Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

środa, 28 grudnia 2011

35. Poświątecznie

W piątek wieczorem, w wigilię wigilii (...) nie udało się jednak upiec murzynków. Przyczyna była dość prozaiczna - niedobór dużych garnków. Te, które posiadamy, były używane do upędzenia zupki dla pierworodnego. 

W związku z tym pichciliśmy już w samą wigilię. Tzn. Natuszka pilnowała Dominisia i powolutku w wolnych chwilach odkurzała, a ja szalałem przy ciastach. Robienie jednocześnie podwójnej porcji to nie lada wyczyn. Podwójna - dla teściów i dla moich rodziców. Ostatni kawałek, jak już mieszałem ciasto z ubitą pianą (wyszła, choć pół żółtka, z braku wprawy, wleciało i nie dało się z białka wyłowić), musiałem finalizować w dużej misce, bo ciasto wyłaziło już dosłownie z największego garnka, w którym dotychczas je robiłem. Na dodatek, miały być 2 podłużne blaszki, a wyszła 1 podłużna i 1 duża kwadratowa, bo ciasta za dużo było. Ale wyszło bardzo dobre :) choć, nie wiedzieć czemu, u teściów w II dniu świąt twarde strasznie.

Jak ogarnęliśmy - dom i siebie - poszliśmy, wystrojeni, do teściów. Pomogliśmy to i owo... I wiadomość dnia! Okazało się, że szwagierka jest w ciąży! Strasznie się wszyscy ucieszyliśmy. Gwoli wyjaśnienia, są co prawda pół roku po ślubie, ale już po 30-tce. Więc w sam raz :) Atmosfera tym samym była naprawdę fajna, Dominiś też się cały czas cieszył, mimo że nic nie rozumiał :) I tylko się przestraszył i popłakał, jak dziewczyny zaczęły piszczeć z radości. 

Kolacja wigilijna była dość wcześniej, ok. 17. Raz, bo był Dominiś, którego max o 20 chcieliśmy ululać już u nas, a dwa, że szwagierka z mężem jechali na drugą kolację, do jego rodziców. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, było przesympatycznie. Łamanie opłatkiem, życzenia. Niżej podpisany robił za podpitego renifera, który rozdawał prezenty (z braku laku - mamy jedynie czapkę mikołaja i świecący czerwony nos :D). Prezenty wszystkim podpasowały, cieszyli się, największą furorę zrobił kalendarz ze zdjęciami Dominisia. Sam Doniniś dostał... hm, jak to nazwać, jakby konia na biegunach, tylko że to nie koń, a samochód który wydaje dźwięki, jak się naciśnie na kierownicę. To był naprawdę piękny wieczór. W domku, po powrocie, kiedy malutki już spał, posiedzieliśmy sobie jeszcze, przy choince, z zapalonymi lampkami na balkonie. Heh, święta. Nawet jak było ok. 5 stopni, zielona trawa i zero śniegu.

W Boże Narodzenie pojechaliśmy do moich rodziców, ojciec po nas przyjechał. Stęsknili się za wnuczkiem i za nami, było widać. Szkoda, bo młody się ich bał, po prostu ich nie pamięta, więc nie bardzo się dawał ponosić. Ale bawił się ładnie. Siedzieliśmy u nich większość dnia, pogadaliśmy. Były też prezenty, życzenia. Mama, zmęczona widać, ale lepiej wyglądała. 

A w II dzień świąt poszliśmy sobie do teściów na obiadek i posiedzieliśmy troszkę potem u nich. 

Takie normalne, spokojne, fajnie spędzone święta. Bez pośpiechu, bez latania. Ważne, że razem :) 

piątek, 23 grudnia 2011

34. Życzenia

Prezenty popakowane, sporo ich wyszło, najwięcej dla malutkiego :) Dzisiaj zostało upieczenie ciast (dla teściów i dla moich rodziców), potem jakoś ogarnięcie mieszkania. Wigilia nieopodal u teściów, wcześnie żeby Dominiś był na chodzie; pierwszy dzień świąt u moich rodziców, a na drugi już teściowie na obiad zaprosili. 

Niesamowite, rok temu - jakby wczoraj - myśleliśmy: ostatnie święta we dwoje. Dzisiaj - np. wczoraj Dominiś zachwycał się taką świecącą gwiazdą, która wisi na oknie w kuchni - będziemy mieli pierwsze święta we troje. Rok przeleciał, tylko kiedy? Tylko na zdjęciach widzimy, jak młody się zmienia cały czas. My? Nie bardzo. Tylko mniej włosów chyba mam :D

"Park nocą", malowany stopą przez Stanisława Kmiecika.

Kochani - niech to będzie dla Was czas spokoju, odpoczynku, spędzony z tymi, których kochacie. Aby pozwolił zregenerować siły, nabrać dystansu do spraw które cą tak bardzo męczącą codziennością, napełnił radością, nadzieją i zapałem na cały nadchodzący rok. 

Wszystkiego dobrego! 

wtorek, 20 grudnia 2011

33. Porządki świąteczne, pakowanie prezentów

Jak to wspomniałem na końcu poprzedniego wpisu - niedziela upłynęła pod znakiem prac porządkowych w domu. Pospaliśmy sobie, na ile malutki nam to umożliwił, i po śniadanku od razu rzuciłem się do odkurzania, mycia podłóg/pastowania ich, i mycia okien. Było to o tyle karkołomne, że musiało uwzględniać nie dość, że czas (żeby zdążyć do kościoła), to jeszcze fakt, że Natuszka i Dominiś musieli w jednym pomieszczeniu przebywać. Czyli odkurzałem jedno miejsce, szybko myłem podłogę, po czym leciałem odkurzać gdzie indziej, a tam podłoga schła. I potem mycie okien, jakby na końcu. 

Do kościoła nie zdążyłem, poszła Natuszka z Dominisiem. Myślałem, że wyrobię, ale wiatr mocno utrudniał mycie okien na balkonie. Zdecydowanie, bardziej usyfione były od strony ulicy, i okazało się dobrym posunięciem zabranie za mycie tych właśnie okien na początku (mały pokój, kuchnia). Potem, jak rodzinka wybyła, walczyłem okutany w polar z oknami na balkon, w dużym pokoju. Udało się - normalnie, od razu więcej przez te okna widać :) Podłogi lśnią, i jest ok. 

Wczoraj po pracy pojechałem do księgarni, żeby kupić książki - część jako prezent... dla mnie (w końcu sam wiem, co najchętniej przeczytam - wybieram na miejscu, widząc co jest :D) i jako prezent od szwagierki z mężem dla teścia (znalazłem ładnie wydaną, porządną i chyba sensowną, a przy tym pasującą w gusta teścia). I nawet udało mi się bardzo przyzwoicie dotrzeć do teściów, żeby odebrać Natuszkę i Dominisia. Heh, trzeba częściej wychodzić punktualnie z roboty, a nie o 16:00 "zbierać się" do wychodzenia, co czasami i 10-15 minut trwa. Więcej asertywności, tak (a to o niej - asertywności - kupiłem książkę dla Natuszki, przy okazji, wczoraj) - ale już niedługo, na dniach dostanę umowę na czas nieokreślony. 

Pod choinkę chcieliśmy wsunąć podstawkę, żeby móc podlewać - doniczka z drzewkiem ma, prawidłowo, takie dziurki. Natuszka poszła do kwiaciarni nieopodal. Wymierzyłem - średnica u dołu doniczki ok. 30 cm, podałem jej wymiar. Przyniosła podstawkę - i co? Pani w kwiaciarni: a) nie umie liczyć/nie widzi różnicy między 26 a 30 cm; b) nie rozumie, co się do niej mówi; c) celowo dała to, co miała, nie patrząc na rozmiar. Oczywiście, podstawka była za mała. Nie chodzi o te durne 4 zł, ale o zasadę - jak kwiata kupuję, to nie dość, że 5 minut zawija go w papier, to za papier 1 zł liczy, za wstążkę 2 zł. Oszustka #^&$^%&*(^* Na szczęście teściowie byli akurat w Castoramie, i przywieźli nam. 

Święta lada moment. Jeszcze kupię Natuszce wymarzoną torbę, co jest planem na dzisiejszy powrót z pracy, i jakiś taki świecący trójkąt na okno (nigdzie! tego nie ma - Tesco, sklepy typu Duka w centrach handlowych - ale wyczaiłem na małym straganiku koło SKM :D), zapakować rzeczy niezapakowane, upiec w piątek kilka ciast... i będą. Pierwsze nasze święta we trójkę (ok, Dominiś był już rok temu w brzuszku, ale to się nie liczy :P), we własnym mieszkanku. 

Co do mieszkanka. Tak ostatnio się zastanawialiśmy - dobrze wybraliśmy? Zawsze można mówić - a ten teraz kupił większe, tańsze, w lepszym miejscu. Tylko na tej zasadzie do dzisiaj moglibyśmy siedzieć tam, gdzie siedzieliśmy, w Gdyni. Zawsze można czekać, zawsze są okazje. Pytanie, czy wtedy udało by się zgrać tyle rzeczy, ile nam się udało: mieszkanie od razu zdatne do wydania praktycznie, w zasięgu możliwości kredytowych, i co najważniejsze, w terminie kiedy nasz fachowiec mógł się nim zająć i je zrobić? Ok, remont generalny, ale warto było, bo wszystko mamy po swojemu. Pewnie, że jakby był jeszcze 1 pokój więcej, na naszą sypialnię, czyli w sumie 3 zamiast 2, to było by lepiej, szczególnie jak malutki podrośnie i wyniesiemy się do spania w dużym pokoju. Ale tak, jak jest, i tak jest świetnie. Bo jesteśmy razem i na swoim :) 

niedziela, 18 grudnia 2011

32. Zalatany tydzień

Bo trudno go inaczej nazwać. Natuszka w pracy walczyła, przez te 2 dni jej nieobecności sporo się nawarstwiło. Ja w pracy z kolei, robiąc na przysłowiowe 2 ręce - raz, bo cały czas mnie sprawdzają, dwa bo jednej osoby nie było, i oczywiście większością jej "bardzo pilnych" spraw mnie uszczęśliwili.

W tym wszystkim we wtorek wieczorem pojechaliśmy do Tesco, żeby nabyć drogą kupna prezenty na święta, te które mieliśmy kupować bezpośrednio, bo sporo rzeczy (dla teścia, dla Dominisia) kupiliśmy na Allegro. Niestety, mankament przedświątecznych zakupów przez www - raczej trzeba przepłacać za kuriera, bo nikt nie zagwarantuje, że nasza wspaniała Poczta Polska doręczy na czas. W Tesco spędziliśmy 2 h i faktycznie, sporo udało się dostać. Niby przypadkiem, znowu cóś dla małego też. Kolejną rzecz z brakujących prezentów udało mi się kupić następnego dnia. Zostały drobiazgi, no i... prezent dla Natuszki. Ale to już sam ogarnę, myślę że może się udać jutro :)

Pogoda syfiasta się zrobiła. Ponoć wczoraj jakieś huragany były na południu? Nie wiem, u nas nie - ale też wiało. Oczywiście, najgorzej było akurat, jak z malutkim na spacerze byłem w dzień. Natuszka musiała do pracy pojechać, żeby nadgonić zaległości, więc z małym gospodarzyliśmy. I wracając ze spaceru, z niewielką pomocą samochodu teścia, zdobyliśmy choinkę. Obowiązkowo żywą, dość sporą i ślicznie pachnącą. Teściowie wpadli na chwilę, za jakiś czas Natuszka wróciła, zjedliśmy zamówioną pizzę, a jak goście poszli i ululaliśmy Dominisia, to akurat przed jego kąpielą zdążyliśmy drzewko przystroić. Stoi i pięknie pachnie, a jeszcze lepiej wygląda. Jak malutkiemu pokazaliśmy, to prawie mu oczka z orbitek wyszły :)

Teraz trzeba posprzątać, odkurzyć, podłogi umyć. Nie wiem, jak to z oknami będzie - cały czas pada, więc może się nie udać, jak nie dzisiaj, bo w tygodniu to po ciemku i wychodzimy, i wracamy. 

Za tydzień święta :)

poniedziałek, 12 grudnia 2011

31. Długi weekend nam wyszedł

W piątek wziąłem wolne i zajmowaliśmy się na spółkę Dominisiem. Natuszka, oczywiście, miała polegiwać, ale się nie dało, bo za dużo roboty było - pierogi odsłona druga, tym razem ze szpinaczkiem, mniam :D Mamy ich w sumie tyle, że starszy aż za nadto :) Ja z młodym na spacerku w dzień byłem - łeb po prostu urywało, tak wiało. Za to bez problemu udało się nabyć drogą kupna wymarzone (bo wskazane chwilę wcześniej przez samą zainteresowaną palcem :D) prezenty dla teściowej. Chciała 1 aniołka, ale nie wiedziała którego z dwóch - no to kochany zięć :P kupił obydwa. Lubi takie rzeczy, więc warto. Co oznacza, że zostały nam tylko dla nas, dla szwagierki i jej męża i dla mojego brata. 

Przy okazji, powkurzałem się na bankomat biedronkowy jeden. Z tych nowych, co to się kartę tylko wkłada i wyciąga. Tylko że nie raczył działać i nie zczytywał kodu karty, przez co był bezużyteczny. A że w naszej dzielnicy bankomatów to za wiele nie ma, kawałek się musiałem przejść, żeby znaleźć następny i z niego skorzystać. 

W sobotę posprzątaliśmy, znowu spacerek z młodym, małe zakupki. Taki leniwy dzień. Mieliśmy do szwagierki jechać w zaplanowane wcześniej odwiedziny - ale uznaliśmy, że lepiej dać spokój, żeby Natuszka - na trzydniowym, uderzeniowym antybiotyku - siedziała w domu, jeśli nie musi wychodzić; a nie musiała. Zahaczyliśmy przy okazji o bibliotekę, żeby mieć co poczytać w domku wieczorami. Natuszka czyta książki Trudi Canavan - jedną trylogię połknęła i w bibliotece polujemy na kolejne. Szkoda, że wydawca nie wpadł na pomysł, żeby jakoś opisywać - która książka jest którą częścią danej trylogii (których jest po polsku wydanych ze 3 chyba). 

W niedzielę Dominiś dał się zabrać do kościoła i potem na krótki spacerek, bo mroźno mocno było i znowu wiało. Świeczkę Caritasu kupiliśmy, i przypomnieliśmy sobie, że w piątek kolędę mamy. Dziwnie tak - przed świętami. Pierwszy raz tak będę miał. Cóż. 

Natuszka się najwyraźniej wykurowała, kaszleć już prawie nie kaszle, miejmy nadzieję że ok będzie. Teściowa, mam nadzieję, też już ozdrowiała. Natuszka poszła dzisiaj do pracy - zaczynamy kolejny tydzień walki :) 

czwartek, 8 grudnia 2011

30. Podwyżka i choróbsko

Żeby za dobrze nie było, i się wyrównało.

Rozłożyła się, niestety, Natuszka. Tzn. formalnie zostało to wczoraj stwierdzone przez lekarza, do którego poszła. Wg mnie - od niedzieli stan był mniej więcej taki sam, ale ok, chciała brać leki, które dostała w czwartek, bo niby po 5 dniach można ocenić efekty. Ale jak słyszałem już, po kaszlu i głosie, że ma zapalenie gardła? Mów mi wróżka - wczoraj to samo powiedział lekarz. Szkoda, że akurat się nie pomyliłem... Dostała zwolnienie na dziś i jutro, jakiś antybiotyk tzw. trzydniowy. I się kuruje. 

Problem większy - bo z Dominisiem, ponieważ w ramach tzw. pecha/zbiegu okoliczności rozkłada się podobnie teściowa, która może i antybiotyku nie ma, ale po czwartkowej wizycie wróciła lżejsza o 160 zł i z workiem leków. A znając jej zamiłowanie do "naturalnych" metod leczenia, może to potrwać. Wiem, to jej sprawa. Szkoda, że nie bierze pod uwagę, że jest Dominiś, który miała się zajmować - a nie możemy pozwolić, żeby siedziała z nim zaziębiona, kaszląca czy z katarem do pasa, z przyczyn oczywistym. Lecząc się naturalnie może się okazać, że w takim stanie będzie dłużej. U mnie roboty huk, u Natuszki tym bardziej - końcówka roku. Chyba nie jest sztuką wielką dojście do wniosku, że żeby móc nam pomóc, powinna się wyleczyć szybko i skutecznie, a nie po swojemu i nie wiadomo jak długo? Jestem im bardzo wdzięczny za pomoc i w ogóle. Ale w takiej sytuacji to, co i jak trzeba zrobić, jest dość oczywiste. 

Natuszka wczoraj dostała nową umowę. Oczywiście, z dwudniowym poślizgiem, bo co. Z dodatkiem kierowniczym wyszło na rękę nieco ponad 3000. Po prostu jestem z niej tak dumny, że nie wiem :) Nie musiała się nawet targować. I dobrze. To znaczy, że jej chlebodawca wreszcie zaczął oceniać jej pracę i przeliczać na realne sumy, a nie byle co. Stara się dziewczyna bardzo, porządkuje od 3 m-cy syf, na który wróciła, a zrobiony przez poprzedniczkę "koleżankę" (zwolnioną? nieee, awansowaną pokój dalej...). Wreszcie to docenili. Jedyny mankament jest taki, że nic dalej się w tym miejscu pracy nie rozwinie - bo nie ma jak i na jakie stanowisko. Ale tym się będziemy martwili, jak Dominiś podrośnie, za 2-3 lata, i poszukamy czegoś lepszego dla niej. Łatwiej będzie - w CV w końcu stanowisko kierownicze będzie miała. 

A u nas w nocy śnieg pierwszy spadł. Rano warstwa minimalna, ale biała. Inauguracja zimy jakby. 

poniedziałek, 5 grudnia 2011

29. Różne takie

Czas sobie leci. Ja się podkurowałem, za to Natuszka teraz walczy i od jakiś 2 dni ona śpi na kanapie, a ja z Dominisiem w małym pokoju. Niby jest u niej lepiej, niby to już leki na odkrztuszanie - bo problem jest ponoć z zatokami - ale chrypi od tego kaszlu dość mocno. Ważne, że nie grypa czy jakiś gorszy shit. A najważniejsze - że Dominiś cały czas uśmiechnięty, my raz mniej/bardziej pochorowani, a on zdrowy.

Roboty sporo, u obydwojga nas. Masakra jest u Natuszki. Wyleciała od nich laska, która pracowała na ów wylot sumiennie od momentu zatrudnienia jej, jakoś ok. roku. Wyleciała dość przypadkowo, niby to za całokształt, ale w sumie pod pozorem dość błahym przy całości jej "dokonań". Wyleciała, ok. I co? Została zatrudniona... w tym samym, nazwijmy to "urzędzie", tylko wyższego stopnia. Kurtyna. Niezłe, co?

Weekend upłynął pod znakiem robienia farszu i wściekania się w sobotę na mąkę, z której nijak się nie dało zrobić ciasta nadającego się do lepienia pierogów celem świątecznej konsumpcji. Góra farszu - warianty kapusta + grzyby oraz szpinak (mniam!) - i co z tego? W niedzielę druga runda, inna mąka. U nas do bani okazała się zwykła tortowa (jasny worek z fioletowymi detalami). Inna, kupiona w Biedronce, była już ok - szybko zagniecione ciasto, i pierożki szły. Natusia walczyła - sama chciała - z tym, a ja w sobotę poszedłem na spacerek z młodym, zaś w niedzielę pojechałem do rodziców.

Mama na 3 z kolei antybiotyku, zwolnienie, gorączka, łeb pęka. Jedno dobre, że sprawy ginekologiczne po operacji są ok - była u ginekologa. I co z tego? Dzisiaj już jest w szpitalu - planowane - na oddziale chorób płuc, bronchoskopię mają jej robić. W każdym razie - dobrze by było, żeby ustalili, co jej jest, bo się biedna zamęczy na tych prochach, które nic nie dają. Jak by nie patrzeć, jakie by nasze relacje nie były - to moja mama i nie potrafię się nie martwić. To chyba zrozumiałe? W sumie, blisko mojej pracy, mógłbym się przejść. Ale skoro oddział chorób płuc - to wolę nie, bo jeszcze coś do domu przywlokę, jakiś syf. 

Narzuta na łóżko z Allegro przyszła - bardzo ładna. Taki nasz wspólny prezent dla siebie nawzajem. Przypadkiem wyszło, bo w sumie łóżko ciągle rozłożone, bo rano z niego wstajemy i do roboty, a jak wieczorem wracamy, to od razu Dominisia kąpiemy i kładziemy, więc gdzie potem coś rozkładać. Drugi nabytek też dotarł - krzesełko do karmienia, również z Allegro. Świetna sprawa, lekki, stabilny, rozkręcany, ze zdejmowanym blatem, regulowanym oparciem, łatwy do mycia i ze zdejmowaną poszewką (ta w kropki) łatwą do prania. Młody zachwycony - wyżej siedzi, lepiej widzi - bomba. 

Smętnie tak jakoś, jesiennie się zrobiło. W końcu, w sumie, taka pora roku. Jutro mikołajki, a tu jak we wrześniu w sumie, tylko zimniej. Ciemno się zrobiło, muszę zapalić światło w naszym gabinecie :)