Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

czwartek, 16 sierpnia 2012

61. A Dominiczek...

Bo Dominiczek to odrębna historia.

Natuszka od początku sierpnia jest w domu na urlopie. Tzn. mieliśmy być razem, kiedy planowaliśmy u siebie w pracy urlopy, nie przewidując, że będę musiał się ewakuować od dotychczasowego pracodawcy. Wyszło, jak wyszło - posiedziałem w domku tydzień, a resztę urlopu u poprzedniego pracodawcy spędzam już u nowego pracodawcy, który nalegał, aby zaczynać jak najszybciej. Nie mogę narzekać - dzięki temu za sierpień dostanę jakby półtorej pensji. Przyda się na pewno.

Tak więc dziadki mają względny, jako taki spokój i Dominiś siedzi w domu z mamą. Fajnie nam przez ten tydzień, kiedy ja byłem z nimi, się żyło. Spokojnie, nie spiesząc się - żeby go spakować, siebie ubrać, nie zapomnieć niczego, dowieźć go do teściów, zdążyć na autobus do pracy, a potem z pracy szybko do domu... Wstawaliśmy sobie, mleczko poranne, zabawy w łóżku z malutkim, potem śniadanko w kuchni, trochę zabawy, spacer przedpołudniowy, spanie w ciągu dnia, obiadek, wyjście na plac zabaw, kąpiel, mleczko. W dużym skrócie - ale np. raz byliśmy w ZOO - zdecydowanie dla takiego Dominisia momentami ciekawsze były łańcuchy czy krzaczek od takiego np. słonia czy żyrafy :), kiedy indziej pojechaliśmy na spacer nad wodę (yeah! Sopot w tłumie turystów! to jest to! - w Gdyni na Skwerze Kościuszki zdecydowanie spokojniej).

Musieliśmy mu nawet ostatnio podciąć włoski - bo grzywka nad oczkami się już kończyła, z boku takie kłaki też sterczały - śmiesznie wyglądał z tymi swoimi złotymi włoskami :) Bronił się, jak mógł, ale w większości udało się dokonać "dzieła zniszczenia" nawet nie podczas jego snu, ale kiedy w kuchni siedział w swoim krzesełku.

Biega po całym domu, dosłownie - ale jest już zdecydowanie lepiej, ponieważ robi to stabilniej, i potyka się w sumie wtedy, kiedy się zakręci, kiedy idzie tyłem do przodu, albo kiedy leci gdzieś z jakąś zabawką/zabawkami w łapkach. Pozbyliśmy się dwóch małych dywaników w przedpokoju i kupiliśmy jeden długi dywan (niech żyją promocje w Komforcie!), od razu z taką matą antypoślizgową pod spodem. I jest dużo lepiej... poza odkurzaniem, które w wypasku tego nie jest zbyt łatwe, bo niby dywan się przez matę trzyma kafelków, ale jak się po nim odkurzaczem jedzie, to się co chwilę fałduje i krzywo układa. Cóż, coś za coś :)

Dominiś coraz więcej też mówi. Powtarza coraz więcej słów, i z tego co mówi widać, że naprawdę dużo więcej rozumie, niż potrafi wyrazić. Odzwyczajamy go od jego "chrząkania" i pokazywania paluszkiem, kiedy czegoś chce - na rzecz mówienia i nazywania, co by chciał. Jest naprawdę kapitalnym i strasznie radosnym dzieckiem. Ząbków ma już więcej niż mniej, jakieś pojedyncze jeszcze rosną - ale naprawdę wydaje mi się, że przeszliśmy przez ząbkowanie naprawdę praktycznie bezkolizyjnie, w porównaniu z tym, co ludzie mówią o swoich dzieciach.

Żadnych problemów z jedzeniem - skończyliśmy już jakiś czas temu z zupkami, je praktycznie to samo co my (oczywiście, z wyjątkami, no i inaczej przyprawiane). Nie ma żadnych problemów z owockami - wszystko wciąga: brzoskwinie, morele, malinki, truskawki, jabłka. I wszystkie, najwyraźniej, lubi :)

Odkrywa powolutku plac zabaw - chuśtawki, drabinki, piaskownicę (pierwsze próby degustowania piasku - prosto z łopatki - mamy już za sobą, bez efektów ubocznych) czy piłeczkę - ku rozpaczy niżej podpisanego (w latach młodzieńczych zapalonego piłkarza) łapiąc ją na razie tylko w rączki. Nie jest jeszcze wybitnym biegaczem, natomiast radzi sobie całkiem nieźle. Oczywiście, bardzo często upatruje sobie u innych dzieci coś, co by chciał - i wtedy truchta za taką osobą, pokazując ją paluszkiem, i krzycząc za nią "Tiiii!" (co ma znaczyć "ty"), albo po prostu podchodzi do takiego - niczego nieświadomego - dziecka, staje nad nim, paluszek, i "Tiiiiiii!" :)

Zachwycający jest, ot co :)

A z tego wszystkiego nie napisałem, że szwagierka jest na ostatnich nogach i lada dzień - pewnie w przeciągu tygodnia - rodzina powiększy się o malutką Zosię :)

niedziela, 12 sierpnia 2012

60. Nowa praca, spokój i urlop

Dawno nie pisałem, bo i się wiele działo. 

Trwało to prawie półtora miesiąca, ale naprawdę nie było jak pisać... Najczęściej fizycznie, a nawet gdy czas już był, to tyle było nerwów i spraw do ogarnięcia, że i tak nic z tego nie wychodziło. 

Sprawa pracy się rozwiązała. Zebrałem się w sobie, poszedłem na rozmowę z szefem i powiedziałem, że rezygnuję. Próbował przekonywać, bo było tym bardziej niestosowne i dziwne, że sam i jego zachowanie było powodem mojego odejścia, ale powiedziałem że zdania nie zmienię. Formalnie pracuję do końca sierpnia - w praktyce w tym miesiącu byłem w pracy 1 dzień, zamykałem wszystkie swoje sprawy, a reszta to urlop do wykorzystania. 

Wniosek - wielka spółka o znanej na skalę kraju (i nie tylko) marce to żaden gwarant dobrej pracy. Do firmy jako takiej zarzutów nie mam - w poprzednim dziale pracowało się świetnie, żegnałem się głównie z kolegami stamtąd i z pierwszym kierownikiem, bo z nimi chciałem a i oni chcieli pożegnać się ze mną. Nikogo nie uprzedzałem poza działem, że odchodzę - bo po co, to nie mój problem, pozamykałem swoje sprawy, to czego się zamknąć nie dało - przekazałem szefowi. Spakowałem się, grzecznie (trzeba zachować klasę, choć ciężko było, oj, ciężko) pożegnałem, i tyle. 

Niestety, na dniach "odbiło mi się" to, że wszystko się udało pozamykać dobrze - szef poszedł na rękę w zakresie patronatu, napisał to co potrzebowałem i podpisał wszystko - więc dla odmiany, jak zacząłem segregować pliki z komputera z pracy, okazało się... że szlag trafił wszystkie moje notatki z pół roku aplikacji. Nie wiem, jak to się stało. Po prostu nie ma tego folderu, kilka niewielkich plików w wordzie, ale np. w jednym 120 stron notatek które sam pisałem, nie opuszczając ani jednego wykładu... Kolega poratował, przysłał swoje notatki, trzeba będzie je przerobić na własne i tak się uczyć. Ale będzie sporo roboty. 

Oczywiście, nie rzuciłem pracy w ciemno. Udało się wcześniej zorganizować nową. Trochę się z tym źle czuję - dostałem ją z polecenia, normalnie nie miał bym szans (mimo że to nic nadzwyczajnego, żadne kosmiczne zarobki - wręcz kilkaset złotych do tyłu w stosunku do poprzedniej pracy), w pewnym sensie urząd. Martwię się, że niewiele pieniędzy - nie jestem sam, jest żonka i malutki, ale musimy dać radę. A mało jest dlatego, że na 4/5 etatu - w końcu muszę mieć wolne na zajęcia. Ale jest praca - mam nadzieję, spokojniejsza, normalniejsza, z konkretnymi obowiązkami i wymaganiami. Lokalowo wydaje się naprawdę zapowiadać dobrze. Denerwuję się - jutro pierwszy dzień! Mam nadzieję, że w tym wszystkim - pomimo konieczności jeszcze uczenia się w domu - będzie czas na bardziej regularne pisanie, które musiałem na jakiś czas zarzucić. 

Tydzień czasu byłem więc na urlopie. Zrobiłem w domu sporo rzeczy, na które normalnie nie było czasu. Pobyłem z żonką i synkiem, bez pośpiechu. Żonka prawo jazdy zaczęła, w międzyczasie kurs skończyła i jutro ma pierwszy raz jazdy :) 

O Dominisiu sporo by pisać, więc napiszę następnym razem.