Trwało to prawie półtora miesiąca, ale naprawdę nie było jak pisać... Najczęściej fizycznie, a nawet gdy czas już był, to tyle było nerwów i spraw do ogarnięcia, że i tak nic z tego nie wychodziło.
Sprawa pracy się rozwiązała. Zebrałem się w sobie, poszedłem na rozmowę z szefem i powiedziałem, że rezygnuję. Próbował przekonywać, bo było tym bardziej niestosowne i dziwne, że sam i jego zachowanie było powodem mojego odejścia, ale powiedziałem że zdania nie zmienię. Formalnie pracuję do końca sierpnia - w praktyce w tym miesiącu byłem w pracy 1 dzień, zamykałem wszystkie swoje sprawy, a reszta to urlop do wykorzystania.
Wniosek - wielka spółka o znanej na skalę kraju (i nie tylko) marce to żaden gwarant dobrej pracy. Do firmy jako takiej zarzutów nie mam - w poprzednim dziale pracowało się świetnie, żegnałem się głównie z kolegami stamtąd i z pierwszym kierownikiem, bo z nimi chciałem a i oni chcieli pożegnać się ze mną. Nikogo nie uprzedzałem poza działem, że odchodzę - bo po co, to nie mój problem, pozamykałem swoje sprawy, to czego się zamknąć nie dało - przekazałem szefowi. Spakowałem się, grzecznie (trzeba zachować klasę, choć ciężko było, oj, ciężko) pożegnałem, i tyle.
Niestety, na dniach "odbiło mi się" to, że wszystko się udało pozamykać dobrze - szef poszedł na rękę w zakresie patronatu, napisał to co potrzebowałem i podpisał wszystko - więc dla odmiany, jak zacząłem segregować pliki z komputera z pracy, okazało się... że szlag trafił wszystkie moje notatki z pół roku aplikacji. Nie wiem, jak to się stało. Po prostu nie ma tego folderu, kilka niewielkich plików w wordzie, ale np. w jednym 120 stron notatek które sam pisałem, nie opuszczając ani jednego wykładu... Kolega poratował, przysłał swoje notatki, trzeba będzie je przerobić na własne i tak się uczyć. Ale będzie sporo roboty.
Oczywiście, nie rzuciłem pracy w ciemno. Udało się wcześniej zorganizować nową. Trochę się z tym źle czuję - dostałem ją z polecenia, normalnie nie miał bym szans (mimo że to nic nadzwyczajnego, żadne kosmiczne zarobki - wręcz kilkaset złotych do tyłu w stosunku do poprzedniej pracy), w pewnym sensie urząd. Martwię się, że niewiele pieniędzy - nie jestem sam, jest żonka i malutki, ale musimy dać radę. A mało jest dlatego, że na 4/5 etatu - w końcu muszę mieć wolne na zajęcia. Ale jest praca - mam nadzieję, spokojniejsza, normalniejsza, z konkretnymi obowiązkami i wymaganiami. Lokalowo wydaje się naprawdę zapowiadać dobrze. Denerwuję się - jutro pierwszy dzień! Mam nadzieję, że w tym wszystkim - pomimo konieczności jeszcze uczenia się w domu - będzie czas na bardziej regularne pisanie, które musiałem na jakiś czas zarzucić.
Tydzień czasu byłem więc na urlopie. Zrobiłem w domu sporo rzeczy, na które normalnie nie było czasu. Pobyłem z żonką i synkiem, bez pośpiechu. Żonka prawo jazdy zaczęła, w międzyczasie kurs skończyła i jutro ma pierwszy raz jazdy :)
O Dominisiu sporo by pisać, więc napiszę następnym razem.
Jak to dobrze, że się w miarę poukładało :) Już się zastanawiałam co tam u Was.
OdpowiedzUsuńJa też jestem na etapie szukania pracy, bo stażu za chwilę koniec a na zatrudnienie nie ma co liczyć. Kiepsko to wszystko wygląda, ale może coś się uda podłapać...