Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

niedziela, 29 maja 2011

Mały terrorysta czy prezes?

Sporo się w tym tygodniu działo. A głównie dlatego, że w pewnym sensie zmieniłem pracę. Czyli - po zeszłopiątkowych pożegnaniach, od poniedziałku zmieniłem działy w mojej firmie, lądując w dziale prawnym. Pisałem o tym swego czasu - dowiedziałem się o rekrutacji (nie było odrębnej, wewnętrznej - w sumie poza jednym kierownikiem, chyba byłem jedynym po studiach prawniczych nie pracującym już w dziale prawnym) i zgłosiłem się na nią, jakiś czas później - że wybrali właśnie mnie, a potem jeszcze, że nasza spółka-matka w osobie Bardzo Ważnego Jakiegoś Dyrektora nie wnosiła co do mojej osoby zastrzeżeń. 

Jako że 21 maja kończyła mi się umowa na czas określony - ustaliliśmy, że 23 maja zaczynam pracę już na nowym stanowisku, w nowym dziale - ale do końca miesiąca robię, poza nowymi rzeczami, też i stare. Chodziło o ciągłość pracy - mój następca, nota bene kolega z poprzedniej pracy, przychodzi dopiero do firmy w Dzień Dziecka. Zatem w poniedziałek uskuteczniłem wielką przeprowadzkę - faktycznie, sporo tego wszystkiego było - przeniosłem się fizycznie o 3 pokoje dalej. Z przyjemnych aspektów zmiany - laptop służbowy (bez szału jeśli chodzi o parametry, i - o zgrozo - bez klawiatury numerycznej! [dostałem dodatkową na USB] - ale z bezprzewodowym internetem) i telefon komórkowy bez limitu połączeń na stacjonarne i jeszcze jednego operatora, u którego numery mają chyba prawie wszyscy moi znajomi i rodzina :) Do kompa dali plecak, a nawet jeszcze pamięć USB 2 GB :)

Większy pokój, więcej miejsca, więcej okien. Biurko ustawiłem sobie bardzo korzystnie - wyszło, że po jednej stronie pokoju panie, a po drugiej nas dwóch panów (mój nowy dyrektor i ja). Dyrektora nie ma - urlopuje się - więc miałem okazję przyjrzeć się towarzystwu poza nim. Jedno jest pewne - no, może z jednym wyjątkiem - ludzie o naprawdę dużej wiedzy, bardzo dobrze znający się na tym, co robią. I wcale nie dlatego, że 2 z 3 są radcami prawnymi. Atmosfera wydaje się być w porządku. Ja przyzwyczaić się nie mogę do jazgotu jednej z nowych koleżanek - no po prostu dramat, pół dnia na telefonie, śmiech a'la Manuela z I edycji Big Brothera (o ile ktoś to jeszcze pamięta). Problem się rozwiązał - wejście w posiadanie słuchawek i muzyka na słuchawkach. Damy radę. 

Roboty zdecydowanie więcej niż dotychczas - ale to i dobrze, bo tam się po prostu nudziłem. No i praca merytoryczna, zróżnicowana, nie tylko typowo sztampowe czynności. A przy tym wszystkim - okazja do współpracy i przebywania z osobami najbardziej decyzyjnymi w spółce - co znaczy: dobrze się pokażesz = dobrze się zaprezentujesz = okażesz się przydatny = pewna praca i jakaś tam podwyżka na pewno. No właśnie. Finansowo... Poprawiło się, ło, i to sporo. Jedyny mankament - w poprzednim dziale miałbym dzisiaj już umowę na czas nieokreślony - tutaj, z uwagi na nowe stanowisko, znowu na czas określony, ale to formalność. Przeżyję. 

W środę przyszło stanąć przed faktem, iż stuknął 26 krzyżyk. Pewnie dla niektórych to banał i jestem dzieciuchem - cóż, pierwsze urodziny w nowej świadomości ojcowskiej. Tak bardziej odpowiedzialnie człowiek stara się patrzeć na wszystko, planować, żeby było dobrze, żeby wystarczyło, żeby siebie i najbliższych zabezpieczyć. Przyjemność wielką zrobiło mi to, że dzięki Facebookowi życzenia złożyło mi bardzo dużo różnych ludzi. Do tego żonka, teściowie, gadatliwy coraz bardziej synek... Bardzo miły dzień, uwieńczony dobrym ciasteczkiem. 

W czwartek, na okoliczność tego, że chcieli złożyć mi życzenia, spotkałem się z rodzicami. Poszliśmy razem, żeby zobaczyli nasze remontowane mieszkanko. Nie było aż takiego marudzenia, jakiego można by się spodziewać. Oczywiście, euforii także. Nie wchodziłem w dyskusje - dla niektórych zawsze będzie źle i nie tak, choćby dlatego, że przez 30 lat nie chciało im się zadbać o to, żeby mieszkanie jakoś po ludzku wyglądało - i teraz nie mogą znieść, że ktoś chce sobie zrobić porządnie, a w ogóle to tak młody, i po co, itp. Szybko poszło, i mamy to z głowy. Ciekaw jestem ich min, gdy zobaczą całość już po remoncie - zapowiada się jak w reklamie Visy - mina bezcenna. 

W piątek odebrałem - kierowane do mnie - zawiadomienia z KW o wpisaniu naszego prawa własności i hipoteki na rzecz banku. Czemu ja tylko?  Bo Hitlerek na naszej poczcie, gdzie specjalnie się tłukłem po pracy, stwierdził że dla żony nie wyda. Mimo, że tłumaczę - żaden wydział cywilny, gdzie mógłby być między nami spór, a KW, więc tylko zawiadomienie. Niestety, i tak nieco za późno odebraliśmy - 05.06 jest do płacenia pierwsza rata, a zgodnie z umową kredytu nie zdążyliśmy odebrać na tyle wcześnie, aby upłynął dla nas bezskutecznie termin na zaskarżanie postanowień o wpisach, co jest konieczne do załatwienia formalności ostatnich w banku - zatem pierwszą ratę zapłacimy w wariancie z tzw. ubezpieczeniem pomostowym, te 200 zł więcej. Cóż, przeżyjemy. Tylko Natuszka bez sensu będzie musiała się sama tłuc tam, żeby to odebrać. 

Wczoraj rano pojawił się znajomy teściów, który za naprawdę korzystne pieniądze wymieni nam okna. Okazało się to koniecznie - nie pamiętam, czy pisałem - bo: jedno się nie otwiera wcale, inne jest nieszczelne (skręcane) i paruje w środku, niektóre są przegniłe w środku, a drzwi balkonowe są obrypane - chyba psa kiedyś mieli... Kolejny nieplanowany wydatek, i nadszarpnięcie budżetu bardziej niż pewne. I cóż, trzeba. Bo co - remont wszystkiego i nieszczelne okna? Tym sposobem ze starych rzeczy w mieszkaniu pozostaną... 2 kaloryfery. I tak je zmienimy później, a to się nie pali i nie wymaga żadnych wielkich działań remontowych. 

Po południu z kolei pojechaliśmy do Obi - w ramach objazdów wszystkich marketów budowlanych (został Praktiker - generalnie drogi, ale tam w promocji kupiliśmy poprzednio kabinę prysznicową, czyli element najbardziej i najtrudniej poszukiwany obecnie; i został Leroy Melin, nad którym zachwycała się szwagierka - zobaczymy). I co się okazało? Genialnie. Wybraliśmy wszystkie kafelki - 1/3 tańsze niż w Wemie, a równie ładne. Wybraliśmy panele - dobra klasa, ta sama firma, z której wzięliśmy do poprzedniego mieszkania. I najpewniej tam także kupimy umywalkę, muszlę klozetową i szafkę jeszcze jedną do łazienki. A przy okazji - za przystępną cenę znaleźliśmy świetne, dziwne i niestandardowe lampy do dużego pokoju :) 

Kończąc już (ktoś to jeszcze czyta?), dzisiaj z rana pojechaliśmy do pewnego miasta nieopodal na giełdę, ze znajomymi teściów. Powód? Podobno mają genialne meble za niewielkie pieniądze - a my szukamy do pokoju i stołu z krzesłami, i kanapy narożnej. Ceny ze sklepów - znamy, dość drogie i nigdy do końca nam wszystko nie pasowało. I znowu trafienie - w ciągu pół godziny kupione i jedno, i drugie. W każdym wypadku - drewno w kolorze, w jakim chcemy, obicia tak samo. Może i kanapa nie najtańsza - ale dokładnie taka, jaką byśmy chcieli. Przywiozą, i będzie ślicznie. A do domu przywieźliśmy od razu worek rurek z kremem i wiejski wielki pachnący chleb :)

Dominik zmienia się w oratora małego - jak już zacznie gadać, gaworzyć, to mu się buźka nie zamyka :) Czasami w środku nocy, gdy jeden lub drugi prawie nieprzytomny rodzic przebiera go i szykuje do karmienia. A on - w najlepsze mówi do człowieka. Coraz więcej uśmiechów, coraz lepszy kontakt... i coraz cięższy, a co. Tylko jakoś ostatnio wieczorem po kąpieli i jedzeniu spać od 2 dni nie chce. Tzn. trudno go uśpić. Dzisiaj dostał pajacyki z napisami mały terrorysta i prezes :)

sobota, 21 maja 2011

Remontowanie z nienormalnymi sąsiadami i nie tylko

Wszystko jest zrobione tak, jak trzeba - mieszkanie należy do zasobów spółdzielni mieszkaniowej, która o fakcie remontu została uprzedzona i nie zgłaszała żadnych obiekcji. Na klatce schodowej - przy wejściu i przy naszych drzwiach - powiesiliśmy informację o bardzo grzecznej treści, że w terminie takim a takim wykonywać będziemy remont i przepraszamy za wszelkie utrudnienia. Nie ma problemu, że nasz majster pracuje w jakiś dzikich godzinach - zaczyna najwcześniej o 8:00, kończy max o 19:00; działa w tygodniu i w soboty.

Od samego początku odgraża się sąsiadka z dołu, spod nas, że jej niby to prawie żyrandol na głowę leci. Łazi i przeszkadza majstrowi, nie mówiąc o tym, że ciągle tłucze czymś tam od spodu w sufit. Facet ma, jak to na początku, do zrobienia najgłośniejsze rzeczy - kucie itp. - i nie może pracować, bo ta mu przeszkadza tłuczeniem.

Wczoraj, jeszcze lepiej. Zgłosił majster w spółdzielni potrzebę zamknięcia chwilowego - max godzina - wody, ponieważ trzeba było wymienić kompletnie przestarzałe i zniszczone zarówno rury, jak i zawory (czego, generalnie, nie przewidywaliśmy - ale okazało się konieczne). Przyszli ludzie ze spółdzielni, okazało się że z jakiegoś tam powodu - ponoć nie udało im się skontaktować ze wszystkimi mieszkańcami w danej klatce - konieczne jest zamknięcie, profilaktycznie, wody w klatce i naszej, i sąsiedniej (właśnie przez to, że kogoś tam nie było/nie otworzył im drzwi). No to zamknęli. Nie minęło 10 minut - owi hydraulicy byli w mieszkaniu naszym nadal - a rozlega się łomot do drzwi, i wpada sąsiad z klatki obok (to samo piętro, sąsiadujemy przez ścianę łazienkową), i z wrzaskiem od drzwi, że mu prawie lecą kafelki ze ścian, że to jest skandal, że go nikt nie zapytał, czy mu to zamknięcie wody nie przeszkadza, że on to wszędzie zgłosi, a w ogóle to zaraz tu wszystko rozpier...i (cytat). Stek bluzgów, pogróżek - na szczęście nasz majster wyprosił go za drzwi. Facet scenę zrobił na całą klatkę, ludzie z domów wychodzili.

Zatem - wszystko jest wykonywane zgodnie z zasadami sztuki, w przewidzianych i dozwolonych godzinach, dodatkowo wszelkie prace, gdzie jest to wymagane, są robione przez upoważnionych pracowników spółdzielni.

Zastanawiam się, co można z takim dziadem zrobić, w jaki sposób ostudzić jego zapał do przeszkadzania w remoncie? Zgłosić na policję nachodzenie, pogróżki? Jakiś zapis w regulaminie spółdzielni, albo ustawie o spółdzielniach mieszkaniowych, który by pozwalał na zgłoszenie tego typu zachować w spółdzielni? Nie jest moim celem uprzykrzanie tym ludziom życia - ale spowodowanie, aby oni przestali je uprzykrzać naszemu majstrowi.

Sytuacja jest w ogóle kretyńska - chcieliśmy ten remont zrobić jak najszybciej, kulturalnie, uprzedziliśmy o wszystkim, przecież nikomu nie zależy ani na tym, żeby to trwało długo (chcemy się wprowadzić), ani żeby się z ludźmi żreć jeszcze przed wprowadzeniem się. Kto wie - gdyby nie przeszkadzali, być może te najgłośniejsze roboty już dawno były by zrobione. Ale mam dość sytuacji, gdy i ten facet, i kobieta z dołu raz po raz przeszkadzają majstrowi w pracy, de facto nachodząc go. 

W czwartek wieczorem zlustrowaliśmy z teściem Castoramę, pod kątem poszukiwania wyposażenia do łazienki. Problem z kabiną prysznicową będzie - nie chcemy z rozsuwanymi drzwiami, ale żeby była otwierana. Reszta jakoś ok. 

Okazało się, że chyba jednak wymienimy wszystko, w tym okna - czego nie planowaliśmy w ogóle, ponieważ z wierzchu (poza tym, że jedno nie bardzo się otwiera) wyglądały w porządku. Przyczyna prosta - nasza kasa na całość nie jest z gumy. Niestety, nie da rady. Okazało się, że nie ma sensu pozostawiać okna stare, bo wytrzymają może max 2 lata, i też będą do wymiany. Więc lepiej zrobić to od razu. Na szczęście, teściowie przypomnieli sobie o znajomym, który miał - i jak się okazuje, ma - firmę zajmująca się montowaniem okien. Czekamy na kosztorys. To na pewno będzie w wariancie najtańszym. Mieszkanie nie jest skrajne, wydaje się bardziej niż ciepłe.

Od wczoraj chyba i kołyska, i bujaczek Dominika funkcjonują z dopiętymi zabaweczkami, przyciągającymi wzrok maluszka. Tak, najwyraźniej do nich dorósł - zwraca uwagę, jak zwierzątka się obracają, na światło i muzyczkę. No i gada - coraz więcej :) A jaki ma uśmiech rozbrajający :D

Wczoraj byli z nim u okulisty - oczki zakropili malutkiemu, grzeczny był, wszystko ok.

Strasznie - mi, ale też nam - dobrze. Sporo roboty, w nocy trzeba wstawać, prasować ciuszki, teraz jeszcze w tym wszystkim starać się już nie tyle o mieszkanie, co o kwestie remontowe (modląc się równocześnie, żeby kasy starczyło). Ale to jest przyjemne. Bo robi się coś sensownego, nie tylko dla siebie, co ma przyszłość. 

Burze chodzą naokoło, troszkę pada, więc spaceru nie będzie chyba. Za to kuzynka Natuszki wpadnie z rodzinką, żeby malutkiego zobaczyć.

Pozytywny akcent, skoro w rodzinnym temacie - przyszedł do pracy kolega, wtorek czy środa, i jakiś taki ni to wstrząśnięty, ni to zmieszany. Pomyślałem - może udało im się i dzidziusia będą mieli? Kilka razy rozmawialiśmy, mieszkanie mają, tylko chodziło o to, że w firmie od prawie 4 lat (sic!) siedzi na zleceniu, więc mało to perspektywiczne na dłuższą metę. I miałem rację - 6 tydzień ciąży :D

czwartek, 19 maja 2011

Operacja "Kupmy sobie mieszkanie za straszny kredyt" - część 3 - wpis do księgi wieczystej i dziwni sąsiedzi

Jak w tytule - udało się dość szybko, wpis, nieprawomocny, ale jest od zeszłego czwartku. Czekamy na zawiadomienia z sądu pocztą, i lecimy do banku. Może się uniknąć zapłacenia tego ubezpieczenia pomostowego? 

Remont "się" (w osobie naszego pana) robi. Dewastacja absolutna, kupka gruzu w dużym pokoju, wywalone wszystkie futryny od wewnętrznych drzwi, pozdejmowane kafle, panele, kasetony. Właściwie nie ma nic - poza starym wc i wanną stojącymi dumnie w dużym pokoju. Obok kupy gruzu.

Oczywiście, żeby za dobrze nie było, problemy z sąsiadami są. Przepraszam, ale ja nie wiem, jak starszym nawet ludziom wyjaśnić, że:
  1. my tego remontu nie robimy, bo lubimy, albo bo lubimy im robić na złość hałasem - tylko bo musimy i nas sporo kosztuje
  2. im dłużej/częściej będą przeszkadzali w tym remoncie swoimi wizytami - tym dłużej potrwają wszystkie najgłośniejsze roboty (skuwanie, wkuwanie się itp.), które wykonuje się na początku.
Ja nie wiem. Dla mnie to jest oczywiste. Facet pracuje w cywilizowanych godzinach (nie zaczyna o 6:01 i nie kończy o 21:59), na klatce schodowej powiesiliśmy informacje, że będzie remont i że przepraszamy za związane z tym utrudnienia, w spółdzielni zawiadomiliśmy o wszystkim. Cudują ludzie i tyle. Swoją drogą, mogą pretensje mieć do swoi ex-sąsiadów, poprzednich właścicieli - jakby takiej ruiny nie zostawili, to byśmy nie musieli tyle robić. 

Dominik po USG jest kompleksowym - wszystko ślicznie właściwie. Dzielny był ponoć mocno. A sam w ogóle, poza tym że dość markotny ostatnimi czasy wieczorami, to coraz więcej gada, coraz bardziej widać zmiany w mimice. W ogóle, cały się zmienia, rośnie. Śliczny jest :)

niedziela, 15 maja 2011

Operacja "Kupmy sobie mieszkanie za straszny kredyt" - część 2 - Księgi wieczyste, uruchomienie kredytu, jego wypłata + początek remontu

Nie chciało mi się wierzyć, ale jednak. Blogger padł był na co najmniej 2 dni - co chyba mu się dotąd nie zdarzyło. W środę już nie działał - co chwilę, albo się nie ładował w ogóle, albo wywalał błąd na stronie głównej, albo jak dało się zalogować to błąd pojawiał się przy logowaniu. W czwartek zaś pojawił się już komunikat, że cóś tam dłubią. Być może w piątek się już dało pisać - ale mi się nie dało, z braku czasu, tak samo wczoraj. Tak więc sporo spóźniony, z przyczyn ode mnie niezależnych, wpis dzisiaj. 

W poniedziałek - biegiem rano do gdyńskiego sądu, do wydziału ksiąg wieczystych. Nic byśmy nie mogli zrobić - sąd musi najpierw wpisać prawo własności (na podstawie aktu notarialnego, który musi mu wysłać notariusz - co zwykle lekko licząc tydzień trwa do momentu, gdy akt pojawi się w sądzie) - gdyby nie uprzejmość notariusza, który dał nam dodatkowy wypis i z jego pismem zawiozłem, tak jakby to on złożył. I kilka sekund później - kolejność zachowana - złożyłem już nasz, Natuszki i mój, wniosek o wpis hipoteki na rzecz banku. Oczywiście, miałem błędy we wniosku, musiałem to wszystko przepisać, a do tego prawie 10 zł wydać w sądowym kiosku w punkcie xero - bo dokumenty składane z wnioskiem o wpis hipoteki (pełnomocnictwa, KRS, oświadczenia banku i takie niby nasze) mieliśmy w 1 egzemplarzu, a chciałem mieć swój egzemplarz, na wszelki wypadek; dostaliśmy to przecież wszystko w piątek - nawet nie było okazji, żeby w pracy kopie porobić. 

Tak czy siak - złożone. Zadzwoniłem później do zaprzyjaźnionej pani z poprzedniej pracy, która obiecywała, że jest w stanie to wszystko tam przyspieszyć - co ma znaczenie z uwagi na to, że do momentu wpisu hipoteki mamy podwyższoną ratę (tzw. ubezpieczenie pomostowe kredytu). Na razie nie wiem, jak to poszło, ale jest szansa, że szybciej będzie. Wszystkiego, mam nadzieję, dowiem się w poniedziałek. 

We wtorek z kolei z rana do banku z powrotem - z dowodem ubezpieczenia mieszkanka i dowodami, że te wnioski w księgach wieczystych złożone. I obietnica - szybko ten kredyt uruchomimy. Zwyczajowo, ponoć, co potwierdzał też notariusz, trwa to ok. tygodnia. W piątek miałem już jednak informację, że pieniądze poszły w czwartek. Ufff... Niby to od nas niezależne - ale właściwie (poza formalnym wydaniem) ostatnia rzecz do zrobienia, żeby tak naprawdę to mieszkanie było nasze. [Na marginesie - tytuł "Operacja "Kupmy sobie mieszkanie za straszny kredyt" miał sugerować serię, a więc kilka notek o tym, co i jak powoli się będzie działo - natomiast wychodzi na to, że pojawi się może jeszcze jedna, trzecia, o samym wydaniu :)]

W środę wpadłem do obecnej Natusi i poprzedniej mojej pracy - znowu jakieś afery, co chwilę o nich jest w necie napisane, w gazetach czy w radiu, paranoja. 

W środę też Natuszka poszła z Dominikiem do lekarza. Domyślamy się, że mogło chodzić o chrzciny, a może i nie, ale się podziębił lekko. W każdym razie okazało się, że miał coś lekko z gardziołkiem - co przeszło bardzo szybko - ale za to pozostaje problem z noskiem. Jakby to powiedzieć, słychać mocno jak oddycha. Fakt, u nas w pokoju u teściów jest mocno duszno - pokój mały, okienko zamknięte - i mnie też się nie najlepiej oddycha. A jemu troszkę z noska leci, troszku pokwili czasem, ale dajemy radę, dzielny maluszek jest. Niestety, oznacza to dość częste w porze wieczorno-nocnej spotkania z takim urządzeniem do czyszczenia nosków maluchów, potocznie fridą zwanym...

No i wreszcie - w środę nasz fachowiec wpadł i zaczął dokonywać dzieła zniszczenia w mieszkanku. Tempo ma naprawdę niezłe - byłem w piątek, poza dużym pokojem wszędzie pozrywane wszystko: tapety, kasetony, podłoga do wylewki. Pracuje w soboty, nie trzeba go pilnować, sam sobie materiały kupuje (przynosi paragony) - po prostu świetnie, zważywszy na to, że ja nie mam czasu (i nie znam się, nawet gdybym ten czas miał), a teścia nie zamierzam tym fatygować (choć miałby czas i pewnie się nieco zna). Idzie to całkiem nieźle :) 

W czwartek - zachwyt teściowej nad kompletem nowych garnków Tefala, jakie jej zamówiliśmy na poniedziałkowe urodziny :) Zawsze mówiłem, że najlepsze prezenty to takie przydatne. Oczywiście, stoją w kartonie - bo, jak twierdzi, musi się z nimi zapoznać. Heh, a mówiłem, żeby - zanim damy nowe - wywalić te stare, i by problemu nie było :) 

Wczoraj aura nastrajała, i udaliśmy się całą, w tym wydaniu trzypokoleniową, rodziną na opłotki miasta, gdzie już niebawem, po ślubie, zamieszka szwagierka. Bardzo fajne miejsce, zielono, cisza, spokój, ogródek. Mieszkanko malutkie, ale ładnie zrobione, ciepłe kolory. Przy okazji - mała degustacja wódeczki i wina na ich ślub, na prośbę przyszłej teściowej szwagierki. Sympatycznie. Dominik grzeczny strasznie, wzbudzał zrozumiały zachwyt, a my puchliśmy... z dumy, to raz, i z szarlotki, jaką przyszła teściowa szwagierki przygotowała na tę okoliczność. I nawet Natuszce nie przeszkadzało, że była z cynamonem, którego nie znosi :P

niedziela, 8 maja 2011

Operacja "Kupmy sobie mieszkanie za straszny kredyt" - część 1 - Umowa w banku, akt notarialny

Jesteśmy od piątku ok. 16:30 posiadaczami i szczęśliwymi właścicielami swojego własnego M-3 :)

W środę zadzwonił bowiem nasz doradca, że wszystko jest do zrobienia... do piątku! Okazało się, że bank i notariusza uda się mu ustawić na ten sam dzień, jedno po drugim. Dla nas było to świetne - raz, że szybciej, niż myśleliśmy, a dwa, że dzięki temu (ostatni dzień, kiedy w kraju byli dotychczasowi właściciele) umowę mieliśmy podpisać właśnie z nimi bezpośrednio; co, nie da się ukryć, było zdecydowanie bardziej komfortowe nie tylko dla nich, ale i dla nas. W czwartek jeszcze kontaktowałem się z nim - podesłał wieczorem projekt umowy kredytowej z banku + tonę oświadczeń, w tym moje ulubione - o poddaniu się egzekucji sądowej (co pozwala bankowi wnosić o nadanie klauzuli wykonalności od razu na ich bankowy tytuł wykonawczy, powszechnie bte zwany, i egzekwowania z niego u komornika - bez pozwów itp.)

Ustaliłem, że  z roboty wyrwę się ok. 12:00. Szkoda mi było dnia urlopu - tym bardziej, że kierownik nie oponował - idź, załatw swoje, nie przejmuj się, robota się nie pali a i tak jesteś na bieżąco. W sumie, miał rację. Rano zrobiłem, co musiałem, i dość podenerwowany wagą sytuacji wiekopomnej, wydrukowałem 24 strony umowy, przez którą zacząłem się przebijać mozolnie (mimo znajomości nomenklatury i prawniczego wykształcenia szło dość powoli). Generalnie - niewiele o tym, że oni nam tę straszliwą sumę pieniędzy na mieszkanie pożyczają - i tona tego, co my musimy, jakie papierki, przez kogo podpisane i dokąd złożyć, a poza tym jeszcze więcej o tym, ile mogą z nas zedrzeć, jak nie będziemy spłacać, jak się spóźnimy, jak zrobimy masę innych rzeczy, wymienionych w umowie. 

Teściu przywiózł Natuszkę pod same drzwi banku Pekao S.A., o 13:30 weszliśmy. Zadałem swoje pytania odnośnie umowy - generalnie, praktycznie wszędzie było tak, jak sądziłem, ale wolałem się upewnić (w końcu nie o 1000 zł chodzi, a znaczną wielokrotność), pani opowiedziała, co miała. W międzyczasie przysłowiowym pojawił się nasz doradca - poprosiłem, żeby był, na wszelki wypadek (nie protestował). Wyszliśmy z założenia, że przeczytaniem i analizą tego wszystkiego ja się zajmę, bo Natuszka czasu niezbyt miała. Jakby co - będzie na mnie :P 
 
No i zaczęliśmy podpisywać. Najpierw umowa o kredyt. Sterta różnych oświadczeń. Wekselek - na zabezpieczenie braku wkładu własnego. Do wekselka - deklaracja wekslowa. Potem papiery związane z (obowiązkowym - bo po co nam, każde z nas ma swoje w niezawodnym dotąd mBanku) otwieranym kontem - okazało się, że musimy tam przelewać swoje pensje, aby tylko obrót na koncie był, bo w umowie znalazł się zapis, że musi taki obrót miesięczny być, mniej więcej odpowiadający zarobkom naszym związanym ze zdolnością kredytową. Trudno - wpłynie tam, potem przelejemy na jedno z naszych (bo przelewy - za darmo? nieee, po 50 gr...) i potem na konto drugiego. Spoko, da się. Wzięliśmy też, każde z nas, kartę do bankomatu - na wszelki wypadek, gdyby jakimś cudem pieniądze utknęły na tym ich koncie, i trzeba było móc z nich skorzystać. I też - w przeciwieństwie do mBanku - 1 zł miesięcznie za kartę; chyba, że 4 płatności kartą będą, to wtedy będzie symboliczna złotówka. Pani przemiła - ale dość zabawne było, jak za nią stała wielka, starożytna już prawie drukarka igłowa - zaś ona, gdy trzeba było coś wydrukować czy poprawić... biegała na salę główną oddziału, bo tam była ogólnodostępna dla pracowników drukarka. Spojrzałem jej przez ramię na monitor - Windows chyba 2000, a do tego najtragiczniejszy chyba z możliwych MS Office - w wersji 97. Słabo, jak na tak porządny (bo stary i do tego polski) bank. Cóż, przyszliśmy tam tylko po kredyt :)

Tuż przed 15:00, wpłaciwszy uprzednio w kasie opłaty związane z uruchomieniem kredytu - co sprowadzało się do ubezpieczenia niskiego wkładu - wyszliśmy z banku, mając wszystkie papiery, ułożone to, co trzeba później do sądu do ksiąg wieczystych zawieźć, i teściu podwiózł nas do notariusza na drugi koniec miasta. Wybrał go doradca - nie oponowałem, bo dostałem mailem bardzo porządnie przygotowaną kalkulację opłat za sporządzenie interesującej nas umowy, ze wskazaniem podstaw prawnych danych kwot - wszystko się zgadzało co do złotówki. Co więcej - mógł tytułem swojej opłaty zedrzeć od nas do 1700 zł. Ile wziął? 700 zł. Nieźle. Odczekaliśmy swoje - sprzedający nieco mnie sfrustrowali, spóźniając się (bo my nie wiedzieliśmy, gdzie to jest - ale od pięćdziesięciolatków chyba można oczekiwać, że jak nie wiedzą, bo nie muszą, to wyjadą na tyle wcześniej, aby do notariusza na umowę sprzedaży mieszkania dotrzeć punktualnie?). W międzyczasie podeszła jedna z pań pracujących tam, prosząc o dokumenty - słyszę znajomy głos. Patrzę - a to koleżanka, z którą 3 lata przepracowałem w pewnej księgarni :) Świat jest naprawdę mały. 

Spisywanie umowy było naprawdę przyjemną formalnością, a notariusz wykazał się profesjonalizmem i uprzejmością. Miał gotowy projekt - co więcej, uwzględniający wszystko to, co podesłałem doradcy dzień wcześniej (zapisy, dosłownie, zacytowane z umowy przedwstępnej) w zakresie terminu wydania lokalu i rozliczenia rachunków które ew. później się pojawią za okres, gdy nie byliśmy właścicielami. Zaimponował mi - nie pomylił się w wymowie naszego nazwiska! Może dlatego, co wspomniał, że znał ojca? Czytając treść, wyjaśniał na bieżąco poszczególne zapisy umowy - wskazując, wyjaśniając. Okazało się, że jak sprzedający się postarają, to w ogóle mogą - na zasadzie ulgi mieszkaniowej - pozbyć się problemu podatku dochodowego. Ustaliliśmy kwestie terminu wydania - generalnie, nie liczyliśmy na problemy, ale chodziło mi o to, żeby wszystko było na papierze, czarno na białym - w końcu nie po to kończyliśmy z Natuszką prawo, żeby dać się naciągnąć na coś na zasadzie ustaleń na gębę

Poprawioną wersję - notariusz kreślił coś na wydruku, czytając - dostaliśmy do podpisów. Wiekopomna chwila - 3 parafki i podpis na ostatniej strony każdy - i po wszystkim. Co więcej, pan był na tyle uprzejmy, że poszedł nam na rękę w zakresie przyspieszenia wszystkiego. Z uwagi na to, że dzięki pewnym znajomościom z Natuszki obecnego miejsca pracy (a mojego poprzedniego) mamy możliwość przyspieszenia wszystkiego w sądzie w księgach wieczystych, chcieliśmy sami złożyć wnioski o wpis hipoteki do KW. Ale żeby to zrobić - najpierw musimy mieć prawo własności wpisane, na podstawie aktu notarialnego, wpisane. Notariusz wysyła to obowiązkowo w ciągu 3 dni - wiadomo, pocztą, bo sąd na drugim końcu Trójmiasta. Pan zgodził się natomiast, abym ja zawiózł jego pismo z tym aktem notarialnym - i tym sposobem złożę najpierw jego akt notarialny, a moment później nasz wniosek o wpis hipoteki. Za jednym zamachem, i szybko. Muszę tylko odwieźć - co obiecałem - potwierdzenie złożenia tego aktu notarialnego w sądzie. Nie ma problemu. 

Tak więc - jutro z rana jadę do sądu z tym wszystkim, po czym z pracy dzwonię do życzliwej nam osoby, która obiecała spowodować, aby cała ta procedura poszła naprawdę szybko, poza kolejką. Ma to o tyle znaczenie, że nie chodzi o zasadę (byle szybciej) - do momentu wpisu do KW własności i hipoteki banku, płacimy 200 zł większą ratę. A że bogaci nie jesteśmy - to dużo znaczy. I jak się wszystko uda - we wtorek, z dowodem złożenia wniosku o wpis hipoteki w sądzie, aktem notarialnym i umową ubezpieczenia mieszkania (mistrzostwo świata! znajoma pani przyszła i ubezpieczyła nas... w sobotę rano :D) lecę do banku - co umożliwi uruchomienie kredytu. W tym zakresie - nadal prosimy o trzymanie kciuków :)

Mistrzostwo świata, jednym słowem - z racji tego, że od złożenia wniosku o kredyt do podpisania umów (bankowej i notarialnej) minęło... 8 dni roboczych!

Wczoraj natomiast - uroczystość rodzinna, chrzciny Dominika. Nie chcieliśmy tego robić w ramach masówy na niedzielnej mszy, gdzie hurtem chrzczą wszystkie maluszki z okolicy - dogadaliśmy się na sobotnie popołudnie. Spokojnie, kameralnie - rodzice, teściowie, my z młodym i świadkowie. Malutki - w szałowym błękitnym garniturku, czapeczce, białej koszulce i białym krawacie. A co! Szyk i styl od małego :)

Liturgia bez Mszy, spokojnie, pół godzinki, krótkie kazanie. Sam chrzest - wszyscy podeszli do chrzcielnicy. Naprawdę fajnie, tak normalnie. Syneczek - poker face to mało powiedziane, po prostu... spał cały czas, właściwie poza samym momentem polania wodą, kiedy lekko się powykrzywiał, nie wpadając jednak w histerię; co więcej - gdy ksiądz się nad nim nachylał - jeszcze, dość ostentacyjnie, raczył był ziewać całą swoją malutką buzią :)

Potem zaprosiliśmy wszystkich do wypróbowanej knajpki, koło naszego dotychczasowego miejsca zamieszkania, na obiad, ciasteczko i kawę. Miłe i sympatyczne kilka godzin. Może i trochę kosztowało - choć obawiałem się większej kwoty - ale i spokojnie, bez szału przygotowań w domu, na które po prostu nie było czasu (choćby w kontekście spraw kredytowych, załatwianych równolegle). 

Tak więc nasz śliczny Dominik jest od wczoraj dumnym katolikiem :)

Wieczorkiem zaś - wyskoczyliśmy, z błogosławieństwem teściów, którzy zajęli się młodym, do koleżanki. Okoliczności z jednej strony mało optymistyczne - rozwodzi się - ale z drugiej dość mocno pozytywne, bo miała być to parapetówka w jej nowym mieszkaniu, świeżo wykończonym. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy - było kilka osób z poprzedniej pracy, w tym koleżanka na ostatnich nogach, z terminem porodu za niespełna miesiąc. Trzymamy za nią mocno kciuki :)

C.d. Ooperacji "Kupmy sobie mieszkanie za straszny kredyt" nastąpi z pewnością niebawem.

środa, 4 maja 2011

Majowy weekend

Spotkanie z fachurą, który ma nam mieszkanko robić, przebiegło w bardzo spokojnej atmosferze. Przyjechaliśmy, obejrzał, powiedzieliśmy, co i jak byśmy chcieli zrobić. Zasugerował kilka zmian, wyjaśniając konkretnie, dlaczego. Obejrzawszy wszystko - podał cenę za robociznę, którą generalnie minimalnie odbiegała od tego, co przewidywaliśmy; jednakże jest jak najbardziej uzasadniona, biorąc pod uwagę, że robi to sam, a ilość pracy ocenił na półtora miesiąca (podczas gdy my zakładaliśmy miesiąc). 

Co ciekawe, także w czwartek skontaktował się ze mną, nasłany przez bank rzeczoznawca - i tym sposobem w piątek rano się z nim umówiłem na miejscu. Sympatyczny młody facet, obejrzał, popstrykał kilka zdjęć, znając się chyba na tym stwierdził, iż pomimo sporej ilości prac wydaje się, iż mieszkanie jest w niezłym stanie, i za realne pieniądze. Zajęło to wszystko max 15 minut, obiecał że napisze ten cały operat dość szybko. 

Dodatkowo, w piątek spięliśmy się i załatwiliśmy - dość spontanicznie, to prawda - sprawy związane z chrztem, i dzięki temu nasz Dominik zostanie ochrzczony w najbliższą sobotę, już tutaj, w okolicy teściów, jako że na najbliższych kilka lat z pewnością będzie to nasza parafia miejsca zamieszkania. Ale żadna masówka na mszy niedzielnej - kameralnie, w sobotę popołudniem. Najbliższa rodzina - teściowie, rodzice, brat, szwagierka (matka chrzestna) z narzeczonym, kolega (ojciec chrzestny) z żoną. Bohater czyli młody posiada już szykowny błękitny garniturek z białym krawatem - wygląda szałowo :) 

Weekend długi (z przerwami - 02.05 byłem niby to kierownikiem u nas, w robocie, ale spokój był) upłynął sielankowo. Święto pracy uczciłem pierwszym od... 4 miesięcy na pewno wyjściem na basen, z lekkim niepokojem, wspominając konsekwencje ostatniego wyjścia na przełomie roku (ok, wtedy miałem niezdiagnozowaną alergię, ale skończyło się na 2,5 m-cach walki z zapaleniami gardła, krtani itp.). Przeżyłem, nawet w saunie chwilę posiedziałem. 

Pogoda zrobiła się dość mało sympatyczna - tzn. do przedwczoraj było ślicznie i słonecznie, acz bardziej niż mocno zimno. Daleko było do tego, co widzieli wszyscy we wczorajszych wieczornych wiadomościach - zamiecie śnieżne, zaspy itp. - na południu Polski, ale i tak bardzo zimno. Co nie przeszkodziło nam z pierworodnym wczoraj w spacerku po dzielni :) (z wiatrem w plecy, oczywiście). 
 
Pierworodny okazem zdrowia jest, spokojny, opanowany - choć potrafiący grymasić czasem i wielkim (acz chwilowym) rykiem próbujący wymuszać, aby go ktoś za rączkę złapał, posmyrał. Gada jak najęty, na ile niespełna dwumiesięczne dziecko jest w stanie gadać - widać, że wkłada w to wiele wysiłku :) Włos bujny mu się rzucił na główkę - szczególnie z tyłu, co z profilu daje dość komiczny efekt. A do tego te rzęsy - no masakra, jak moje, bardzo duże :) 

Czekamy na rozwój wydarzeń kredytowych. W każdym razie - udało się załatwić, aby z wpisem do KW było szybciej niż normalnie (a co za tym idzie - taniej, o tzw. ubezpieczenie pomostowe).