania, ale zrozumiałe, jak jest jej ciężko. Strasznie nam jest jej żal. Tym bardziej, że obydwoje uwielbiali Dominisia. Pani R. opowiedziała historię, jak to - gdy pan J. już leżał w szpitalu - nikt nie wiedział, o jakim dziecku mówił chory, że posadzi mu kwiatki w ogrodzie i mały będzie się tam bawił; a chodziło o naszego Dominisia właśnie... Pan J. został pochowany wczoraj. 

Weekend był nieco dramatyczny. Dominiś już w czwartek zaczął gorączkować. Założyliśmy - zęby, na raz szły mu chyba ze 4, wszystkie z przodu u góry, w tym 1 i 2. W nocy z czwartku na piątek było widać, że będzie ciężko, biedak spać nie mógł. Termometr - nawet do 38,5 stopni. W dotyku - poliki i dziąsła były cieplejsze niż czoło. Natuszka poleciała do pracy, walczyć ze złem i występkiem, zaś ja - zaklepać kolejkę u lekarza, byłem pierwszy, po czym dziadki przywiozły małego. Pani doktor - bardzo miła, pomagała nam swego czasu w interpretacji badań na początku, kiedy Dominiś miał złe wyniki krwi - obejrzała. Wyglądało to dość komicznie, bo malutki zaczął ryczeć jak dziki już od drzwi gabinetu, zanim jeszcze zobaczył, do kogo i po co idziemy :) Ah, ta jego odwaga i pewność siebie - po kim on to ma? Jednym uchem słuchałem diagnozy, pani pisała po zbadaniu, a sam próbowałem okiełznać zarykującego się pierworodnego. Panikarz mały :) Oczywiście, wypluł smoczek, więc zaczęła mu do tego ślina z buzi lecieć, no i z noska. Pani stwierdziła, że mogą być to zęby, ale i rumień nagły/gorączka trzydniowa. Nic się nie da zrobić - objawowo leczyć, czyli na przemian ibum i paracetamol (syropki, żadnych czopków). W piątek i sobotę było słabo, gorączka wracała, w sumie dostawał leki co te dopuszczalne 6 h. Nieznośny przez to był, ale przecież to nie jego wina. W niedzielę zaczęło przechodzić - szukaliśmy na ciele wysypki, która miała się pojawić i potwierdzić, że był to ten cały rumień. Znaleźliśmy - w poniedziałek rano, więc się zgadzało. W niedzielę, mimo ślicznej pogody, przetrzymaliśmy go jeszcze w domku. 

Okazuje się, że radosny zakład pracy Natuszki jednak nie ma być likwidowany/reorganizowany. Pytanie - czy to dobrze, czy źle? 

Ładnie, ciepło, wiosennie - choć w poniedziałek pogoda była bardziej niż kuriozalna. Słońce, deszcz, wichura i grad. Niby kwiecień-plecień... ale bez przesady. Nie wiadomo za bardzo, jak się ubrać - rano chłodno, potem upały. Wygodniej - bo z leciutką spacerówką malutkiego - co tam, pochwalę się, Espiro City. Firma wyciągnęła wnioski z naszego zakupu - na stronie widać już dostępne tylko 3 kolory wózka, jak myśmy kupowali (3 tygodnie wstecz) było z 8 - oczywiście, w praktyce żadnego z tych, które nam się podobały, oczywiście. A do tego, wózek dostaliśmy o dobre 80 zł taniej niż podana na www producenta cena - dla mnie, bomba. My mamy ten pierwszy z góry - niebiesko-zielony. Dobra rada - to, jak wózek wygląda na zdjęciu, dość mało się ma do kolorów w realu. Chyba robili zdjęcia przy dość dziwnym i mocnym świetle. Ale jest naprawdę ładny, lekki (10 kg zamiast dotychczasowych 17 - progresja!), zwrotny i bardzo wygodny. Mankamenty pewnie się znajdą, może później? Poczytać można o nim tutaj (ale jak widzę, że ktoś pisze, że jest ciężki, to chyba nie widział ciężkiego wózka...). A do tego w komplecie osłonka na nogi i folia przeciwdeszczowa (dziwna dość, ale jest). My polecamy.

Mama podpytuje o prawne aspekty zasiłku chorobowego i świadczenia rehabilitacyjnego. Wczytałem się nieco, i słabo to wygląda... Zasiłek się mamie zaraz skończy, rehabilitacyjne dostanie najpewniej (da się nie dostać przy nowotworze? :/) - tylko po 3 m-cach otrzymywania go pracodawca może z nią rozwiązać umowę o pracę bez wypowiedzenia. Mama się podłamuje, trzeba będzie pokombinować. Naświetlanie jej zrobili w poniedziałek, czeka na wyniki i od razu ma ją przyjąć onkolog. Straszne to jest - co rusz naokoło ktoś zachorowuje, pan J. umarł... Trzeba być dobrej myśli, choć ciężko. 

Dobrze, że zbliża się długi weekend. Choć w kratkę - raz robota, raz wolne - to jednak zawsze lżej.

piątek, 13 kwietnia 2012

52. Poświątecznie

W piątek, wracając do domu, gromadziliśmy zapasy jedzeniowe. Okazało się, nie tak wcale dużo. No, przesadziliśmy trochę z ilością chleba. Odebraliśmy też ciasto, zamówione w warzywniaku pod domem - boski wręcz w smaku sernik. Pani się kłóciła - wróci pan po tę blachę za chwilę, nie da pan rady... Ja nie dam? Dałem, a co :)

W sobotę posprzątaliśmy - dobrze, że podłogi pomyte były niedawno. Od jakiegoś czasu zmieniliśmy system. Dominiś jakoś mniej spokojnie śpi w nocy - ząbki to jedno, ale chyba mu się śnią różne rzeczy też - i teraz jemy sobie rano bułeczkę i owocka utartego, a ok. 8:30-9:00 malutki zalega i śpi ok. 1,5 h. Więc sprzątanie i ew. pranie musi być tak między 7:30-8:30. Zwykle się udaje - zaleta niezbyt wielkiego mieszkania :) Jak Natuszka ulula go, to wycieramy kurze itp. Przygotowaliśmy sałatki - bo to mieliśmy, poza ciachem, zorganizować na święta. Całkiem sprawnie poszło. Szkoda, że śnieżyło straszliwie... Ze święconką poszedłem ja i pierworodny. Nie bardzo chciał w kościele siedzieć - pod zbyt dużym kątem ma oparcie w wózku, chciałby prosto siedzieć.

W Wielkanoc byliśmy na późnym śniadaniu, a właściwie tak posiedzieliśmy po prostu, u moich rodziców. Sympatycznie, stęsknili się za malutkim, a i mały zadowolony był, nie bał się i chętnie bawił. Pierwszy raz mogliśmy go zostawić, bawił się z ojcem albo moim bratem, i nawet nie zauważał, że nas obok nie było. Oczywiście, kazał się prowadzić za rączki po nowym i nieznanym mieszkaniu - najlepsza zabawa. Ale dziadek chętnie z nim chodził, w kółko po mieszkaniu. Obowiązkowo - łapkami bam bam w szybę w drzwiach balkonowych. Zawiesił się nieco przy drzwiach do kuchni, przeszklonych w większości - dziadek z jednej strony, on z drugiej, i tak sobie do siebie pukali. Od tamtej pory bacznie obserwuje wszystkie drzwi, z obu stron :) Mama, niestety, zmęczona, ciężko łapiąca oddech... Martwię się.

W poniedziałek poszliśmy do kościoła, gdzie po raz pierwszy wyciągnęliśmy Dominisia z wózka. Gaworzył, zaczepiał, Natuszka poszła z nim do dziadka posiedzieć, i w ogóle zachwycony tym, że mu nie karzą siedzieć w jednej pozycji całą godzinę. Ciężki jest - dopiero się przekonałem, gdy trzymałem go na rękach, a on się dość mocno wiercił. Później, ze szwagierką i mężem, do teściów, na rodzinny obiadek, ciacho i posiadówkę. Bardzo miło, siedzieliśmy aż malutki już zaczął dogorywać :)

W ten sposób, biorąc pod uwagę wykłady i praktyki, pełne w pracy spędziłem w tym tygodniu 2 dni. I dobrze, a co. Praktyki w poprzednim miejscu pracy, nawet w tym samym dziale - heh, jak za starych dobrych czasów. 

Nowy wózek - Espiro City - miał już być. Miał, bo okazało się, że producent nie raczył na swojej stronie poinformować, że na 7 kolorów, w jakich rzekomo wózek jest dostępny aż w 3. Oczywiście, dokładnie tych, które najmniej się nam podobały. W ogóle, żeby kupić w sklepie, obejrzeć dokładnie - a nie przez Allegro - skontaktowałem się ze sklepem z okolicy. Dziwna komunikacja, jakby ludziom nie bardzo zależało. W efekcie, wózka nie ma do dzisiaj - tzn. ma być na dzisiaj, po pracy jadę po niego. Zamiast czerwono-czarnego będzie granatowo-zielony. Ale sensowny, ze sprawdzonej firmy, z osłoną na nóżki, poduszeczką pod głowę i folią przeciwdeszczową. I mam nadzieję, że dzisiaj. Bo stary dogorywa - oderwało się drugie zapięcie przy osłonie na nóżki, więc z obu stron mamy gustowne, acz mało wytrzymałe agrafki. Jak tylko będzie nowy - wysyłamy stary kurierem do serwisu producenta, i mają tylko po cenie kuriera ponaprawiać wszystko. Na jesień, zimę czy nawet pod kątem drugiego maleństwa, w bliżej nieokreślonej przyszłości :) 

Dominiś od kilku dni samodzielnie podnosi się z leżenia na pleckach, w sensie - siada sam. Wstaje, podciągając się, sam już od dawna - a teraz to :)

Zła wiadomość z mamą... Rak płuca, ten nieoperowany dotąd, tego drugiego płuca, niestety nie jest operowalny. Tzn. jak to lekarz, ze śmiechem powiedział, że mogli by jej wyciąć, i od razu ją zakopać. W sumie, już nie ma sporego kawałka jednego płuca, a teraz jeszcze całe drugie? Czyli chemioterapia lub radioterapia ją czeka... Nigdy nie była przy kości, przez to wszystko schudła jeszcze - a tu taka perspektywa. Strasznie się martwię. Ale już w tygodniu ma wizytę u onkologa.

piątek, 6 kwietnia 2012

51. Przedświątecznie

Czas leci, i to gorzej niż masakrycznie.

Po bardzo pięknym poprzednim tygodniu, weekend - obowiązkowo - pod znakiem deszczu ze śniegiem i śniegu z akcentem na śnieg. W sobotę nie wystawialiśmy z Dominisiem głowy z domu - Natuszka tylko z teściową pojechały do fryzjera. Teściowa do dzisiaj nie może przeżyć, że fryzjerka (w jej mniemaniu) zbyt przycięła jej grzywkę - z czym cała reszta rodziny wcale się nie zgadza, wygląda fajnie, po prostu inaczej. 

W niedzielę zapakowaliśmy młodego i pojechaliśmy do kościoła z nim, pierwszy raz po jego przeziębieniu. Trochę nerwowy był, ale sporych rozmiarów palma, nabyta drogą kupna w Biedronce, zrobiła swoje, przyciągała uwagę i pierworodny nie szalał tak strasznie. 

W pracy byłem w sumie tak naprawdę tylko w poniedziałek, wczoraj i dzisiaj. We wtorek po wykładach w sumie dość krótko byłem w pracy, a w środę - wcale - bo zamiast pracy udało mi się wytargować z szefem, że pojadę na szkolenie ze zmian w KPC. Czasowo wyszło tak samo, nawet byłem w domu nieco wcześniej niż jak bym z pracy wrócił - a ciekawie mocno. Natomiast w sumie siedzenie i myślenie non stop od 8 do 19 to trochę długo. Męcząco, ale owocnie.

Dzisiaj już taki chillout. Pierwsza wtopa - rano na przystanku, stoimy bluzgając w duchu na spóźniający się autobus... który się nie spóźniał, tylko jechał wg rozkładu w dni wolne od nauki szkolnej, więc kilka minut później. Ale już w komunikacji - luźniej jakoś, spokojniej. Wszyscy jakby na zwolnionych obrotach. W pracy spokojnie, był czas na kilka rzeczy, na które normalnie tego czasu brakowało. I dobrze.

Niewiele musimy zrobić na święta - mamy zamówione ciasta, do odebrania dzisiaj (bardzo dobry serniczek, mniam). W niedzielę - na tzw. śniadanie wielkanocne jedziemy do moich rodziców, zobaczymy jak się zbierzemy. A w poniedziałek - do teściów, więc zostajemy "na dzielni". Pościbolimy jakieś sałatki, weźmiemy ciasto - chyba nikt nie nastawia się na jakieś wielkie obżarstwa jako cel tych świąt. Sprzątania gigantycznego nie planujemy - można by umyć okna od wewnątrz (myliśmy niedawno całe, jednak Dominiś z lubością je obmacuje i puka w nie łapkami, więc są dosłownie całe od środka umazane), ale zobaczymy. A, pranie wypadało by zrobić - a pogoda mogła by pomóc z suszeniem...

Wszystkim, którzy - mniej lub bardziej sporadycznie - zaglądają tutaj życzymy, aby te Święta były czasem wewnętrznego uspokojenia i wyhamowania, spędzonym w gronie najbliższych i kochanych osób, czasem na nadrabianie zaległości i cieszenie się sobą nawzajem; aby napełnił nasze serca pokojem i nadzieją.