Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

czwartek, 29 marca 2012

50.

Kołyska sprzedana, choć nie bez wpadki. W sobotę ludzie zabrali, ale okazało się że w ferworze przeprowadzki kilka elementów spakowaliśmy w osobny worek. Który znaleźliśmy w piwnicy dopiero, gdy zadzwonili z informacją, że czegoś brakuje. Trzeba im to przekazać, ale poza tym w porządku.

Dominiś żwawy i nadzwyczaj ruchliwy, najchętniej by podchodził co chwilę do okna albo na (zabudowany u teściów) balkon. Podobno nawet czeka, jak Natuszka po pracy po niego przychodzi, i macha. Ojj, jak on się cieszy :) Żeby mu tak na całe życie zostało. Nosek w porządku, baboli w nim nie widać, no poza porankiem, kiedy ma lekko zapchany - jak my wszyscy po nocy - więc chyba się nam wykurował ładnie. 

Pierwsze koty za płoty na praktykach, w byłym miejscu pracy. Fajnie, miło i całkiem spokojnie. Co prawda część czasu dość mało sensowna - siedzenie i gapienie się w akta - ale cóż. Pierwszy dzień za mną, szkoda że potem do pracy trzeba było jechać. Chyba muszę w tym zakresie pogadać - jak nie ma czegoś, co by się "paliło", to nic się nie stanie, jak zrobię to dzień później rano. 

Szkoda, że - oczywiście, pod koniec tygodnia - się pogoda psuje. Wietrznie wyjątkowo, i to nie tylko na naszej "wyżynie", ale w ogóle, i przed chwilą padało. Słoneczko, póki co, się nie poddaje, ale na weekend wręcz mrozik zapowiadają. Szkoda, Natuszka nie pochodzi sobie - póki co - w nowej szałowej czerwonej kurtałce :P

czwartek, 22 marca 2012

49. Zdrowiej

Nie zapeszając, jest lepiej. Słabo było właściwie do nocy z poniedziałku na wtorek - malutki nie bardzo mógł oddychać, co chwilę charczał przez nos, no i się budził. Od środy jest ok, ostatnie 2 dni śpi nawet lepiej niż przed chorobą :) 

Natuszka zmęczona, bo szaleje w domku z nią - dobrze, że spędzają czas zawsze jakoś z teściową razem. A malutki, na fali swoich zapędów do chodzenia i gwałtownego przemieszczania się, dodatkowo jeszcze szaleje dosłownie w wózku - starając się a to podnosić wyżej niż najwyższa opcja oparcia, wychylając się z wózka czy też, dla odmiany... zsuwając się w głąb wózka. A do tego porykiwania i grymasy. Heh, ma młody charakter, nie ma co - jeśli chodzi o to, nerwus do kwadratu w stosunku do nas :) 

Z Natuszki to w ogóle bardziej niż dumny jestem, bo jednego dnia umyła większość okien i pozmieniała zasłony. Zupełnie inaczej, i jakoś fajniej tak :) Dzielna moja.  

Wystawiliśmy naszą kołyskę na sprzedaż - jak dobrze pójdzie, w sobotę sprzedamy ją. Przyda się te kilka złotych, bo jakoś od czasu aplikacji kasiora się nie przelewa. A na dniach trzeba kupić lżejszą i mniejszą spacerówkę. Ciekawe, jak młody zareaguje - do tej pory jeździ plecami do kierunku jazdy, twarzą do nas, a większość wózków tzw. parasolek ma siodełko tylko twarzą do kierunku jazdy. Może zaciekawi go? Na szczęście, nieopodal mamy spory i dobrze zaopatrzony sklep z sensownymi cenami - przymierzymy Dominisia, obejrzymy, mini crash-test zrobimy :D

Zawodowo - zasuwam, coraz więcej jakby (choć niby to samo robię), dają coraz to inne rzeczy (ok, bo się rozwijam). Żeby jeszcze tak szef to zauważył i docenił - bo nie widzę tego. Zaraz będzie rok w tym nowym miejscu - i stoję sobie w miejscu właśnie. Trzeba zagadać o awansie jakimś. Niech tylko rok minie, czyli w maju.

Za tydzień praktyki w ramach szkolenia mojego wspaniałego dalszego aplikacyjnego zaczynam. Fajno o tyle, że to, co się dało, załatwiłem w miejscu, gdzie pracowałem, więc chociaż w gronie znajomych. Zobaczymy. 

poniedziałek, 19 marca 2012

48. Choróbsko

Za dobrze było, a co.

W piątek Dominisiowi zaczęło z noska lecieć. Założyliśmy optymistycznie, że to na okoliczność wzrostu ząbków jego - okazało się, po drobiazgowych oględzinach, że równocześnie pcha się ich na świat bodajże sztuk 4, przy czym każdy po innej stronie szczęki (góra i dół, po obu stronach). 

Niestety, w sobotę się pogorszyło. Obudził się dosłownie z wodospadem z nosa. Do tego zaczął ciągnąć noskiem. Katarek, na szczęście, wodnisty. Natomiast przestraszyliśmy się, bo dzidzia była osowiała mocno, i jakoś ok. południa stwierdziliśmy, że chyba ma gorączkę. Dzieciątko bardzo aktywne, usiedzieć nie może, a tu po prostu prawie wisiał mi na rączkach, jak usiedliśmy bajkę pooglądać, chyba ze 20 minut po prostu bez ruchu. Aż musiałem spojrzeć, czy nie śpi... Nie spał, bidulek. 

Pojawił się problem natury technicznej - malutkiemu nie ma za bardzo jak zmierzyć temperaturę. Pod paszką - zapomnij, nie dość że nie da sobie nic wsadzić, to jeszcze nie usiedzi w spokoju. Pozostała pupcia, a tu nie chcieliśmy ryzykować termometru rtęciowego (tak, mamy taki! sam ufam mu najbardziej - zero techniki, zwykła rtęć), więc elektroniczny długi, zwykły. Wyszło 38 stopni. Sprawdziliśmy takim gównianym, niestety, paskiem który ma się przycisnąć do czoła na 15 sekund (świetne, ciekawe czy pomysłodawca testował to na rocznym dziecku, które po prostu zachwycone wręcz jest perspektywą, jak mu ktoś z łapami do głowy się pcha i naciska na czółko...). Niestety, wynik wyszedł podobny. W związku z tym podjęliśmy decyzję o zainwestowaniu w termometr bezdotykowy - myśleliśmy o tym, ale jakoś temat ucichł, jako że dzidzia dotąd zdrowa była. 
 
Jedno dobre - telefoniczny kontakt z, bardzo dobrą i leczącą swego czasu samą Natuszkę (gdy była wieku, kiedy się chodzi do pediatry) bardzo miłą panią pediatrą, znajomą teściów - do której wydzwanialiśmy w piątek wieczorem i w sobotę. Dużo spokoju, sporo informacji, konkretne zalecenia. Z lekkim niedowierzaniem, oczywiście spowodowanym sytuacją, ale się zastosowaliśmy. 

Przyjechali teściowie, teściowa została w charakterze supportu nad mocno podenerwowanej Natuszki, która - oczywiście - uważała się za złą matkę, która naraziła dziecię pierworodne na śmierć prawie... Starałem się uspokoić, jak mogłem, cóż - sam zdenerwowany, tylko ja inaczej to przeżywam, w środku, a na zewnątrz staram się być opanowany. Mama przyjechała, Natuszka i Dominiś zostali w dobrych rękach, a my z teściem pojechaliśmy w tournee do apteki i Tesco po kilka leków i drobne zakupy. Termometr w aptece kosztował mniej niż 120 zł - ok, na Allegro i za 70, tylko jaki? Tu porządna firma, 2-letnia gwarancja. Aptekarka młoda i szczera - może pan kupić na Allegro, ale co pan kupi? to jest dobry produkt. No to kupiłem. Kilka pierdół w Tesco, kawał dobrej drożdżówy domowej roboty, na ostudzenie emocji. 

Dzidzia dostała lekarstwo, gorączka zeszła. Obydwie noce - z soboty na niedzielę i z niedzieli na dzisiaj - spaliśmy różnie i niewiele, bo malutki - pozbawiony smoczka, trudno go wkładać jak oddycha tylko buzią - nie dość, że wydawał dźwięki jak traktor czy kombajn, to po prostu dość często się budził. Niewiele dały wilgotne ręczniki w pokoju, w którym śpimy, dobre wietrzenie mieszkania kilka razy dziennie. Cóż, taki urok. 

Natuszka na tygodniowym zwolnieniu. Malutki niby tylko katar ma, ale dostał leki. Podobno dokazywał w przychodni, ale to dobry znak, że czuje się lepiej. Wieczorami jest problem, bo nie bardzo chce spać (na leżąco słabo się oddycha, na siedząco nie bardzo chce), przez co w porze okołokąpielowej po prostu praktycznie jest na ostatnich nogach; wczoraj np. usnął w połowie mleka. 

Heh, oby przeszło, jak mówią, w ciągu tych 7 dni.

piątek, 16 marca 2012

47. Szczepienie, trzeci ząb, buty i perspektywy na wózek

Pogoda się poprawiła, choć rano i wieczorami bywa chłodnawo. 

Malutki dzielnie zniósł w środę szczepienia - kolejny już raz. Zdrowy jak ryba - nie kumam trochę lekarki, która jakby na siłę chciała się doszukiwać jakiś problemów: a to brzuszek za duży? a to że z noska cieknie? Nie, nie za duży. Nie, nie cieknie, on tak ma że robi jakby pociągał nosem, ale nic w nim nie ma. Już jej to tłumaczyliśmy. Tzn. poryczał się, ale nie tyle na szczepieniu, co przy badaniu. Lekarki nie będę uczył - jak sama nie wpadła, żeby podgrzać stetoskop przed badaniem, to malutki po prostu się przestraszył zimnego ustrojstwa na pleckach, i w ryk. Potem w sumie porykiwał, mniej lub bardziej, i nawet nie bardzo się przejął, jak pielęgniarka - delikatnie, z wyczuciem - strzeliła po szczepione w jedno i drugie ramionko. A jak za chwilę dostał 2 naklejeczki, to już w ogóle pełnia szczęścia była :)

Jak siedzieliśmy w poczekalni - dzieci do szczepienia sporo, raczej starsze. Laski (bo w sumie pewnie rówieśniczki nasze mniej więcej :P) jakby tak ze zdziwieniem, może z zazdrością patrzyły na nas. Same mamy z dziećmi, tylko ja byłem w roli tatusia :) A co, mogę wziąć wolne i przyjść, świat się nie zawali. Jeśli ktoś uważa inaczej, to jego problem. Nasz Dominiś - dzik, jak to mama; jak tylko taki mały chłopczyk podszedł do nas (młody siedział u Natuszki na kolanach) i chciał się zakolegować, to od razu... w ryk :) Musimy go uspołeczniać. No i młodsze (co wyszło z dyskusji) dzieci, po 10 m-cy, a już dreptały sobie same, z różnym skutkiem, ale dreptały. Leniwy ten nasz dzidź, ale przecież każdy ma swoje tempo. Tym bardziej, że ostatnio intensywnie próbuje, i jak go złapać za rączki, to praktycznie sam stoi sobie. 

Później piękny dzień, więc spacerek rodzinny po Sopocie, kupiliśmy malutkiemu buciki, takie porządne, skórzane, w sklepiku który od zawsze jest w Sopocie, gdzie nawet teściowie Natuszcze kupowali buciki te przeszło 20 lat temu. To się nazywa tradycja! 

A wieczorkiem okazało się, że na świat pcha się kolejny ząbek - trzeci już - tym razem prawa górna dwójka. Jak wyjdzie druga, po drugiej stronie, to młody jak hipcio będzie wyglądał: na dole jedynki, u góry dwójki :)

Dzisiaj moje maleństwa siedzą we dwoje w domku, tzn. teraz na spacerze - teściowa biega i załatwia u lekarzy i nie tylko.

Aha, poza tym że spacerówkę (żeby była lżejsza) kupujemy, to okazało się, że - pomimo że powinniśmy to załatwiać z firmą, która sprzedała nam wózek, a nie z producentem - producent wózka naszego naprawi nam wszystkie usterki... za cenę przesyłki kurierskiej, wysłania do nich wózka! I to pomimo tego, że gwarancja już się skończyła, a rękojmia za wady to problem sklepu. To się nazywa podejście do klienta. Jak na razie - z deklaracji, ale jak tylko kupimy spacerówkę, odeślemy, i będę relacjonował, jak to będzie. Jeśli się okaże, że faktycznie nic nas nie skasują, to respect duży i zrobię im trochę reklamy, a co :)

poniedziałek, 12 marca 2012

46. Roczek pierworodnego

Gorączkowe przygotowania w piątek i w sobotę przed południem. Pichcenie, sprzątanie, dmuchanie baloników, prezenty... Wszystko dla malutkiego, który w sobotę dumnie kończył pierwszy roczek. 

Zaprosiliśmy w sumie niewiele osób - rodzice, teściowie, chrzestni (każde ze współmałżonkiem) no i brat z dziewczyną; wyszło tego 12 osób + jubilat nasz mały. Pokój okazał się strasznie ciasny, choć udało się jakoś przy stole wszystkich posadzić. Furorę zrobiła pierś w sosie cebulowym - wg przepisu teściowej :) Nie obyło się bez zgrzytów - ojciec, który do piątku wieczorem (wbrew opinii brata) twierdził, że jest zakatarzony i w ogóle, w związku z czym tylko podrzuci młodego... a oczywiście przyszedł. Świetnie, cieszę się, ale jeśli x razy rozmawiamy, uparcie twierdzi że go nie będzie, a wie że liczymy miejsce... Mało poważne takie to było. 

Dominiś - wystrojony w koszulkę białą, sweterek w romby i spodenki szałowe - ucieszony był jak nie wiem co, tylko przez chwilę się zestresował i popłakał, jak wszyscy (mniej więcej równocześnie - punktualnie - przyjechali), bo było ciasno i głośno. Ale to zrozumiałe. Gadał ze wszystkimi, machał, bawił się, podjadał tacie (niżej podpisanemu) makaronik z rosołu. Wieczorem, oczywiście, padł ze zmęczenia, dosłownie, nawet mleka całego nie wypił - zasnął :) 

Prezentów dostał dużo. M.in. samochód, bardzo ładny, z jakiejś kreskówki - szkoda że z wielkim napisem "dla dzieci od lat 3 wzwyż", ale poczeka. Inny samochód - w sam raz, wywrotka ładna, kolorowa, i - na pierwszy rzut oka - Dominisio-odporna (synek jest na etapie testowania wszystkich zabawek wg kryterium wytrzymałości pod kątem jego piąsteczek, naprawdę z dużą siłą uderzających wszystko, co popadnie). Dostał pianinko, które wygrywa różne fajne melodie - których pierwszego dnia się bał (nie znał - tak ze wszystkimi grającymi zabawkami jest, boi się ich na początku), a które teraz już bardzo go cieszy. Przy okazji ojciec niżej podpisany przypomniał sobie (prawie...) jak się gra Wlazł kotek na płotek :) No i dostał żyrafkę taką na piłeczki - duża, wrzuca się piłeczki do otwartej buzi, zaczyna grać i się świecić, po czym piłeczka leci rynienkami w dół i wylatuje na dole w jednej z 4 dziurek. Do tego żyrafka ma duże uszy do trzymania i jest na tyle stabilna, że ma duże szanse podołać zadaniu w postaci zainteresowania pierworodnego celem zmotywowania go do prób powstania o własnych siłach. Myślę, że to tylko kwestia czasu - jak się go potrzyma za rączki, to sam stoi na nogach, wyprostowanych, tylko się go asekuruje. Strach myśleć, co będzie, jak zacznie biegać :>

Uwaga natury ogólnej - następne imprezy na tyle ludzi w tak małym mieszkaniu z tak małym dużym pokojem to sobie chyba odpuścimy i zorganizujemy w knajpie. Koszt wyszedł naprawdę spory (jedzenie, napoje, tort i ciasta) i różnica między kosztem chrzcin (ten sam skład osobowy praktycznie) była naprawdę niewielka, szczególnie biorąc pod uwagę to, ile trzeba było przygotować (przed) i sprzątnąć (po), co - nie ukrywam - i Natuszce, i mnie przesłoniło nieco samą radość z rocznicy pierworodnego.

No i wiadomość bardzo dobra - w piątek się okazało, że mama wraca do domu. Przyjechała po południu, w formie całkiem niezłej. Infekcję pooperacyjną opanowali, dalsze trzymanie w szpitalu uznali za zbędne. Czeka w domu na wyniki, i co za tym idzie - diagnozę co z tym nowotworem na drugim płucu, co to go nie wycięli. Była na imprezie Dominisia, my jej przy okazji złożyliśmy życzenia z okazji urodzin - obchodzi je dzisiaj. Spokojniej tak się już czuję, kiedy ona jest w domu. 

Ładnie było, ciepło, słonecznie, a w weekend i mgliście, i zimno, i wiało... ale chyba ku wiośnie jednak idzie?

poniedziałek, 5 marca 2012

45. Czas leci

Tydzień po prostu zleciał. 

Fakt, w dużej mierze na zastanawianiu się i martwieniu stanem mamy. Na szczęście, było coraz lepiej. Zaczęła jeść, powoli dreptać po budynku szpitalnym, no i przenieśli ją z sali pooperacyjnej na zwykły oddział (niby lepiej, choć z punktu widzenia stanu technicznego - słabiej, na pooperacyjnej naprawdę ładnie było). Niestety, pod koniec tygodnia okazało się, że przyplątało się jej coś na kształt anemii - co w jej stanie akurat specjalnie nie dziwi, ale jest dodatkowym zmartwieniem. Mam nadzieję, że okaże się, że i to udało się opanować. 

Niestety, w ten weekend nie miałem jak do niej pojechać... Szkoda wielka. Za tydzień koniecznie, bo w następny poniedziałek ma urodziny. Dotychczas miałem nadzieję, że może ją wypuszczą - natomiast wydaje mi się, że chyba się nie uda i spędzi je w szpitalu. Cholerny świat... Gdyby to nie było na wsi 80 km od miasta, to by problemu nie było, nawet po pracy mógłbym podjechać. A tak? 

W piątek wieczorkiem wpadli znajomi, dawno się nie widzieliśmy. I przekazali dwie radosne nowiny - nie dość, że się przeprowadzają w lepsze warunki, to jeszcze w sierpniu powiększy im się rodzinka :) Co szczególnie było widać po przyszłej mamie, borykającej się z mdłościami...

W sobotę nasz Dominiś będzie miał roczek. Boże, jak ten czas leci... Jest wielki, ciągle do nas coś mówi, rozmowny coraz bardziej, prawie w ogóle nie chce leżeć, tylko siedzieć i się bawić, a w ogóle to grzechotki i tego typu zabawki dla najmniejszych dzieci trzeba będzie odstawić, bo się nimi po prostu już znudził. Dużo bardziej podoba mu się jego śpiewająco-gadająco-świecący helikopter, albo taka duża kostka z różnymi zabawkami, albo słupek na który się wkłada takie koła różnej wielkości. Heh, dorasta nam maleństwo :) 

Dziadki prezent zamówiły, my zaraz też będziemy - Allegro, a co, bo zabawki mają teraz ceny horrendalne, nie chcemy kupić byle czego, a tam nawet do 1/3 taniej. Tym bardziej, że nie bardzo w ogóle byśmy mieli czas na łażenie po sklepach i szukanie. 

Wczoraj nas po prostu młody rozwalił. Siedzimy sobie na łóżku, Dominiś bawi się swoim słoniem, zbliżała się pora jego obiadku, więc go pytam:
- To co, synek, tata ma wstawić ziemniaczki?
Synek spojrzał się z uśmiechem, zastanowił chwilę, i powolutku, ale wyraźnie stwierdził z poważną miną:
- Tak. 
Heh, może i przypadkowo akurat to powiedział. Co było by dość dziwne, bo akurat tego słowa w ogóle nie używał :) 

No i wreszcie coraz częściej, ku uciesze rodzicielki, mówi "mama" :)

Mroźno co prawda dzisiaj, ale słoneczko ślicznie świeci. No i jak człowiek się tym bladym świtem zrywa w tygodniu, to przede wszystkim - jasno już jest. Niby mała rzecz, a od razu łatwiej się zebrać :)