Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

środa, 8 czerwca 2011

Remontowo-kafelkowo część 01

Dawno nie mieliśmy tak fajnego weekendu. Naprawdę. Tak fajnie, miło, spokojnie i sporo na powietrzu. W sobotę, po sprzątaniu i zakupach, pojechaliśmy z Natuszką i Dominikiem do Gdyni, i przespacerowaliśmy się bulwarem. Słoneczko złapało, a co :) Natuszka wieczorkiem piszczała w domku, bo się spiekła. Potem obiadek w knajpce naszej ulubionej. Bardzo fajny dzień. 
 
W niedzielę zaś pojechaliśmy do moich rodziców... Chodziło o to, żeby mama pozajmowała się malutkim, w kontekście nie tak odległego ślubu i wesela szwagierki, we trakcie którego ma zajmować się nim. W międzyczasie dwa spacerki po parku, obiad. Mamie niby jakoś szło, ale w domu - jak zwykle - jeden wielki przeciąg, nawet jak pozamykane okna. I malutki w poniedziałek pokichał troszkę. 

Poniedziałkowy wieczór upłynął pod znakiem akcji wymiany okien. Panowie przyjechali, wykonawca ze swoim dość wiekowym tatą, więc pomogłem mu i właściwie wnosiłem nowe okna. Na tyle późno zaczęli - po fajrancie w pracy w końcu - że zdążyli wywalić stare i założyć nowe w kuchni. Był moment, w którym emocje sięgnęły zenitu - fachowiec, siedząc na oknie, tłukł młotkiem w resztki framugi... i w tym momencie z trzonka zsunęła mu się główka młotka, i poooszła... o centymetry mijając samochód ulubionego sąsiada zza ściany :) Przy okazji - w tle, a właściwie wszędzie naokoło, spektakularna burza z bardzo ładną tęczą.

Wczoraj zaś przyjechali również po południu i dokańczali, wywalając i montując nowe okna w pozostałych pomieszczeniach. W tym czasie silną grupą w osobach teściu i ja pojechaliśmy do Obi nieopodal, wydając straszne pieniądze na kafelki wszystkie, panele, muszlę klozetową i umywalkę. Większość zostawiliśmy, zamawiając dowóz na piątek - ale zabraliśmy kafelki do kuchni. Samochód się mocno dociążył i jechał jak czołg, ale ośki wytrzymały i dojechaliśmy. To był najciekawszy moment - wnoszenie. Teściu, choć prosiłem, uparł się, że pomoże - ale po wniesieniu 1 paczki zmienił zdanie. Więc metodycznie, choć trochę czasu to zajęło, wtaszczyłem te 270 kg do góry. W międzyczasie panowie skończyli walkę z oknami - śliczne, ładnie podzielone, o wiele lepsze od poprzednich. Udany dzień ukoronowaliśmy zimnym piwkiem :)
 
Z głośniejszych robót - na dniach mają przyjechać z drzwiami wejściowymi, i wtedy można chałupkę ubezpieczyć dodatkowo. 
 
Dominiczek w niektóre ciuszki w swoim rozmiarze nie bardzo się chce zmieścić - nie wchodzą np. jego pulchne rączki :) Zdecydowanie nie można go już zostawić, czy to leżącego na przewijaku, czy na łóżku, bo bez większych problemów jest w stanie się przewrócić na bok, i dalej. Nie mówiąc o tym, jak ładnie już się potrafi, leżąc na brzuszku, podnosić - ja się śmieję, że takie swoje pomki robi :)

1 komentarz:

  1. No to widzę, że remont już pełną gębą :))
    Słodziak z tego waszego Syneczka :*

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz skomentować któryś z tekstów.

Pozdrawiam :)