Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

piątek, 13 kwietnia 2012

52. Poświątecznie

W piątek, wracając do domu, gromadziliśmy zapasy jedzeniowe. Okazało się, nie tak wcale dużo. No, przesadziliśmy trochę z ilością chleba. Odebraliśmy też ciasto, zamówione w warzywniaku pod domem - boski wręcz w smaku sernik. Pani się kłóciła - wróci pan po tę blachę za chwilę, nie da pan rady... Ja nie dam? Dałem, a co :)

W sobotę posprzątaliśmy - dobrze, że podłogi pomyte były niedawno. Od jakiegoś czasu zmieniliśmy system. Dominiś jakoś mniej spokojnie śpi w nocy - ząbki to jedno, ale chyba mu się śnią różne rzeczy też - i teraz jemy sobie rano bułeczkę i owocka utartego, a ok. 8:30-9:00 malutki zalega i śpi ok. 1,5 h. Więc sprzątanie i ew. pranie musi być tak między 7:30-8:30. Zwykle się udaje - zaleta niezbyt wielkiego mieszkania :) Jak Natuszka ulula go, to wycieramy kurze itp. Przygotowaliśmy sałatki - bo to mieliśmy, poza ciachem, zorganizować na święta. Całkiem sprawnie poszło. Szkoda, że śnieżyło straszliwie... Ze święconką poszedłem ja i pierworodny. Nie bardzo chciał w kościele siedzieć - pod zbyt dużym kątem ma oparcie w wózku, chciałby prosto siedzieć.

W Wielkanoc byliśmy na późnym śniadaniu, a właściwie tak posiedzieliśmy po prostu, u moich rodziców. Sympatycznie, stęsknili się za malutkim, a i mały zadowolony był, nie bał się i chętnie bawił. Pierwszy raz mogliśmy go zostawić, bawił się z ojcem albo moim bratem, i nawet nie zauważał, że nas obok nie było. Oczywiście, kazał się prowadzić za rączki po nowym i nieznanym mieszkaniu - najlepsza zabawa. Ale dziadek chętnie z nim chodził, w kółko po mieszkaniu. Obowiązkowo - łapkami bam bam w szybę w drzwiach balkonowych. Zawiesił się nieco przy drzwiach do kuchni, przeszklonych w większości - dziadek z jednej strony, on z drugiej, i tak sobie do siebie pukali. Od tamtej pory bacznie obserwuje wszystkie drzwi, z obu stron :) Mama, niestety, zmęczona, ciężko łapiąca oddech... Martwię się.

W poniedziałek poszliśmy do kościoła, gdzie po raz pierwszy wyciągnęliśmy Dominisia z wózka. Gaworzył, zaczepiał, Natuszka poszła z nim do dziadka posiedzieć, i w ogóle zachwycony tym, że mu nie karzą siedzieć w jednej pozycji całą godzinę. Ciężki jest - dopiero się przekonałem, gdy trzymałem go na rękach, a on się dość mocno wiercił. Później, ze szwagierką i mężem, do teściów, na rodzinny obiadek, ciacho i posiadówkę. Bardzo miło, siedzieliśmy aż malutki już zaczął dogorywać :)

W ten sposób, biorąc pod uwagę wykłady i praktyki, pełne w pracy spędziłem w tym tygodniu 2 dni. I dobrze, a co. Praktyki w poprzednim miejscu pracy, nawet w tym samym dziale - heh, jak za starych dobrych czasów. 

Nowy wózek - Espiro City - miał już być. Miał, bo okazało się, że producent nie raczył na swojej stronie poinformować, że na 7 kolorów, w jakich rzekomo wózek jest dostępny aż w 3. Oczywiście, dokładnie tych, które najmniej się nam podobały. W ogóle, żeby kupić w sklepie, obejrzeć dokładnie - a nie przez Allegro - skontaktowałem się ze sklepem z okolicy. Dziwna komunikacja, jakby ludziom nie bardzo zależało. W efekcie, wózka nie ma do dzisiaj - tzn. ma być na dzisiaj, po pracy jadę po niego. Zamiast czerwono-czarnego będzie granatowo-zielony. Ale sensowny, ze sprawdzonej firmy, z osłoną na nóżki, poduszeczką pod głowę i folią przeciwdeszczową. I mam nadzieję, że dzisiaj. Bo stary dogorywa - oderwało się drugie zapięcie przy osłonie na nóżki, więc z obu stron mamy gustowne, acz mało wytrzymałe agrafki. Jak tylko będzie nowy - wysyłamy stary kurierem do serwisu producenta, i mają tylko po cenie kuriera ponaprawiać wszystko. Na jesień, zimę czy nawet pod kątem drugiego maleństwa, w bliżej nieokreślonej przyszłości :) 

Dominiś od kilku dni samodzielnie podnosi się z leżenia na pleckach, w sensie - siada sam. Wstaje, podciągając się, sam już od dawna - a teraz to :)

Zła wiadomość z mamą... Rak płuca, ten nieoperowany dotąd, tego drugiego płuca, niestety nie jest operowalny. Tzn. jak to lekarz, ze śmiechem powiedział, że mogli by jej wyciąć, i od razu ją zakopać. W sumie, już nie ma sporego kawałka jednego płuca, a teraz jeszcze całe drugie? Czyli chemioterapia lub radioterapia ją czeka... Nigdy nie była przy kości, przez to wszystko schudła jeszcze - a tu taka perspektywa. Strasznie się martwię. Ale już w tygodniu ma wizytę u onkologa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz skomentować któryś z tekstów.

Pozdrawiam :)