Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

niedziela, 27 maja 2012

57. Co dalej?

Nie jest zbyt dobrze.

W ciągu ostatnich 2 tygodni posypało mi się w pracy, która wydawała się być szczytem i spełnieniem marzeń w zakresie tego, co człowiek w moim wieku może osiągnąć i jakie to może dawać perspektywy. Fajny czas w dziale powiedzmy pośrednim jeśli chodzi o zainteresowania, po czym idealnie pasujący w czasie transfer do działu docelowego, najsensowniejszego, a potem dostanie się jeszcze na aplikację. No, bajka, ciężka ale zapowiadająca sensowne wyniki po 3 latach godzenia pracy z aplikacją (1 dzień wykładów właściwie cały rok poza wakacjami, no i praktyki przez 3 m-ce po 1 dniu w tygodniu). Więc zasuwam, 2 dni w tygodniu przychodzę do pracy po zajęciach aplikacyjnych. 

Nie wiem, o co chodzi. Wprost z szefem (a co najgrosze - także patronem) starłem się raz, ale w styczniu, przy czym obydwoje mieliśmy świadomość, że to ja miałem rację. Nie podkładałem się, nie wychylałem - robiłem swoje. Pretekst przyszedł w tym tygodniu, kiedy "nie wykonałem zadania", które nie dość że czasowo, to jeszcze dla mnie w ogóle nie było wykonalne. Nie znalazłem tych materiałów, bo nie potrafiłem, o czym - mając świadomość, że potrzebuje ich w konkretnym terminie - powiedziałem wprost. No i była rozmowa w cztery oczy, w której dowiedziałem się, że taka sytuacja jest niedopuszczalna, że za mnie osoba X z działu musiała tego szukać, i jeśli jeszcze raz tak będzie, to on sobie "nie wyobraża możliwości dalszej współpracy". Przekaz jasny. Wyraziłem zdziwienie dla faktu porównywania moich umiejętności do umiejętności osoby z dobrym kilkuletnim doświadczeniem w branży - na co dowiedziałem się, że "to nie jest szkoła, studia, tylko praca".

Przy okazji usłyszałem, że jestem niepoważny, skoro (było to ze 3? miesiące wstecz) zadzwoniłem kiedyś i wziąłem urlop na żądanie, bo malutki się pochorował. Zdębiałem, jak to usłyszałem. I że jak ja śmiałem zadzwonić do innego starszego pracownika, kiedy tydzień temu w poniedziałek przyszedłem później do pracy, bo musiałem iść do dentysty w poniedziałek rano, po weekendzie z bolącym zębem. Nie zadzwoniłem do niego, bo był za granicą na urlopie, i - słusznie? - uznałem, że w tej sytuacji nie ma sensu dzwonić do niego, tylko do osoby będącej na miejscu w pracy. 

Ja mam dość. Facet jest rozgarniętym prawnikiem z dużo większym od mojego doświadczeniem, więc przy odrobinie wysiłku i tak się mnie stamtąd pozbędzie, jak się uprze. Poza tym absolutny pracoholik - więc nie zrozumie człowieka, jak ja, z inną hierarchią wartości, dla którego rodzina to nie tylko przykry obowiązek na weekend. A ja po sądach nie zamierzam się w takiej sprawie ciągać, szkoda czasu. Psychicznie natomiast mam dość - niedobrze mi się robi, kiedy myślę o pracy albo muszę do niej iść. Jedyny (...) problem - szansa na to, że gdziekolwiek zaoferują mi podobne zarobki, jest żadna. A kokosów nie zarabiam, wystarczy akurat - i teraz gdyby tego miało być kilkaset złotych mniej - mogło by być za mało. Nie mówię o żadnych ekstrawagancjach - normalne życie rodziny z małym dzieckiem, żadnych kulturalnych eskapad czy corocznych zagranicznych wakacji. I to zmusza do zastanowienia przed jakimkolwiek ruchem - odpowiadam za nas wszystkich, za żonę i za maleństwo nasze. We dwoje byśmy sobie dali radę, bez problemu, ale jest jeszcze nasz D. Nie wnikam, czy - jak niektórzy mówią - to chwilowe zachowanie, czy nie. Ja w takich warunkach nie chcę pracować. 

W piątek miałem dzień praktyk, zjechałem rano w okolice sądu, i tak się złożyło, że nogi zaprowadziły mnie do... kościoła od kilku lat będącego w praktyce kaplicą wieczystej adoracji, gdzie dobre 20 albo i więcej lat temu prowadzała mnie śp. babcia na msze dla dzieci. I tak się zastanawiałem nad tym, gdzie jestem, co się dzieje, przed jakim wyborem może przyjść mi stanąć. Nie mogę narzekać - mam wszystko, co jest mi potrzebne, i to wystarczy. Pojawia się jednak zagrożenie, że coś tym porządkiem może zachwiać... i wchodzi strach. A negatywne emocje, które zbierają się w pracy, widzę że już kilka razy - bez sensu - wyładowałem w domu, nieświadomie. 

Coś trzeba zrobić. Coś zadecydować. Spokojnie, z rozwagą. Szukać innych możliwości, gdyby sytuacja się skomplikowała. Ale mieć wyjścia awaryjne. 

1 komentarz:

  1. Ciężko...
    Nawet nie wiem co napisać, bo wydaje mi się, że tylko będąc w podobnej sytuacji mogłabym Cię w pełni zrozumieć.
    W każdym razie życzę powodzenia w rozwiązywaniu życiowych zawirowań.
    A jak mama?

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz skomentować któryś z tekstów.

Pozdrawiam :)