Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

wtorek, 28 czerwca 2011

Ślubnie

Piątek był nieco nerwowym przedsmakiem gorączki przedślubnej. Nie mówiąc o tym, że wieczorową porą w czwartek posiedzieliśmy sobie - teściu, szwagierka i ja (Natuszka polewała...) i generalnie nieco przedobrzyłem :) 

W sobotę od samego rana piękniejsza część rodziny poddawała się pieczołowitym zabiegom - a to fryzjerki, a to makijażystki. Ja w tym czasie zabawiałem naszego Dominiczka. Później, jako że jego frustracja ilością osób i tempem wydarzenia doszła do dość wysokiego poziomu, pomimo dość brzydkiej pogody zapakowałem go w wózeczek i poszliśmy na dzielnię na spacer. Popadało chwilę, schowaliśmy się nawet pod sklepem. Później wyszło słoneczko i było całkiem przyjemnie. Wracając nawet kupiliśmy Natuszcze kolczyki jeszcze, bo swoich zapomniała z domu.
 
Po powrocie do domu pojawił się już fotograf, za chwilę też kamerzysta (miło, poznali nasz, z fotografem na spokojnie z Natuszką pogadaliśmy jeszcze na weselu). Nastąpiło błogosławieństwo rodziców, ja zaś gorączkowo w łazience doprowadzałem się do stanu odpowiadającego powadze chwili. Później już tylko kilka fotek przy samochodzie (cyrk był - rodzina narzeczonego wymyśliła sobie, że świadek nie jest dość dobry, aby siadł za kółkiem, przez co kierowcą była osoba trzecia, w efekcie czego z kolei Natuszka - świadek - nie zmieściła się i nie jechała z młodymi, a ze mną i z teściami :|) i do kościoła. 
 
Msza, odprawiana przez zaprzyjaźnionych 2 księży, przebiegła w podniosłej atmosferze - żadnej pompy i przesady, ale tak, jak trzeba. Do tego piękna oprawa muzyczna. Potem życzenia przed kościołem i pojechaliśmy do bardzo dobrze wspominanej naszej knajpki, gdzie niespełna 2 lata temu odbyło się nasze wesele. Tu również wszystko było bardzo ładnie przygotowane - niestety, kapela była słaba. Nie dość, że dość specyficzny repertuar, to jeszcze za długie przerwy pomiędzy graniem, a niektórzy zauważyli, że popijali sobie. 
 
Bawiliśmy się dobrze, choć niepokojąc się o Dominiczka - w międzyczasie przysłowiowym, przewieźliśmy go z ojcem do rodziców, gdzie zajmować się nim miała mama. Pierwszy raz taka rozłąka, pierwsza noc bez nas. Na początku to Natuszka miała obiekcje - ale i mnie było nieswojo. Męczące maleństwo, a jednak ciężko bez niego. Na weselu dzwoniliśmy kilka razy - raz płakał, poza tym cicho w tle było, więc chyba ok. Niestety, następnego dnia okazało się, że nie do końca było ok - mama nam go nieco rozregulowała pod względem pór jedzenia i snu, no sajgon był nieco. Ale bawiliśmy się naprawdę dobrze - szczególnie Natuszka zmęczona mocno mogła się rozerwać, podjeść sobie, nawet winka popróbowała (odciągnięta odpowiednia ilość mleka).

W domu byliśmy przed 5 rano. Pospaliśmy może z 5 h, jakoś wystarczyło. Zmęczeni, ale fajnie było. Rodzice przyjechali z malutkim, i tak sobie siedzieliśmy. W domu spokój, szwagierka już z mężem w nowym mieszkaniu (w poniedziałek przyjechali po rzeczy). 
 
Dominiś został wczoraj kolejny raz zaszczepiony. Coś tam popłakał i pokwilił, jak Natuszka mówiła, ale zniósł wszystko dzielnie. W przychodni jaja - Natuszkę wysłali po szczepionkę... do apteki. Nie dość, że sami za nią płacimy i tak dużo, to musiała jej szukać (fart - znalazła szybko w okolicy) i zapłacić jeszcze 60 zł więcej, bo była potrzebna już, zaraz. Paranoja jakaś. Nie mówiąc o tym, że  bodajże w UE jesteśmy chyba jedynym krajem, gdzie takie szczepienia są płatne. 

Wczoraj po pracy walczyłem z meblami kuchennymi w mieszkaniu - tzn. z opróżnieniem ich najpierw, rozkręceniem i pozdejmowaniem z haków. Jakieś 4 godziny mi to zajęło. A ile te rzeczy zajęły? Masakra, cały pokój pozastawiany pudłami. W środę po pracy planujemy z kolegą wziąć firmowy wóz i spróbować to przerzucić do naszego mieszkania.

Kuchnia gotowa (kafle na ścianach i podłodze są, pomalowane też), mały pokój i przedpokój pomalowane. Dzisiaj będą kafelki na podłodze przedpokoju. W przyszłym tygodniu stawiają zabudowę przedpokoju. Kanapa, stół i krzesła do pokoju gotowe u wytwórców, czekamy aż będzie wszystko, żeby można było je wstawić. Pozostanie pomontowanie paneli podłogowych, osadzenie gniazdek. Musimy kupić kabinę prysznicową i lampy. No i doczekać się stołu i krzeseł do kuchni, jednej z szafek kuchennych i szafy na ciuszki Dominika z Black Red White.

Całkiem realnie, żeby się przenosić za około 2 tygodnie :)

2 komentarze:

  1. No to fajnie, że oboje rozerwaliście się troszke na tym weselu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No to fajnie, że mogliście się rozerwać :))
    No i mam nadzieje, że się już przeniesiecie ;)

    Pozdrawiam Was ciepło ;**

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz skomentować któryś z tekstów.

Pozdrawiam :)