Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

niedziela, 8 maja 2011

Operacja "Kupmy sobie mieszkanie za straszny kredyt" - część 1 - Umowa w banku, akt notarialny

Jesteśmy od piątku ok. 16:30 posiadaczami i szczęśliwymi właścicielami swojego własnego M-3 :)

W środę zadzwonił bowiem nasz doradca, że wszystko jest do zrobienia... do piątku! Okazało się, że bank i notariusza uda się mu ustawić na ten sam dzień, jedno po drugim. Dla nas było to świetne - raz, że szybciej, niż myśleliśmy, a dwa, że dzięki temu (ostatni dzień, kiedy w kraju byli dotychczasowi właściciele) umowę mieliśmy podpisać właśnie z nimi bezpośrednio; co, nie da się ukryć, było zdecydowanie bardziej komfortowe nie tylko dla nich, ale i dla nas. W czwartek jeszcze kontaktowałem się z nim - podesłał wieczorem projekt umowy kredytowej z banku + tonę oświadczeń, w tym moje ulubione - o poddaniu się egzekucji sądowej (co pozwala bankowi wnosić o nadanie klauzuli wykonalności od razu na ich bankowy tytuł wykonawczy, powszechnie bte zwany, i egzekwowania z niego u komornika - bez pozwów itp.)

Ustaliłem, że  z roboty wyrwę się ok. 12:00. Szkoda mi było dnia urlopu - tym bardziej, że kierownik nie oponował - idź, załatw swoje, nie przejmuj się, robota się nie pali a i tak jesteś na bieżąco. W sumie, miał rację. Rano zrobiłem, co musiałem, i dość podenerwowany wagą sytuacji wiekopomnej, wydrukowałem 24 strony umowy, przez którą zacząłem się przebijać mozolnie (mimo znajomości nomenklatury i prawniczego wykształcenia szło dość powoli). Generalnie - niewiele o tym, że oni nam tę straszliwą sumę pieniędzy na mieszkanie pożyczają - i tona tego, co my musimy, jakie papierki, przez kogo podpisane i dokąd złożyć, a poza tym jeszcze więcej o tym, ile mogą z nas zedrzeć, jak nie będziemy spłacać, jak się spóźnimy, jak zrobimy masę innych rzeczy, wymienionych w umowie. 

Teściu przywiózł Natuszkę pod same drzwi banku Pekao S.A., o 13:30 weszliśmy. Zadałem swoje pytania odnośnie umowy - generalnie, praktycznie wszędzie było tak, jak sądziłem, ale wolałem się upewnić (w końcu nie o 1000 zł chodzi, a znaczną wielokrotność), pani opowiedziała, co miała. W międzyczasie przysłowiowym pojawił się nasz doradca - poprosiłem, żeby był, na wszelki wypadek (nie protestował). Wyszliśmy z założenia, że przeczytaniem i analizą tego wszystkiego ja się zajmę, bo Natuszka czasu niezbyt miała. Jakby co - będzie na mnie :P 
 
No i zaczęliśmy podpisywać. Najpierw umowa o kredyt. Sterta różnych oświadczeń. Wekselek - na zabezpieczenie braku wkładu własnego. Do wekselka - deklaracja wekslowa. Potem papiery związane z (obowiązkowym - bo po co nam, każde z nas ma swoje w niezawodnym dotąd mBanku) otwieranym kontem - okazało się, że musimy tam przelewać swoje pensje, aby tylko obrót na koncie był, bo w umowie znalazł się zapis, że musi taki obrót miesięczny być, mniej więcej odpowiadający zarobkom naszym związanym ze zdolnością kredytową. Trudno - wpłynie tam, potem przelejemy na jedno z naszych (bo przelewy - za darmo? nieee, po 50 gr...) i potem na konto drugiego. Spoko, da się. Wzięliśmy też, każde z nas, kartę do bankomatu - na wszelki wypadek, gdyby jakimś cudem pieniądze utknęły na tym ich koncie, i trzeba było móc z nich skorzystać. I też - w przeciwieństwie do mBanku - 1 zł miesięcznie za kartę; chyba, że 4 płatności kartą będą, to wtedy będzie symboliczna złotówka. Pani przemiła - ale dość zabawne było, jak za nią stała wielka, starożytna już prawie drukarka igłowa - zaś ona, gdy trzeba było coś wydrukować czy poprawić... biegała na salę główną oddziału, bo tam była ogólnodostępna dla pracowników drukarka. Spojrzałem jej przez ramię na monitor - Windows chyba 2000, a do tego najtragiczniejszy chyba z możliwych MS Office - w wersji 97. Słabo, jak na tak porządny (bo stary i do tego polski) bank. Cóż, przyszliśmy tam tylko po kredyt :)

Tuż przed 15:00, wpłaciwszy uprzednio w kasie opłaty związane z uruchomieniem kredytu - co sprowadzało się do ubezpieczenia niskiego wkładu - wyszliśmy z banku, mając wszystkie papiery, ułożone to, co trzeba później do sądu do ksiąg wieczystych zawieźć, i teściu podwiózł nas do notariusza na drugi koniec miasta. Wybrał go doradca - nie oponowałem, bo dostałem mailem bardzo porządnie przygotowaną kalkulację opłat za sporządzenie interesującej nas umowy, ze wskazaniem podstaw prawnych danych kwot - wszystko się zgadzało co do złotówki. Co więcej - mógł tytułem swojej opłaty zedrzeć od nas do 1700 zł. Ile wziął? 700 zł. Nieźle. Odczekaliśmy swoje - sprzedający nieco mnie sfrustrowali, spóźniając się (bo my nie wiedzieliśmy, gdzie to jest - ale od pięćdziesięciolatków chyba można oczekiwać, że jak nie wiedzą, bo nie muszą, to wyjadą na tyle wcześniej, aby do notariusza na umowę sprzedaży mieszkania dotrzeć punktualnie?). W międzyczasie podeszła jedna z pań pracujących tam, prosząc o dokumenty - słyszę znajomy głos. Patrzę - a to koleżanka, z którą 3 lata przepracowałem w pewnej księgarni :) Świat jest naprawdę mały. 

Spisywanie umowy było naprawdę przyjemną formalnością, a notariusz wykazał się profesjonalizmem i uprzejmością. Miał gotowy projekt - co więcej, uwzględniający wszystko to, co podesłałem doradcy dzień wcześniej (zapisy, dosłownie, zacytowane z umowy przedwstępnej) w zakresie terminu wydania lokalu i rozliczenia rachunków które ew. później się pojawią za okres, gdy nie byliśmy właścicielami. Zaimponował mi - nie pomylił się w wymowie naszego nazwiska! Może dlatego, co wspomniał, że znał ojca? Czytając treść, wyjaśniał na bieżąco poszczególne zapisy umowy - wskazując, wyjaśniając. Okazało się, że jak sprzedający się postarają, to w ogóle mogą - na zasadzie ulgi mieszkaniowej - pozbyć się problemu podatku dochodowego. Ustaliliśmy kwestie terminu wydania - generalnie, nie liczyliśmy na problemy, ale chodziło mi o to, żeby wszystko było na papierze, czarno na białym - w końcu nie po to kończyliśmy z Natuszką prawo, żeby dać się naciągnąć na coś na zasadzie ustaleń na gębę

Poprawioną wersję - notariusz kreślił coś na wydruku, czytając - dostaliśmy do podpisów. Wiekopomna chwila - 3 parafki i podpis na ostatniej strony każdy - i po wszystkim. Co więcej, pan był na tyle uprzejmy, że poszedł nam na rękę w zakresie przyspieszenia wszystkiego. Z uwagi na to, że dzięki pewnym znajomościom z Natuszki obecnego miejsca pracy (a mojego poprzedniego) mamy możliwość przyspieszenia wszystkiego w sądzie w księgach wieczystych, chcieliśmy sami złożyć wnioski o wpis hipoteki do KW. Ale żeby to zrobić - najpierw musimy mieć prawo własności wpisane, na podstawie aktu notarialnego, wpisane. Notariusz wysyła to obowiązkowo w ciągu 3 dni - wiadomo, pocztą, bo sąd na drugim końcu Trójmiasta. Pan zgodził się natomiast, abym ja zawiózł jego pismo z tym aktem notarialnym - i tym sposobem złożę najpierw jego akt notarialny, a moment później nasz wniosek o wpis hipoteki. Za jednym zamachem, i szybko. Muszę tylko odwieźć - co obiecałem - potwierdzenie złożenia tego aktu notarialnego w sądzie. Nie ma problemu. 

Tak więc - jutro z rana jadę do sądu z tym wszystkim, po czym z pracy dzwonię do życzliwej nam osoby, która obiecała spowodować, aby cała ta procedura poszła naprawdę szybko, poza kolejką. Ma to o tyle znaczenie, że nie chodzi o zasadę (byle szybciej) - do momentu wpisu do KW własności i hipoteki banku, płacimy 200 zł większą ratę. A że bogaci nie jesteśmy - to dużo znaczy. I jak się wszystko uda - we wtorek, z dowodem złożenia wniosku o wpis hipoteki w sądzie, aktem notarialnym i umową ubezpieczenia mieszkania (mistrzostwo świata! znajoma pani przyszła i ubezpieczyła nas... w sobotę rano :D) lecę do banku - co umożliwi uruchomienie kredytu. W tym zakresie - nadal prosimy o trzymanie kciuków :)

Mistrzostwo świata, jednym słowem - z racji tego, że od złożenia wniosku o kredyt do podpisania umów (bankowej i notarialnej) minęło... 8 dni roboczych!

Wczoraj natomiast - uroczystość rodzinna, chrzciny Dominika. Nie chcieliśmy tego robić w ramach masówy na niedzielnej mszy, gdzie hurtem chrzczą wszystkie maluszki z okolicy - dogadaliśmy się na sobotnie popołudnie. Spokojnie, kameralnie - rodzice, teściowie, my z młodym i świadkowie. Malutki - w szałowym błękitnym garniturku, czapeczce, białej koszulce i białym krawacie. A co! Szyk i styl od małego :)

Liturgia bez Mszy, spokojnie, pół godzinki, krótkie kazanie. Sam chrzest - wszyscy podeszli do chrzcielnicy. Naprawdę fajnie, tak normalnie. Syneczek - poker face to mało powiedziane, po prostu... spał cały czas, właściwie poza samym momentem polania wodą, kiedy lekko się powykrzywiał, nie wpadając jednak w histerię; co więcej - gdy ksiądz się nad nim nachylał - jeszcze, dość ostentacyjnie, raczył był ziewać całą swoją malutką buzią :)

Potem zaprosiliśmy wszystkich do wypróbowanej knajpki, koło naszego dotychczasowego miejsca zamieszkania, na obiad, ciasteczko i kawę. Miłe i sympatyczne kilka godzin. Może i trochę kosztowało - choć obawiałem się większej kwoty - ale i spokojnie, bez szału przygotowań w domu, na które po prostu nie było czasu (choćby w kontekście spraw kredytowych, załatwianych równolegle). 

Tak więc nasz śliczny Dominik jest od wczoraj dumnym katolikiem :)

Wieczorkiem zaś - wyskoczyliśmy, z błogosławieństwem teściów, którzy zajęli się młodym, do koleżanki. Okoliczności z jednej strony mało optymistyczne - rozwodzi się - ale z drugiej dość mocno pozytywne, bo miała być to parapetówka w jej nowym mieszkaniu, świeżo wykończonym. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy - było kilka osób z poprzedniej pracy, w tym koleżanka na ostatnich nogach, z terminem porodu za niespełna miesiąc. Trzymamy za nią mocno kciuki :)

C.d. Ooperacji "Kupmy sobie mieszkanie za straszny kredyt" nastąpi z pewnością niebawem.

5 komentarzy:

  1. Kasia i Misiaki8 maja 2011 12:41

    Gratulacje Kochani! Wiedzialam od poczatku, ze sie Wam uda :) Nie ma to, jak wlasne mieszkanko, swoj wlasny kat. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. To wspaniale, ze tak szybko udalo Wam sie wszystko zalatwic! Trzymam kciuki za "szczesliwy ciag dalszy"! PS. przepraszam, ze bez polskich znakow:)
    pozdrawiam,
    aniwlama

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak ja się razem z Wami cieszę :-) My się rok okrągły o kredyt staraliśmy... Teraz alleluja i do przodu :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. I Nas za niedlugo czeka batalia i staranie sie o kredyt. W razie czego, bedziemy wiedziec do kogo zglosic sie po rade ;) Jesli masz ochote, zapraszam do Nas - www.historiakulek.blogspot.com
    Dodalismy Was do linkow i bedziemy odwiedzac :) Pozdrawiam, Kasia.

    OdpowiedzUsuń
  5. No to gratuluję własnego kąta :))

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz skomentować któryś z tekstów.

Pozdrawiam :)