Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

wtorek, 4 stycznia 2011

Okolice nowego roku i początki szkoły rodzenia

Doprowadzając się do stanu używalności po blisko 5-dniowym lenistwie - tzn. chorowaniu - samotnie w domu, wstałem żwawo w miniony sylwestrowy piątek i ogarnąłem chałupę, tzn. dokonałem czyszczenia kurzy i odkurzenia naszego apartamentu. Posprzątałem po sobie, poukładałem ładnie - i zapakowawszy do plecaka sporą ilość zaległych i przetrzymywanych książek z aż 2 bibliotek - wyszedłem nieśmiało z domu.

Pogoda - hmm... Nie wiem, dawno z domu nie wychodziłem. Zimno, ale dałem radę. Najpierw poczłapałem w kierunku jednego z biur gdyńskiego ZKM celem umożliwienia sobie beztroskiego podróżowania po bezdrożach nie tylko Gdyni, ale także Gdańska i Sopotu, a nawet SKM do Wejherowa (jakby się zachciało) - co okazało się możliwe za jedyne kolejne 200 zł polskich. Luksus, prawda? Bez tego nie dałbym rady. Nie mówiąc o kontrolerach, którzy by mnie łapali pewnie przy każdej okazji, z powodu dość prozaicznego - odzwyczaiłem się od kasowania biletów, bo za długo jeżdżę z sieciówką w kieszeni. Ale jest, i kolejny m-c w spokoju mogę podróżować po trójmiejskich bezdrożach. 

Zahaczywszy o pierwszą z bibliotek, gdzie zostawiłem większość tego, co ja pożyczyłem (zaleta - mamy z żonką wspólne konto, więc można więcej książek brać, bo na 2 osoby jest zarejestrowane), gdzie pomimo bardzo miłego uśmiechu jednej z pań, od drugiej usłyszałem w kontekście jedynej książki, jakiej nie oddałem (żonka u teściów miała) Ale o tego Kreta to już pytali się... - co delikatnie sugerowało, iż - w ocenie Natuszki dość słaba i nudna - cegiełka pogodynki TVPowskiej Jarosława K. pt. Moje Indie (czy jakość) jest towarem w bibliotece pożądanym, i aby nie narazić się na gniew boży bibliotekarki wskazane jest jej doniesienie w terminie bliższym niż dalszym. Co skwapliwie obiecałem, okraszając jakoś tam życzeniami, po czym wycofałem się.

Dojechawszy w okolicę teściów, obściskałem Natuszkę, której 5 dni nie widziałem, a z którą umówiliśmy się w terenie, tj. pod drugą z bibliotek, z której ona sama chciała skorzystać, aby pożyczyć coś do czytania. Oddaliśmy - tym razem wszystko, co mieliśmy - i żona wybrała cóś do czytania. Ja z przykrością stwierdziłem, iż w porównaniu z tą pierwszą, ta posiada dość niewielkie zasoby. Coś tam pożyczyłem, jakąś sensację, ale bez szału. W oczy rzuciła mi się jakaś książka z wywiadami tandemu Sekielski/Morozowski, ale dyskusje nt. polityczne o naszym kraju i nie tylko jakoś nie należą ostatnio do tego, co mnie kręci, więc zostawiłem. Jedno, co fajne - w tej słabszej bibliotece eksponują tak jakby nowe tytuły, co umożliwia potencjalnie wyłapanie ciekawych nowinek przez systematycznie odwiedzających ten przybytek. Przy dodatkowym założeniu, że pod pojęciem pozycje warte przeczytania rozumie się to samo, co pani bibliotekarka. 

Z satysfakcją odnotowałem, co uprzednio donosiła telefonicznie teściowa, że przymusili żonkę, która kupiła sobie, po dekadach i eonach jęków i utyskiwać (po co, na co, tamte są dobre i wystarczą...) zwykłe śniegowce. Poza tym, że bałem się, że dotychczasowe butki po prostu mogą przemoknąć kiedyś, to ciąża u kobiet, pomiędzy wieloma efektami ubocznymi, skutkuje czasami opuchlizną, a to palców u rąk, a to nóg samych - i założenie jej kozaczków mogło po prostu okazać się pewnego pięknego dnia zimowego niemożliwe. I co wtedy? Na szczęście - nabyła drogą kupna śniegowce, bardzo fajne, choć sama zainteresowana spuentowała: babcine (przytyk do fasonu). 

Pomogliśmy teściowi przygotować specjalność zakładu - pizza, palce lizać, inna od tych z knajp - po czym wyekspediowaliśmy szwagierkę z jedną z dwóch blach tejże pizzy na spotkanie z jej narzeczonym (cel - domówką na drugim końcu trójmiasta), a wieczorkiem spokojnie zasiedliśmy z teściami do pizzy. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy... i nawet do północy nie dotrwaliśmy. Nie chodzi o to, że w złej formie byłem - bo nie byłem, czułem się już ok, tylko że na antybiotyku dalej. Po prostu - nie chciało się nam, i zalegliśmy sobie. Jak zwykle, zasnąłem snem kamiennym vel sprawiedliwego - jakoś ok. 23:30 - i przespałem wszystko. Co w niczym mi nie przeszkadzało - nawet się bardzo miło wyspałem. Mało to konwencjonalnie - ale miło. 

Od wczoraj działam dzielnie w pracy, przekopując się przez tygodniowe zaległości. Nasza dzielna tajna przez poufna załoga wzbogaciła się o nowego człowieka - tzn. nowego u nas, bo w firmie pracuje sporo dłużej ode mnie. Na marginesie - 3 lata, po studiach, nieco starszy ode mnie, i... dalej na zlecenie. Współczuję. Ale farciarz, bo ma mieszkanie, co prawda kredyt na 35 lat, ale załapał się na Rodzinę na swoim i z kwoty ok. 1600 płaci miesięcznie z własnej kieszeni niecały 1000 zł. Nieźle. No i raźniej jakoś się zrobiło - dotychczas we dwójkę siedząc z szefem jakoś tak milcząco między nami było (nie w ogóle - tylko raczej każdy więcej zajmował się sobą niż dyskusją), a teraz gęściej w pokoju i więcej dyskusji jest.

Wczoraj - szkoła rodzenia odsłona nr 1. Przeszło 2,5 h (od 19:00...) niedaleko teściów, bo okazało się, że w tej szkole, gdzie chcieliśmy pójść, nie da rady, bo pani ma akurat w styczniu urlop, a zaczynając w lutym (przy 24 spotkaniach) nie załapalibyśmy się przed porodem nawet na połowę, co mi uczciwie przez telefon powiedziała - więc poszliśmy do kolejnej z tych najbardziej w odmętach www polecanych. Sympatyczna położna, wczoraj tak wprowadzająco było - o tym, jak ważne jest prawidłowe oddychanie i spokój mamy, poznanie szpitala przed trafieniem tam na poród (żeby znać miejsce i się nie stresować), jaka jest ważna rola męża przy porodzie, jakie mamy prawa itp. Sporo miejsca na dyskusję - nie było takiego biernego siedzenia i kiwania głowami, można było pytać i swoje uwagi przedstawiać. W ogóle - kameralnie, 8 par, my chyba najmłodsi. Jak pamiętam - ok. 1,5 m-ca, spotkania 2 razy w tygodniu. W środę - Natuszka idzie sama walczyć, tzn. na ćwiczenia - pani powiedziała, że mężom dziękują, bo nie mamy po co. No to skoro mnie nie chcą, to nie idę :P 
 
Śmiesznie - okazało się, że na 8 par... aż 3 mają termin, jak my - 13.03 :D

Powolutku w nowy rok...

5 komentarzy:

  1. super, ze chodzicie na szkole rodzenia, my tez chodizlismy i naprawde wiele to daje, nasza byla darmowa, a calkiem przyzwoita, przy szpitalu, w ktrym rodzilam;) jeszcze raz napisze, fajny z ciebie facet, zonka moze byc dumna!

    OdpowiedzUsuń
  2. A powiedz Tomuszu - planujecie poród rodzinny czy Natuszka woli być sama/z mamą/siostrą?

    A co do pracy na zlecenie - nie wiem jak jest w Twojej firmie, ale np Programista nie pracuję na umowę o pracę (a miał możliwość niejednokrotnie podpisania umowy o pracę na czas nieokreślony) tylko na umowę o dzieło, z własnego wyboru, bo jest to dla nas dużo bardziej korzystne finansowo ;) Ale jeśli w Waszej firmie umowa inna, niż umowa o pracę, jest czymś gorszym, stawiającym pracownika na niższej/mniej pewnej pozycji, to faktycznie, nie ma ciekawie i przykre, że niektórzy tak postępują z pracownikami przez tak długi okres czasu...

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszyscy mówią, że warto iść - znajomi z niespełna 2-letnim synkiem wręcz, że przy kolejnej dzidzi i tak chcą pójść raz jeszcze.

    Poród planujemy zdecydowanie rodzinny. Natuszka stwierdziła wręcz, że beze mnie nie urodzi :D

    Co do zatrudnienia kolegi - owszem, w firmie są osoby na umowę o dzieło, ale sporo (większość?) jednak na zleceniu... Finansowo może i lepiej, zresztą jak się człowiek uprze, po 3 latach pracy bez problemu w sądzie pracy udowodni istnienie stosunku pracy i może pozwać pracodawcę o zaległe świadczenia, wyrównanie itp.

    Ja do tego podchodzę tak - umowa na czas nieokreślony = większa zdolność kredytowa, pewność zatrudnienia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Podobno szkoła rodzenia to coś fajnego ;-) Dużo można się nauczyć, a jeszcze więcej ciekawostek poznać :-)
    Umowa zlecenie? Współczucia jako takie dla kolegi...
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Tomuszu - co do pewności zatrudnienia to nic nie gwarantuje pewnej posady, więc różnicę mamy taką, że w razie czego jest krótszy okres wypowiedzenia (bo do końca miesiąca, bądź do końca projektu jeśli nie będzie komu po tym miesiącu pracy przekazać) ;) A przy kredycie okazało się, że z umową o pracę (i w ten sposób dochodem mniejszym o 1500zł) mielibyśmy mniejszą zdolność kredytową (choć to prawda, że moglibyśmy startować do większej ilości banków). Tylko kwestia składek emerytalnych pozostaje w ramach minusu i w którymś momencie będziemy musieli zobaczyć jakie mamy opcje i co będzie dla nas najbardziej korzystne ;)

    A o poród pytałam, bo znam kobiety, które sobie nie życzą, żeby partner na nie patrzył w takiej sytuacji i im przeszkadzał (i słyszałam o partnerach, którzy też odmawiają bycia przy porodzie) - więc chciałam poznać Wasz wybór :)

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz skomentować któryś z tekstów.

Pozdrawiam :)