Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

wtorek, 28 czerwca 2011

Ślubnie

Piątek był nieco nerwowym przedsmakiem gorączki przedślubnej. Nie mówiąc o tym, że wieczorową porą w czwartek posiedzieliśmy sobie - teściu, szwagierka i ja (Natuszka polewała...) i generalnie nieco przedobrzyłem :) 

W sobotę od samego rana piękniejsza część rodziny poddawała się pieczołowitym zabiegom - a to fryzjerki, a to makijażystki. Ja w tym czasie zabawiałem naszego Dominiczka. Później, jako że jego frustracja ilością osób i tempem wydarzenia doszła do dość wysokiego poziomu, pomimo dość brzydkiej pogody zapakowałem go w wózeczek i poszliśmy na dzielnię na spacer. Popadało chwilę, schowaliśmy się nawet pod sklepem. Później wyszło słoneczko i było całkiem przyjemnie. Wracając nawet kupiliśmy Natuszcze kolczyki jeszcze, bo swoich zapomniała z domu.
 
Po powrocie do domu pojawił się już fotograf, za chwilę też kamerzysta (miło, poznali nasz, z fotografem na spokojnie z Natuszką pogadaliśmy jeszcze na weselu). Nastąpiło błogosławieństwo rodziców, ja zaś gorączkowo w łazience doprowadzałem się do stanu odpowiadającego powadze chwili. Później już tylko kilka fotek przy samochodzie (cyrk był - rodzina narzeczonego wymyśliła sobie, że świadek nie jest dość dobry, aby siadł za kółkiem, przez co kierowcą była osoba trzecia, w efekcie czego z kolei Natuszka - świadek - nie zmieściła się i nie jechała z młodymi, a ze mną i z teściami :|) i do kościoła. 
 
Msza, odprawiana przez zaprzyjaźnionych 2 księży, przebiegła w podniosłej atmosferze - żadnej pompy i przesady, ale tak, jak trzeba. Do tego piękna oprawa muzyczna. Potem życzenia przed kościołem i pojechaliśmy do bardzo dobrze wspominanej naszej knajpki, gdzie niespełna 2 lata temu odbyło się nasze wesele. Tu również wszystko było bardzo ładnie przygotowane - niestety, kapela była słaba. Nie dość, że dość specyficzny repertuar, to jeszcze za długie przerwy pomiędzy graniem, a niektórzy zauważyli, że popijali sobie. 
 
Bawiliśmy się dobrze, choć niepokojąc się o Dominiczka - w międzyczasie przysłowiowym, przewieźliśmy go z ojcem do rodziców, gdzie zajmować się nim miała mama. Pierwszy raz taka rozłąka, pierwsza noc bez nas. Na początku to Natuszka miała obiekcje - ale i mnie było nieswojo. Męczące maleństwo, a jednak ciężko bez niego. Na weselu dzwoniliśmy kilka razy - raz płakał, poza tym cicho w tle było, więc chyba ok. Niestety, następnego dnia okazało się, że nie do końca było ok - mama nam go nieco rozregulowała pod względem pór jedzenia i snu, no sajgon był nieco. Ale bawiliśmy się naprawdę dobrze - szczególnie Natuszka zmęczona mocno mogła się rozerwać, podjeść sobie, nawet winka popróbowała (odciągnięta odpowiednia ilość mleka).

W domu byliśmy przed 5 rano. Pospaliśmy może z 5 h, jakoś wystarczyło. Zmęczeni, ale fajnie było. Rodzice przyjechali z malutkim, i tak sobie siedzieliśmy. W domu spokój, szwagierka już z mężem w nowym mieszkaniu (w poniedziałek przyjechali po rzeczy). 
 
Dominiś został wczoraj kolejny raz zaszczepiony. Coś tam popłakał i pokwilił, jak Natuszka mówiła, ale zniósł wszystko dzielnie. W przychodni jaja - Natuszkę wysłali po szczepionkę... do apteki. Nie dość, że sami za nią płacimy i tak dużo, to musiała jej szukać (fart - znalazła szybko w okolicy) i zapłacić jeszcze 60 zł więcej, bo była potrzebna już, zaraz. Paranoja jakaś. Nie mówiąc o tym, że  bodajże w UE jesteśmy chyba jedynym krajem, gdzie takie szczepienia są płatne. 

Wczoraj po pracy walczyłem z meblami kuchennymi w mieszkaniu - tzn. z opróżnieniem ich najpierw, rozkręceniem i pozdejmowaniem z haków. Jakieś 4 godziny mi to zajęło. A ile te rzeczy zajęły? Masakra, cały pokój pozastawiany pudłami. W środę po pracy planujemy z kolegą wziąć firmowy wóz i spróbować to przerzucić do naszego mieszkania.

Kuchnia gotowa (kafle na ścianach i podłodze są, pomalowane też), mały pokój i przedpokój pomalowane. Dzisiaj będą kafelki na podłodze przedpokoju. W przyszłym tygodniu stawiają zabudowę przedpokoju. Kanapa, stół i krzesła do pokoju gotowe u wytwórców, czekamy aż będzie wszystko, żeby można było je wstawić. Pozostanie pomontowanie paneli podłogowych, osadzenie gniazdek. Musimy kupić kabinę prysznicową i lampy. No i doczekać się stołu i krzeseł do kuchni, jednej z szafek kuchennych i szafy na ciuszki Dominika z Black Red White.

Całkiem realnie, żeby się przenosić za około 2 tygodnie :)

środa, 22 czerwca 2011

Wychodne niedzielne + finalizacja spraw kredytowych

W niedzielę chyba po raz pierwszy od czasu urodzenia się Dominiczka wypuściliśmy się z domu na dłużej, a do tego z nim, żeby się spotkać ze znajomymi. Tzn. z młodym w tym sensie, że pojechaliśmy do moich rodziców i zostawiliśmy go u nich - w sobotę ślub szwagierki, a moja mama ma się nim wtedy zająć. Więc trzeba było, żeby miała okazję poćwiczyć ogarnianie naszego maluszka.

Wyszło całkiem nieźle, może nie chciał spać jak powinien - ale nie było jakiegoś ryku. My w tym czasie posiedzieliśmy w bardzo ładnych (poza przelotnym deszczem) okolicznościach przyrody w ogródku przy grillu, a potem pogaduchach - nie widzieliśmy się całkiem dawno. Trochę się zmartwiliśmy - kolega, a przy tym ojciec chrzestny Dominika, od jakiegoś czasu ma problemy ze zdrowiem i przechodzi szereg badań, testów itp. Wariant najbardziej optymistyczny - borelioza. Trzymamy kciuki, żeby po pierwsze się wszystko wyjaśniło szybko; po drugie - żeby jak najszybciej był zdrowy. 

Niestety, synuś odreagował nowe otoczenie po powrocie do domu, i była lekko mówiąc histeria. Daliśmy radę, ale ciężko było. Mamy nadzieję, że jakoś to w sobotę będzie. Jak będzie źle, trudno, zbieramy się z wesela i przyjedziemy po niego.

W poniedziałek załatwiłem transfer w UPC - z naszego poprzedniego (dotychczasowego) adresu pod nowy. Instalację umówiłem na początek lipca. Umowa kończy się nam w ogóle w sierpniu, więc zamówiłem TV cyfrową. Zobaczymy. 
 
Tego samego dnia podskoczyliśmy z teściem do Castoramy wieczorem i zaopatrzyliśmy się w potrzebne farby w ilość dość dużej. W mieszkanku łazienka ślicznie zrobiona - jeszcze tylko fugowanie i wklejenie lustra (które najpierw trzeba zamówić...). Plus montaż sprzętów. Kuchnia wykafelkowana. Majster maluje wszystko na biało, a potem już na poszczególne kolory. Jak dobrze pójdzie, w przyszłym tygodniu jakoś mebelki trzeba będzie kuchenne zwozić, i umawiać dowiezienie lodówki, kuchenki i zmywarki. 

Wczoraj z samego rana udało się nam załatwić ostatnią formalność w banku - wykreślenie tzw. ubezpieczenia pomostowego, które polega na podwyższeniu raty kredytu do momentu teoretycznie prawomocności, a praktycznie złożenia przez nas oświadczeń o odebraniu zawiadomień o wpisie hipoteki i braku zaskarżania ich. Dzięki temu rata będzie normalna już w lipcu, tj. prawie 200 zł niższa. W sumie, powiększonej raty byśmy ani razu nie zapłacili, gdyby nie genialna Poczta Polska, na której człowieczek z wąsem w okienku odmówił wydania mi przesyłki dla Natuszki - bo to z sądu. Ja mu mówię - żadna sprawa o rozwód, zapłatę itp, gdzie mógłby być konflikt interesów, jest na kopercie napisane, że to z ksiąg wieczystych, zawiadomienia o wpisie prawa własności i ustanowieniu hipoteki. Wąsaty był nieugięty - i nie zdążyliśmy odebrać na tyle wcześnie, aby do momentu wpłaty razy upłynęło wymagane umową kredytu X dni; tzn. byśmy do banku zdążyli ostatniego dnia roboczego przed pobieraniem raty kredytu z konta - co i tak nic by nie dało, bo zdjęli by ubezpieczenie pomostowe następnego roboczego dnia, czyli o dzień za późno dla nas. Trudno. Ważne, że załatwione.

Oglądamy zdjęcia Dominiczka sprzed może miesiąca, a nawet mniej. Jak to dziecko nasze kochane rośnie i zmienia się. Nawet inaczej zupełnie mówi, widać coraz większe skupienie, inne dźwięki. Rośnie jak na drożdżach, ot co. 

Jutro wolne :)

piątek, 17 czerwca 2011

I tak się to toczy

Spokój jest, ot co. 

We wtorek skasowałem za prowadzenie strony www pewnej, zastrzyk gotówki - bardzo potrzebny, bo zbliżające się do końca, w perspektywie powiedzmy mniej niż miesiąca, roboty remontowe po prostu wyczyszczają do zera prawie nasze zaskórniaki. 

Udało się też umówić, spotkać i sfinalizować kwestię zamówienia zabudowy przedpokoju - wielkiej szafy, gdzie chcemy wpakować generalnie wszystkie (albo 90%) naszych ciuchów, plus dostawić regalik na książki, modem, router i telefon z brzegu, koło drzwi do dużego pokoju. Pani przyjechała, pokazałem nagryzdolony nasz plan, co i jak, a pani pomierzyła, porysowała na kompie. Dech mi lekko zaparło, gdy zaczęła kalkulować. Zapowiedziałem jednak od razu na dzień dobry, że będę się targował - w końcu kupujemy od nich w ciągu 2 lat drugą zabudowę, poza tym poleciliśmy ich co najmniej dwóm kolejnym klientom (koleżance zrobiła pół mieszkania, a kuzynce Natuszki po weekendzie zaczynają zabudowywać przedpokój). Okazało się, że nie trzeba - sama zaproponowała cenę mocno korzystną, tym bardziej w świetle różnicy pomiędzy tym, co jej na kalkulatorze wyszło jako cena podstawowa (zaglądałem przez ramię), a tym co nam zaproponowała. Wstępnie - montaż 7 lipca. 

W międzyczasie - dzwonili z Black Red White, szafka brakująca do kuchni jest już do odebrania. Ale z uwagi na zamówienie (a w sumie - domówienie) później stolika i krzeseł do kuchni, czekamy na komplet, będziemy się targować o dowóz gratis (niby od 1300 zł - tylko że zamawialiśmy w 2 częściach, pierwsza 300 zł, druga 1270 zł... więc mogą dyskutować, że te 1300 zł powinno być w jednej fakturze, a nie w sumie) i wniesienie. Dzwonili też w sprawie kanapy do dużego pokoju - proponując dowóz w weekend, co oprotestowałem zdecydowanie, jako że nie ma na razie jej na czym postawić - panele pewnie niebawem będą, ale nie chcę nic wstawiać, dopóki pomalowane i posprzątane będzie.
 
Kafelki w całej kuchni położone, pewnie teraz już też w łazience. Zdecydowaliśmy się na świetlówki na suficie, po przekątnej, żeby kafle były ładnie oświetlone - wtedy tylko będzie widać wzorek, czyli bez tego było by bez sensu, bez efektu. Ostatnio, jak byłem, wstawiona była ładnie część jednej z framug drzwi, do dużego pokoju - bardzo fajny kolor i wygląd. Oczywiście, szafka do zabudowy pod kolor do drzwi. 

W pracy nowe, ciekawsze obowiązki, piszę sobie umowy, aneksy, opiniuję. Ciekawie jest. Perspektywa nauczenia się, nabycia sporo umiejętności w zakresie obsługi dużej spółki na rynku internetowym, w sumie najbardziej znanego portalu.

I tak się to toczy.

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Remontowo-kafelkowo-drzwiowo część 2

Drzwi miały być przywiezione wejściowe i to w piątek rano. Przyjechali w czwartek po południu - na szczęście, uprzedziwszy majstra naszego - i to ze wszystkimi, więc także wewnętrznymi. 

Na piątek w ogóle wziąłem wolne - okazało się, że - poza 26 dniami w ogóle - mam jeszcze 1 dzień okolicznościowego, z okazji urodzin Dominiczka. A było co robić, poza tym teściu miał czas, więc był bardzo ważny transport, jako że sprawy rozstrzelone po dość dużym obszarze. Zwlekliśmy się rano i pojechaliśmy. Najpierw do Black Red White, poszukać szafki. Okazało się bowiem - co wczoraj potwierdziliśmy w mieszkaniu - że generalnie z kuchnią nie jest tak źle, jak to na początku wyglądało, gdy zapowiadało się, że posiadane przez nas meble nijak nie wpasują się w powierzchnię nowej kuchni. Zapowiadało się, że zostaną 3 szafki (aż) - a udało się to zrobić tak, aby pozostała tylko jedna. Wykorzysta się, albo sprzeda. Model - popularny - kto ogląda Pierwszą miłość, ten może obejrzeć w jednym z zaaranżowanych mieszkań serialu :P 

W BRW trochę to trwało - niby jako pierwsi klienci na pustym parkingu, tuż po otwarciu, ale jednak jakaś babeczka nas ubiegła i facet jej doradzał. W sumie - dziwne, na części z kuchniami były ze 3 punkty obsługi klienta, przy czym na dwóch pozostałych pracownicy nudzili się jak mopsy, zaś mnie odsyłali do tego jednego, u którego ta kobieta siedziała. Cóż. Zamówiliśmy, i pooglądaliśmy inne ładne rzeczy. Kreatywne to było mocno, jako że znaleźliśmy idealny stolik do kuchni (musi być, choć niewielki), w ładnym ciemnym kolorze, do tego z podnoszonym blatem - więc idealny schowek na jakieś serwety itp. Nie dość, że cena bardzo przyzwoita, to jeszcze tanie i nowocześnie fikuśne krzesełka. A kawałek dalej - szafa, na dodatek na przecenie, idealnie pasująca do małego pokoju, jako szafka na ubranka Dominiczka. Znalezienie takiej okazało się mocno problematyczne, jako że wszystkie duże szafy są zwykle po 1/2 z półkami i 1/2 na wieszaki, podczas gdy nam ta część na wieszaki niepotrzebna była w ogóle. Ale udało się :) Dzisiaj teściu z Natuszką pojadą i nabędą.

Przy okazji porównaliśmy ceny zarówno dużych stolików, i kanap pokojowych. Przez moment wydawało mi się, że przepłaciliśmy - choć za meble zrobione dokładnie pod nas, w wybranym fasonie, kolorze itp. A tu się okazało po takim spacerze BRW - że cena przyzwoita. Za podobne pieniądze moglibyśmy kupić kanapę, jaką pewnie ma co druga osoba, w bardzo sztampowych i najczęściej jednolitych wzorach; zaś za stół z krzesłami zapłacilibyśmy bowiem dobre 1000 zł więcej - owszem, może i sam stół byłby tańszy, ale jakby doliczyć do niego cenę krzeseł, wychodzi o wiele więcej.

Stamtąd pojechaliśmy do poleconego przez wiele osób w firmie sklepiku RTV-AGD, swoją drogą, znanego mi od stu lat i zawsze znajdującego się w dość charakterystycznym miejscu. Szukaliśmy lodówki, kuchenki gazowej i małej zmywarki. Porozglądaliśmy się - w sumie, spodziewałem się większego wyboru, a tu niewiele było. Ale okazało się - lodówka (Electrolux) taka, jaką już oglądaliśmy w innym miejscu, i 200 zł tańsza. Kuchenkę (Amica) wybraliśmy praktycznie identyczną, jaką mamy teraz - tylko że nie elektryczną, a gazową (tzn. palniki). No i oczywiście - biała! Jeśli ktoś z czytających ma jakiekolwiek obiekcje i wydaje mu się, że takie srebrne są ładne i fajne - owszem, są, ale na wystawie, gdy nikt na nich nie gotuje. Ich się nie da umyć, doczyścić, a ubrudzone i poplamione wyglądają zdecydowanie nieciekawie. Nie gotowaliśmy zbyt dużo, mamy taką niespełna 2 lata - i już wiem, że to był błąd. Choćby dlatego, że nawet jak niby czysta, to kurz na niej widać, aż strach. Dlatego zdecydowanie powiem - jeśli kuchenne AGD, to tylko białe. Taka dobra rada :)

Pojawił się śmieszny, acz bardzo konkretny sprzedawca, pogadaliśmy, powiedzieliśmy, co i jak - wskazał dobre produkty. Zdziwiliśmy, że ma tylko 1 model małych zmywarek - na co on, a po co więcej? Dobre, Boscha, mówi że najlepsze, a poza tym z Niemiec - i pokazał, że polskie robione są z plastikowym wnętrzem, podczas gdy niemieckie są w całości z metalu. Cena okazyjna, w związku z tak dużym rabatem podliczył nas tak, że brany przez nas jeszcze okap kuchenny wyszedł gratis. Heh, kochani teściowie znowu nas zawstydzili swoją hojnością... Mieli sponsorować te zakupy w jakieś tam części, a uparli się na o wiele większą część...

Drzwi zamontowali ładnie, musiałem tylko przyjść i pomyć podłogę na klatce schodowej u nas, piętro wyżej i niżej. Ładne, lekkie, proste, nierzucające się w oczy. Gwarancja na nie, jak i na montaż. Sympatyczni monterzy, uwinęli się sprawnie, nikt się z sąsiadów nie awanturował. Kilka słów wyjaśnienia - opisywany już nie raz sąsiad z klatki obok najwyraźniej zniknął z dzielni, majster mówił, że albo go w ogóle nie ma, albo wyjeżdża z samego rana i też go nie ma. Widać - samochodu brakuje na parkingu. Więc święty spokój jest na naszej budowie

Kuchnia już ładnie wykafelkowana :) Tylko że chyba ten nasz zielony przestał tam pasować, i zielony będzie mały pokoik (pasuje do zielonego naszego łóżka), a kuchnia - hm... Piaskowa jakaś? Kafelki wszystkie, panele, wc i łazienkę przywieźli w piątek wieczorem, przy pomocy brata i syna majstra udało się nam to wtaszczyć na 3 piętro bardzo sprawnie.

W sobotę - eskapada do centrum, celem nabycia drogą kupna garnituru dla mnie. Wyjaśnię - mam ich już chyba... 4 Tylko że - magisterski i ślubny jak na hipopotama, za duże, mogę się w nie zawinąć. Nic, trzeba sprzedać. Jest maturalny - tak, wróciłem do rozmiaru sprzed... 7 lat - ale jakby taki już nieco zużyty, na ślub szwagierki nie wypada. No i ten od ojca, co po diecie dostałem... Cóż, troszkę mi przyszło, więc w ten z kolei na dzień dzisiejszy nie wchodzę. Pojechaliśmy w sprawdzone miejsce - i tak stałem się właścicielem bardzo fajnego, stalowo-grafitowego garniaka. Z szałowym krawatem w czarno-czerwone paski gratis. 

Dominiczkowi zdecydowanie zaczną niebawem wychodzić ząbki. Od kilku dni dosłownie połyka swoje łapki, starając się je wsadzić do buźki w każdej konfiguracji, w tym np. równocześnie obie, albo równocześnie ze smoczkiem :) Pomacałem dziąsełka wczoraj - cóż, twarde mocno, ząbki chyba się będą pchały na świat. Mamy maść, smarujemy. Pogodne to nasze maleństwo, jak się uśmiechnie, to serducho ściska. I strasznie podobny do mnie - ta sama mina, ten sam uśmiech, jak wspominam swoje fotki niemowlęce :)

środa, 8 czerwca 2011

Remontowo-kafelkowo część 01

Dawno nie mieliśmy tak fajnego weekendu. Naprawdę. Tak fajnie, miło, spokojnie i sporo na powietrzu. W sobotę, po sprzątaniu i zakupach, pojechaliśmy z Natuszką i Dominikiem do Gdyni, i przespacerowaliśmy się bulwarem. Słoneczko złapało, a co :) Natuszka wieczorkiem piszczała w domku, bo się spiekła. Potem obiadek w knajpce naszej ulubionej. Bardzo fajny dzień. 
 
W niedzielę zaś pojechaliśmy do moich rodziców... Chodziło o to, żeby mama pozajmowała się malutkim, w kontekście nie tak odległego ślubu i wesela szwagierki, we trakcie którego ma zajmować się nim. W międzyczasie dwa spacerki po parku, obiad. Mamie niby jakoś szło, ale w domu - jak zwykle - jeden wielki przeciąg, nawet jak pozamykane okna. I malutki w poniedziałek pokichał troszkę. 

Poniedziałkowy wieczór upłynął pod znakiem akcji wymiany okien. Panowie przyjechali, wykonawca ze swoim dość wiekowym tatą, więc pomogłem mu i właściwie wnosiłem nowe okna. Na tyle późno zaczęli - po fajrancie w pracy w końcu - że zdążyli wywalić stare i założyć nowe w kuchni. Był moment, w którym emocje sięgnęły zenitu - fachowiec, siedząc na oknie, tłukł młotkiem w resztki framugi... i w tym momencie z trzonka zsunęła mu się główka młotka, i poooszła... o centymetry mijając samochód ulubionego sąsiada zza ściany :) Przy okazji - w tle, a właściwie wszędzie naokoło, spektakularna burza z bardzo ładną tęczą.

Wczoraj zaś przyjechali również po południu i dokańczali, wywalając i montując nowe okna w pozostałych pomieszczeniach. W tym czasie silną grupą w osobach teściu i ja pojechaliśmy do Obi nieopodal, wydając straszne pieniądze na kafelki wszystkie, panele, muszlę klozetową i umywalkę. Większość zostawiliśmy, zamawiając dowóz na piątek - ale zabraliśmy kafelki do kuchni. Samochód się mocno dociążył i jechał jak czołg, ale ośki wytrzymały i dojechaliśmy. To był najciekawszy moment - wnoszenie. Teściu, choć prosiłem, uparł się, że pomoże - ale po wniesieniu 1 paczki zmienił zdanie. Więc metodycznie, choć trochę czasu to zajęło, wtaszczyłem te 270 kg do góry. W międzyczasie panowie skończyli walkę z oknami - śliczne, ładnie podzielone, o wiele lepsze od poprzednich. Udany dzień ukoronowaliśmy zimnym piwkiem :)
 
Z głośniejszych robót - na dniach mają przyjechać z drzwiami wejściowymi, i wtedy można chałupkę ubezpieczyć dodatkowo. 
 
Dominiczek w niektóre ciuszki w swoim rozmiarze nie bardzo się chce zmieścić - nie wchodzą np. jego pulchne rączki :) Zdecydowanie nie można go już zostawić, czy to leżącego na przewijaku, czy na łóżku, bo bez większych problemów jest w stanie się przewrócić na bok, i dalej. Nie mówiąc o tym, jak ładnie już się potrafi, leżąc na brzuszku, podnosić - ja się śmieję, że takie swoje pomki robi :)

piątek, 3 czerwca 2011

Kabina znaleziona + przygód z oszołomem c.d.

Zwieńczeniem udanej niedzieli był nalot z (mojej poprzedniej, a Natuszki obecnej) pracy. Wpadli, od tak, posiedzieliśmy i pogadaliśmy. Dominik był wybitnie grzeczny - jak to bywa w jego wypadku przy osobach trzecich, gościach. Sympatycznie :)

Na dniach skończyliśmy objazdy po wszystkich znajdujących się w okolicy marketach budowlanych. Jak to zwykle bywa - jak się czegoś szuka, znajduje się na samym końcu. Poszukiwana kabina prysznicowa - nie dość, że szklana (żaden g****any plastik), to jeszcze otwierana (nie rozsuwana na g****anych rolkach - uwierzcie, cokolwiek o nich mówią, to kłamią; nie wytrzymają 2 lat) - została znaleziona we wtorek. Ładna. Szkoda, że są 2 do wyboru. Pierwsza, ładniejsza, z wzorkiem na szkle, ma niestety w cenie brodzik... minimalny, gdy chodzi o wysokość. Wg mnie - za mały. Drugiego nie kupimy, żeby był wyższy - więc pewnie się skończy jednak na tej drugiej, z drzwiami prostymi, ale bez brodzika, więc można dokupić wg uznania. 

Środa upłynęła znowu pod znakiem oszołoma mieszkającego w drugiej klatce, tzn. za ścianą - który nie dość, że bluzgał, to jeszcze jakimś kijem tłukł ze swojego balkonu w balustradę naszego. Nienormalny, no. Majster mówił, że pół osiedla stało w oknach, na balkonach i obserwowało debila. Ja stwierdziłem, że się denerwował nie będę - jak się to powtórzy, od razu dzwonię na policję (podobno się odgrażał, że się nie boi - może będziemy mieli okazję się przekonać, jak jeszcze raz numer zrobi), a przy okazji nasmaruję zawiadomienie do prokuratury. Pewnie, sprawa się rozegra już po remoncie. Ale trzeba gnoja nauczyć porządku. Zarzuty można postawić konkretne - znieważanie (art. 216 KK) i groźby karalne (art. 190 KK) - są świadkowie, a całość pół osiedla słyszało. Niebawem pewnie okna będziemy wymieniać, pojawię się przy tym w mieszkaniu. 

Dzisiaj w firmie jest pustawo. Spokój, cisza. 90% firmy na tzw. wyjeździe integracyjnym, czyli jednodniowej (bez sensu - połowa czasu w trasie od-do) na Mazurach. Żadnych fajnych gier zespołowych, nic takiego. Pojechać, popić po drodze i na miejscu, a rano wrócić. Stwierdziłem, że bzdura i szkoda czasu. Ale roboty nieco mam, więc będzie co robić. 

Aura ładna, choć czasami zimnawo. Ciekawe, czy te nawałnice u nas też będą? W przyszłym tygodniu podobno pogoda ma się zwalić. Szkoda.