Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

czwartek, 29 lipca 2010

Znowu nauka?

Jak tak czytam tu i ówdzie o tym, jakie inni młodzi ludzie - małżeństwa albo już prawie, czasem z dziećmi, a czasem bez, niekiedy czekające na maleństwo - mają, to zaczyna mi się wydawać, że my z Natuszą naprawdę mamy dobrze. Własny - ciasny, bo ciasny - kąt, pieniążki wystarczają jak na razie i powinny wystarczyć. Jedyne co tylko mam zrobić, to dostać się na aplikację... Oby się udało.

U nas, jak pewnie w całej Polsce, od 2 dni mniej więcej gradobicie - w sensie ulewy. Mniej - jak w pracy siedzę - a więcej, gdy z niej wychodzę. Normalnie. Dobrze, że wiele do przejścia nie mam.

Przedwczoraj i wczoraj miałem dni nieco rozbite. We wtorek pojechałem złożyć papiery na aplikację. Od miłej pani w OIRP usłyszałem no, wszystko się zgadza, nawet się nie mam do czego przyczepić. Oby na samym egzaminie tez tak było. No a później - jazdy. Niestety, jako że ustalałem to w zeszłym tygodniu, mieli wolne tylko o 19:00. Więc dzień rozbity, to popołudnie, bo po pracy do domu nie pojadę, bo jakbym pojechał - to na jakieś 40 minut i jechać połowę drogi z powrotem. Dobrze, że kończyłem pod domem. Nie jest źle - umówiłem się z instruktorem, że odezwę się jakoś przed egzaminem i ustawimy się na jeżdżenie nawet dzień w dzień, byle jakoś o 17:00, po pracy. Potem z bomby na egzamin, i musi się udać. Zanim dzidzia się urodzi, muszę mieć prawko i wóz.

Czyli znowu jakby uczenie się - i to najpierw na jedno, potem na drugie. Jaaa, niby tylko rok po studiach, a chyba z wprawy wyszedłem.

Zatem Natuszka jakby opuszczona ostatnie 2 dni w domku spędziła, ale dzięki temu pospać sobie może spokojnie po południu. Męczy się, maleństwo moje, szybciej, ale jest bardzo dzielna. I chyba trzeba będzie nieco spodenki ciążowe kupić, bo jeansy cisną już... Ciekawe, czy te z Allegro będą ok? Wymiary podają - ja sam, mimo że gabarytów specjalnie standardowych nie miałem, jedne z wygodniejszych i bardziej dopasowanych spodni tam właśnie kupiłem... Zobaczymy.

Jutro piątek, a w weekend nic nie musimy. I to jest optymistyczne. Mniej - że znowu niby upał ma być. A co - my nie damy rady? :)

poniedziałek, 26 lipca 2010

Świętowanie teściów

To był mocno relaksacyjny weekend.

Jako że żona ciężarna, to - pomimo, że teściowa cały czas powtarza ciąża to nie choroba i że Natusza ma funkcjonować normalnie, oczywiście nie przemęczając się czy coś w tym guście - postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i w całości samemu oddawać się tygodniowemu sobotniemu rytuałowi ogarniania naszej przestrzeni życiowej - tzw. sprzątaniu.

Natusza, jak to ona, oczywiście zdominować się nie dała - oddała pola w zakresie sprzątania po Bobiku (gwoli wyjaśnienia - osobnik płci męskiej, podobno świnka morska) w jego klatce, ale zdecydowanie i bez miejsca na sprzeciw oświadczyła, że łazienkę to ona posprząta. No to co miałem zrobić? Z tej rozpaczy umyłem podłogę w pokoju :D

Chłodno było, więc pójście po zakupy było przyjemniejsze. Natuszy nie pozwalam już chodzić, bo ona zawsze się upiera, żebyśmy taką mega-biedronkową torbę brali i tam ładowali wszystko, po czym razem - łapka w łapkę - nieśliśmy z Biedrony do domku. Więc obecnie zostaje wariant Tomusz + mniejsza (ekologiczna, oczywiście) torba + plecak. I wystarczy.

Potem przyjechali teściowie, do których jechaliśmy. Ot, żeby zmienić otoczenie na chwilkę. W odstępie 2-3 dni mają: jedno urodziny, drugie imieniny, więc zaprosili nas na kolację. Mieli być też ich znajomi, znani nam, całkiem sympatyczni - nazwijmy ich Puszkami. A następnego dnia miała przyjechać część rodziny teściowej, tak w ciągu dnia, na kawę z ciachem.

W związku z powyższym niżej podpisany w pocie czoła (dosłownie, w mieszkaniu było jakieś 30 stopni) w piątek tymi ręcami wymodził... karpatkę. Na moją delikatną sugestię pod adresem Natuszy, że to może mało karpatkowa pogoda, że za ciepło - nie, bo Natusza obiecała karpatkę. No to ją zrobiłem, ona sobie pospała - jak to w ostatnich dniach bywa :) Krem na początku nie chciał zgęstnieć, ale jakoś się udało. Po rozpracowaniu piekarnika (dla niezorientowanych - za duża blacha na ciasto postawiona na mniejszej płaskiej blasze, stojąca nierówno, powoduje że ciasto w części blachy będącej wyżej wyrasta słabo, podczas gdy ciasto w części blachy stojącej równo wyrasta mocniej - i wygląda to dość [tragi]komicznie).

Teściowie przyjechali, zabraliśmy się, wdrapaliśmy się do nich... Po czym teściu z wesołością jemu normalną zauważył, iż... nie wzięliśmy karpatki. Panie zostały, a myśmy drugą rundkę zrobili. Potem obiadek - bigos, mniam! I przygotowywanie kolacji wieczorem. Posiedzieliśmy z Puszkami, wypiliśmy po piwku po czym rozpracowaliśmy wódeczki - oczywiście, bez udziału Natuszy, a konkretnie to teściu, Puszek i ja. Sympatycznie, wesoło. Nawet Natusza tak śpiąca jak zwykle nie była - na trzeźwo :)

W niedzielę goście przyjechali nieco wcześniej, niż się spodziewaliśmy - cóż, wujek 15 zapamiętał jako 14. W związku z czym kończyliśmy obiad w popłochu, na zasadzie: mamy czas, ile im zajmie wejście na ostatnie piętro. Chyba się udało :) Biszkopt z galaretka i truskawkami - mniam! Karpatka wyszła fajnie, ale po raz kolejny potwierdziło się coś, o czym zawsze zapominam przy robieniu: warto posypać cukrem pudrem, bo to osładza fajnie ciasto. Albo np. polewę zrobić. Ale była to własna dygresja, którą się nie dzieliłem - wszystkim smakowało, zjedli.

Przy okazji pogadałem w męskim towarzystwie na temat tego, jaki by tu ew. samochód kupić, jak już skończę to w bólach rozpoczęte wieki temu prawo jazdy. Stanęło - ze względu na budżet - że chyba na gaz, czyli trzeba szukać z sensownym przebiegiem, nie bitego i z instalacją od razu. No bo po co kupować wóz, skoro nie za dużo kasy mamy, żeby stał, bo na benzynę nie będzie? Gaz przeszło o połowę tańszy. A mieć samochód od święta, a co m-c wywalać 200 zł na bilet m-czny - bez sensu. Za 200 zł można jakieś... dużo w każdym razie jeździć. Ale do tego prawko najpierw trzeba mieć :>

Obecnie priorytety mojej skromnej osoby:
1) dostać się na aplikację - wielki egzamin 25.09
2) skończyć prawko
3) zacząć walczyć o suszarnię w kontekście powiększenia mieszkania (dłuższa historia)

Najważniejsze, że Natusza odpoczęła, posiedziała nie tylko sama ze sobą, pośmiała się i pogadała. Bo w jej dość śpiącym ostatnimi czasy ze względu na błogosławiony stan stanie nie bardzo nadawała się na wyjścia itp. Ale teściowa mówi - ładnie jest, to bierz ją wieczorem i na spacerek. Ja chętnie, ale ona śpi ciągle... :D Trzeba będzie stosować nieco przymusu jakby bezpośredniego.

Teściom życzymy tego, co najlepsze - bo kochani są. Żeby tylko Bóg im siły dał, bo z resztą damy radę :)

Była mała sensacja - pierwsze że tak powiem haftowanie ciążowe... Choć ja akurat nie dopatruję się w zakresie przyczyny ciąży, a bardziej faktu, iż Natusza zjadła rano jogurt, a niewiele potem... jabłuszko. Nie trzeba w ciąży być, aby taki efekt był, jaki był :)

Poza tym, czasami Natusza lekkie zawroty głowy ma, nudności... No i dziwacznie nieco z jedzonkiem jest - bo na nic prawie ochoty nie ma. A jak zgłodnieje - np. w sobotę rano - to mówi, że mam wieeelką jajecznicę zrobić. No to zrobiłem. Siadam, jemy, ja zjadłem - a ona skubnęła 5 kęsów, i że już nie może... Chyba trzeba będzie jeszcze mniejsze porcje, a częściej serwować :)

Chłodniej się zrobiło, nowy tydzień, walczymy nadal :) Dzidziusiowi, zgodnie z naszą książką, zaczynają się formować rączki i nóżki. A ma już - uwaga! - wyrostek robaczkowy :) I jest wielkości fasolki. Niesamowita ta biologia :)

wtorek, 20 lipca 2010

Pamiątka z Turcji

!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Udało się. Jesteśmy pewni.

Do Turcji pojechaliśmy we dwójkę - a wróciliśmy z jeszcze jednym prezentem, niespodzianką.

Naszym dzidziusiem.

Jakieś 2 tygodnie temu Natusza powinna była przechodzić to, czego każda kobieta bardzo nie lubi, a co musi znosić raz w miesiącu. I nic, cisza. Poczekaliśmy ze 2-3 dni. No i żonka test ciążowy zrobiła.

Oczywiście - ja dowiedziałem się o swoim dzidziusiu ostatni. W okolicznościach przyrody bardzo ciekawych - zwaliliśmy się bowiem na głowę teściom, szwagierka miała urodzinky. Jak ja dojechałem - ostatni - to jakoś nie zwróciłem uwagi, choć zauważyłem dość dużą i zastanawiającą radość i wesołość u zebranych. Wyściskaliśmy jubilatkę, a żonka poprosiła mnie - w ferworze nakrywania do stołu - do pokoju. I pomachała z uśmiechem czymś, co po złapaniu ją za rękę okazało się być testem ciążowym. Z wynikiem pozytywnym :D

Dieta dietą - ale takie emocje trzeba było odreagować i pierwszy raz od dłuższego czasu popiwkowałem tego wieczora. Z radości, oczywiście :)

Rodzice moi dowiedzieli się dopiero w sobotę ostatnią (tydzień później), bo jakoś się nie składało - nie mogliśmy się ustawić, żeby do nich wpaść, a nie chciałem im tego mówić przez telefon. Mama - bo oczywiście, ja mało inteligentnie nieco naciskałem na spotkanie - cała spanikowana, że pewnie jakieś choróbsko (salmonellę czy coś) przywieźliśmy z Turcji... No i się dowiedzieli. Ojciec - znany wulkan emocji stwierdził nawet, że to i dobrze, bo później on za stary będzie na dziadkowanie. A w końcu - to ich pierwszy wnuczek! I teraz bezkarnie można ich od dziadków wyzywać :P

Cieszymy się straszliwie. Ja normalnie aż sam siebie nie poznaję :D Chucham i dmucham na żonkę, żeby się nie nadwyrężała, odpoczywała. I to jej łatwo przychodzi - na razie, poza bardzo lekkimi i sporadycznymi bardziej niż mocno nudnościami (+ 1 raz zawroty głowy, ale to upał był i duchota straszna w kościele, więc się nie liczy) jedynym objawem ciąży jest to, że poza pracą właściwie większość popołudnia... przesypia :)

Maleństwo, jak wyczytaliśmy - tak, fachowa literatura to podstawa! - wygląda teraz podobno jak konik morski. Ma pewnie jakieś 6 tygodni. Ja, oczywiście, chciałbym synka - Natuszka córeczkę. A w kościach czuję, że córeczka będzie. Zresztą, jakie to ma znaczenie? Żeby maleństwo zdrowe tylko było.

Przydał się z pracy abonament do LuxMedu - szybko, bez kolejek i płacenia Natuszka zrobiła potrzebne badania. Centrum medyczne jest bliziutko od nas, sympatyczna i kompetentna pani ginekolog. Miała wątpliwość (już na USG rozwianą - jest ok) co do jednej piersi, i nie gdybała, tylko od razu na USG wysłała - wydaje mi się, że to dobrze o niej świadczy.

Jedyny problem - nadżerka tak zwana. Ale mamy zapisane globulki, żonka aplikuje. Jak poczytałem w odmętach netu - nie umiera się od tego, kobiety piszą że i 2 zdrowych dzieci rodziły, i nic się nie działo (za to podobno po zabiegu dokumentnego pozbycia się tejże to różnie bywało...), tylko podczas porodu krwawienie minimalnie większe może być. Ale wierzymy, że wszystko będzie dobrze.

Ojcostwo mnie nieco przeraża. Chyba nigdy nie miałem jakiegoś podejścia do dzieci - są tacy, do których maluchy od zawsze się kleją, itp. Do mnie - nie. Ale sam fakt tego, że dzidziuś nasz będzie na świecie sprawi chyba, że nie wytrzeźwieję z tydzień conajmniej z radości!

Teściu powiedział, i ma rację - to niesamowite. Nie widzisz dzidzi, wiesz że gdzieś tam siedzi, rozwija się, a już tak strasznie dzidziusia kochasz :)

wtorek, 13 lipca 2010

CZEKAMY

Tak właśnie. Czekamy.

Jest dużo nadziei, bo wszystko jak na razie - jednoznacznie.

Okaże się za kilka godzin.

:):):):):):):):):):)

środa, 7 lipca 2010

SAGA O ZĘBIE I JEGO SMUTNYM KOŃCU

Przedwczoraj zaczął mnie boleć ząb. Cóż, w zakresie problemów z zębami - taki już chyba genetycznie jestem - doświadczenia mam sporo, i pewnie byłbym sporo bogatszy, gdyby nie to wszystko, co po dentystach różnych popłaciłem w, niedługim przecież, życiu. Mimo wszystko - w ciągu ok. 15 minut zacząłem dosłownie zwijać się z bólu.

Zabrałem się z pracy - na szczęście, to była ta pora - i poleciałem na autobus. Jak dojechałem do SKM, szybko do kiosku, no i ibuprom (tak, jedyny preparat - bo to nie lek - przeciwbólowy, który na mnie działa; panadol czy apap mogę garściami jeść, i jedyne co by mi to dało, to płukanie żołądka pewnie...). Połknąłem, popiłem wodą. Tragedia - ząb reagował na wszystko, począwszy od napojów (albo za zimne, albo za gorące), po nawet gwałtowniejszy ruch szczęką.

W SKM - tłum dziki, co nieco mnie zdziwiło - Opener się skończył przecież. Zaduch niesamowity, ciasno jak diabli, mnie coraz bardziej bolało, do tego jakoś słabo mi się zaczęło robić... Dotarłem ostatkiem sił do domu. Ległem na wyrko, i ocknąłem się ze 3 godziny później. Ząb czułem, ale nie bolał aż tak. Na noc obyło się bez ibupromu.

Ale wczoraj już nie było tak kolorowo. Od rana łupał, więc ibuprom na śniadanie, popity wodą. Zabrałem się do pracy, ale po 2 h siedzenia, odpisałem może na 3 maile, zabrałem się do domu - bo nie mogłem wysiedzieć. Bolała mnie już cała głowa od tego jednego, małego zęba. W domu polegiwałem, jakoś było. Ale momentami - ból nie do zniesienia. Z niczego. A uczucie - jakby ktoś mi coś łamał od środka, jakbym słyszał kruszenie.

Całe popołudnie bezskutecznie próbowałem się do mojej pani dentystki dodzwonić. Dziwne, w godzinach przyjmowania. Na początku myślałem - może akurat coś poważnego robi, i nie odbiera? No dobra, ale nie przez 5 godzin. Wieczorem - to przyjaciółka mamy - wydobyłem od mamy jej numer prywatny, dzwonię. Uff, sama odebrała. Jest, ale ma urlop. Opisałem przypadek - wiedziała dokładnie, o jaki ząb chodzi - przyjedź o 10.

Generalnie zęby mam zrobione, ale pozostał ten jeden właściwie martwy, który miała mi wyrwać. Ale że nie bolał, a zęby trzeci raz nie wyrosną - powiedziała, że nie ma się co spieszyć, i póki nie daje o sobie znać, niech sobie jest. No, ale zaczął. Rano, z czarnymi myślami, pojechałem do niej.
Znieczulenie - uczucie, jakby mi zdrętwiało pół twarzy (w sumie, lepiej jak za dużo, niż za mało, żeby miało boleć); jest teraz jakieś 4 godziny później, a resztki jeszcze czuję :) Dwa ukłucia, jakieś szybkie, i po 5 minutach już się czai z tymi obcęgami. Trudno. Raz kozie śmierć. Zaczyna mi się siłować z nim, i jeszcze - dowcipna - mówi mi, że mam usztywniać głowę, jak ona mi kręci tym na wszystkie strony. No to się zaparłem.

I trach! Kilka razy, raz po raz... i co? Nic. Górna część zęba - poszła. Sama krew. Dobrze, że wcześniej mi pół tony gazy włożyła do buzi - akurat nie czuję, bo to ta znieczulona część, ale wiem że jest. No to jeszcze tylko poszczególne korzenie, sztuk trzy (i tak nieźle - jak mi kanałowo leczyła czasem, to w każdym zębie... bonusowy, czwarty). Tu szło gorzej. Szarpie, szarpie, jakimś dłutopodobne coś wciska mi tam... I nic. No to wiertło wzięła. Popiłowała - i znowu z dłutem, i obcęgami, tylko większymi. Z wielką gracją - trzy razy szczypcami, i wszystkie trzy korzenie poszły.

Poczyściła, sprawdziła czy nic nie zostało, i po wszystkim. Kazała wypluć tamte pół tony - zakrwawionej już kompletnie - gazy, wpakowała mi nowe pół tony gazy. I po wszystkiemu, jak by to Marcin Daniec powiedział. Szczęka - stan -1. Portfel - -120 zł. Ale jaki spokój :) Mam nadzieję, że goić się będzie - na razie, jako że dzisiaj może i ma boleć, ibuprom max wziąłem, jak zacząłem go czuć jakiś czas temu.