Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

wtorek, 7 grudnia 2010

Zakupów jakby trochę, i nie tylko

W piątek - przesympatyczny wieczór :) Przyjechali znajomi G. i D., posiedzielimy, puściliśmy im genialny filmik Jak ukraść księżyc (polecamy!), pojedli dobrą pizzę i nie tylko, a na dodatek posiadłem, zapewne dość przydatną, umiejętność przyrządzania dość dobrej mikstury powszechnie znanej jako grzaniec galicyjski :) No i nawet chyba wymyśliliśmy patent na spędzenie Sylwestra - wiadomo, chciało by się pójść na imprezę jakąś, bal czy coś w ten deseń - ale nie bardzo, skoro żonka kochana jak ciężarówka, coraz bardziej kręgosłup i nóżki bolą? Wiadomo, młody robi się coraz cięższy, więc już nawet kino odpada w ogóle - Natuszka nie wysiedzi 1,5 h w jednej pozycji.

Mniej sympatyczne był odkrycie później, tego wieczora, a najbardziej - rano. Wieczorem, ok. 22,:00, żegnając znajomych w przedpokoju (już w mieszkaniu!) poczuliśmy smród, jakiego dawno nie czułem.  Niestety, urok podwójnych, ale jednak starych drzwi (jedyna rzecz, jaka pozostała niezmieniona przy generalnym remoncie). Okazało się, że na półpiętrze (pomiędzy piętrami naszym a poniższym) leżał i bełkotał jakiś obszarpany facet. Śmierdział przeokrutnie. Tak, bezdomny. I nawalony jak stodoła, albo naćpany - nie wiem, na pewno nie trzeźwy. Zadzwoniłem po policję, bardzo sprawnie przyjechali i wyprowadzili go. W sobotę jednak rano okazało się, że zostawił po sobie pamiątkę... Na parapecie, obok okna na półpiętrze, gdzie stoją kwiaty, był uprzejmy załatwić potrzeby fizjologiczne, w formie stałej (nie płynnej). Innymi słowy - obsrał nam, za przeproszeniem, parapet i kawałek okna. Smród jest na 2 piętra w dół, dosłownie nie da się po klatce schodowej przejść - stojąc pomiędzy 3-5 piętrem człowiek ma po prostu odruchy wymiotne.

Oczywiście, już w sobotę wysłałem maila do naszego dzielnego administratora. I co? Wczoraj - poniedziałek - nic. Facet wie, co to automatyczna odpowiedź (vacation reply), bo jej używa, jak wybywa na wakacje - miałem okazję się przekonać. Nic takiego nie wróciło po tym, jak wysłałem maila na obydwa adresy, jakie na ich www znalazłem. Wróciliśmy wczoraj do domu - dalej syf. Wkurzyłem się dzisiaj, zadzwoniłem z samego rana. Miła pani powiedziała - szef na szkoleniu, a jakże. Jak opisałem sytuację, nie kryła niesmaku, i rozbawiła mnie stwierdzeniem ale ta pani [sprzątaczka] codziennie jest na nieruchomości. Więc wyjaśniłem, że może i nie mieszkam tam 10 lat, ale rok z hakiem, a panią tą widziałem tam może 3-5 razy. Śnieg u nas w tym roku padał mocno 2 dni - i ani razu pani tej nie udało się posypać piaskiem chodnika przed budynkiem. Co do uprzątnięcia syfu po tym bezdomnym - warianty są dwa: albo jest ślepa i straciła powonienie (brud widać i czuć smród), albo najzwyczajniej w świecie olewa, bierze kasę i pojawia się ogarnąć cokolwiek od wielkiego dzwonu, albo i wcale. Tak czy siak - moim zdaniem, kwalifikuje ją to na odstrzał, co z pewnością zasugeruję administratorowi. 

Nie przejęliśmy się całością sytuacji, poza smrodem. Prawda jest taka, że podobne przypadki ze 3 razy się zdarzyły w minionym roku - najczęściej wcześniej, jak się zimno jesienią robiło i deszcz zaczynał padać mocno. Budynek blisko dworca, niestety, i do tego mieszka dość dziwna babcia, która ma tendencje do wpuszczania każdego. Mamy domofon - ona każdemu otwiera. Zdarzało się, że nurek jeden czy drugi dzwonił po kolei, bełkocząc - każdy go olewał, a wystarczyło aż dotarł do tej babci, i otwierała i wpuszczała każdego. Po straż miejską nie było po co dzwonić, i tak nie przyjadą - za to policja zawsze bardzo szybko i sprawnie. Problem jest inny - drzwi wejściowe. Metalowe, i mają tzw. opóźniacz zamontowany u góry, żeby nie trzaskało, jak się zamyka. Tylko że jest rozwalony sam zatrzask przy zamku - wchodzisz, opóźniacz działa i drzwi zamykają się powoli, po czym... się nie domykają. Nie trzeba dzwonić,  żeby ktoś wpuścił, wystarczy nacisnąć klamkę, bo drzwi są niedomknięte. Zaproszenie dla meneli. Nie mówię o kwestii, gdy jak przymrozi, to przy krawędziach, pomiędzy skrzydłem drzwi a framugą, na dole, czasami lód zamarznie - cóż, siła wyższa. Ale tego nie ma i wtedy nie było - już była odwilż.

W sobotę, po sprzątaniu, zrobiłem zakupy, po czym poszliśmy do takiego lumpiku fajnego nieopodal, gdzie za niewielkie pieniądze kupiliśmy trochę ciuszków dla Dominika. 

W niedzielę - rano szybko pojechaliśmy do centrum handlowego. W piątek dostałem w pracy bony - miło, aż 700 zł - a akurat kończyły się pewne chemiczne rzeczy, no i szwagierka mikser sobie zażyczyła, więc pojechaliśmy (niestety, na Allegro bonami nie zapłacę). I fajnie, bo był chyba najlepszy moment - sam początek grudnia, więc najlepsze promocje. Wiadomo, im bliżej świąt, tym większe będą napisy promocja, choć de facto ceny większe (widać było na cenach, małym druczkiem, większość ofert - do 07/08.12, później na pewno podwyższą trochę, a ludzie i tak kupią). Chemię kupiliśmy, mikser Zelmera ładny za niecałe 2/3 ceny też :) No i znowu nieco ciuszków dla maluszka - ale bidnie tam było, trzeba zaatakować Tesco nieopodal teściów, tam jest zdecydowanie więcej (w Realach pusto - coraz większe odstępy między alejkami, mniej towarów; a w Tesco - coraz ciaśniej, więcej rzeczy, i lepsze gatunkowo za podobne pieniądze). Bardzo składnie - właściwie nic nie kupiliśmy spoza listy, więc pełna dyscyplina (co się rzadko nam zdarza).

Oczywiście, moja zła połówka - Natuszka - naciągnęła mnie jeszcze na... lody i frytki w Macu (ona), a ja z tej rozpaczy zjadłem BigMaca i też frytki. W sumie - dla niej lody, dla mnie kanapka - ok, tylko tymi frytkami się zapchaliśmy... żeby pojechać do teściów na obiadek. Oczywiście, dwudaniowy - czego my nie praktykujemy wcale - nie chodzi nawet o umiarkowanie w jedzeniu (o które się, generalnie, z różnym skutkiem staramy). A tu - rosołek, i potem mięsko. Ciężko było, ale jakoś podołaliśmy :)

Potem ja sobie poszedłem na basenik - fajnie, pustawo, cały tor dla siebie i fajna muzyka. 45 pluskania - tzn. moją autorską żabką (tak jakby), i 15 minut sauny. Good shit :) 

Od wczoraj przez cały tydzień jestem sam - kierownik wybył do makaroniarzy na narty. Spokój, jak dotąd - bo do wielu rzeczy nie mam uprawnień, więc nie mam się czym przejmować - tylko że muszę siedzieć w oficjalnych godzinach pracy firmy (9-17) zamiast moich zwyczajowych (8-16). Trudno, przeżyję. No i w ogóle wychodzi - zimno! Mimo, że mam klimę na 25 stopni odpaloną cały dzień, to marznę w dłonie i stopy (zimowe ciepłe buty z ciepłymi skarpetkami). Warianty są dwa - problemy z krążeniem (może być - mama ma na pewno), albo słabe ściany i brak ogrzewania (bo klima ogrzewaniem nie jest). Ale chociaż okno jest i na świat patrzeć można :) 

No właśnie - mama. Operację miała w piątek, młody jeszcze jakoś tam po południu na chwilę wbił na salę pooperacyjną, ale go wygonili. Zresztą, spała na znieczuleniu praktycznie. W sobotę pojechałem po południu do niej, posiedziałem, ale niezbyt długo - zmęczona była, widać było że chciało się jej głównie spać. Natuszka też chciała - ale poza tym, że kawałek się idzie do szpitala samego, wyperswadowałem jej z pomocą teściów, że to nie jest miejsce dla kobiety w zaawansowanej ciąży. Miała troszkę czasu w domu i w Harrego Pottera pograła sobie :) A mama sama od niedzieli po południu jest w domu. Czyli dobrze, skoro ją wypuścili. Muszę się dowiedzieć, co i jak, ale wczoraj z nią rozmawiałem przez telefon i brzmiała zdecydowanie lepiej niż w sobotę na żywo. Cóż, wiadomo - z czegoś takiego, jak człowiekowi grzebią w środku, się człowiek zbiera dłużej, bo dłużej jest słaby. Dla mnie najgorsze by było to, że trzeba jeść tylko te kleiki... Masakra. Grunt, że po wszystkim, i że jest dobrze. 

Wczoraj zerwałem się z pracy, i pojechałem do żonki do pracy, czym jej niespodziankę zrobiłem. Powód oficjalny się znalazł - wpaść do OSK po zaświadczenie o odbyciu 5 dodatkowych godzin jazd, żeby móc się zapisać na kolejny egzamin. Zaświadczenie, notabene, niezgodne z prawdą, do tego podpisane przez instruktora z którym w życiu nie jeździłem - ale powiedzieli, żebym wziął i się zapisał na egzamin, i wtedy ustalimy termin jazd. Ok, niech będzie. 

Zgłodnieliśmy oboje, więc poszliśmy sobie zjeść - ja wszamałem dobrą pizzę (oj, druga już od piątku...), a Natuszka bardzo pyszne i dorodne pierożki ze szpinakiem, posypane tartym serem. Mniam :) (czas na drugie śniadanie?) A potem weszliśmy do takiego sklepiku Pepco - ale fajne! Różne dziwne rzeczy - do domu, ciuchy dla małych i dużych i nie tylko, za naprawdę niewielkie pieniądze. I znowu - 2 komplety dla Dominika, no i czapkę sobie sensowną za całe 9.99 kupiłem - a jaka fajna :) 

Wieczorem - obejrzeliśmy chyba najdurniejszy i najbardziej tandetny (pod każdym względem - fabuła, aktorzy, grafika, efekty, wszystko) film, jaki widziałem, czyli Mega pirania. Jedno dobre - w końcu o gorszy trudno już będzie :)

4 komentarze:

  1. Aaaah, Pepco to ja cały czas nawiedzam ;) Fajne, dobre gatunkowo rzeczy za niska cene! Eee, z tym Kolesiem niefajna sprawa... Szkoda, że własciciel kamienicy sie tym nie zainteresowal... Obrzydliwe. Pozdrawiam! :))

    OdpowiedzUsuń
  2. My też często chodzimy do Pepco, zwykle po rzeczy do kuchni. Ostatnio kupiliśmy formę do muffinów, ale jeszcze nie używaliśmy- wiadomo, dieta ;-) Ale na święta jak znalazł.
    Tak sobie myślę, że kiedyś przez przypadek może na siebie wpadniemy- w końcu Natalii miejsce pracy widzę z kuchennego okna i dzieli nas tylko płot. Może, bo ja z Sopotu uciekłabym tak szybko jakby się tylko dało ;-)
    Faktycznie w Tesco mają dużo rzeczy dla maluchów (chociaż najtaniej to w GB, gdzie podatek 0% i masa wyprzedaży od ludzi, którzy dzieci już duże mają, a ubranka w super stanie...). My też zaczynamy się rozgladać, chociaż ciąża dopiero w planach na przyszły rok (i najlepiej poród też), bo ja muszę masę badań zrobić i się nieco podleczyć.
    Życzę szybkiego terminu egzaminu :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nabi - mini-wykład :) Właścicielami są w udziałach współwłaściciele mieszkań. Jak to we wspólnotach mieszkaniowych bywa. Ja zareagowałem, ale administrator - który na zlecenie właścicieli i z ich upoważnienia ma obowiązek się tym zająć - zareagował opieszale, ale zareagował.

    OdpowiedzUsuń
  4. Współczuję takich rzeczy na klatce schodowej... U M. w bloku na tym samym piętrze co On, mieszka taki facet, pijak, co jak otworzy mieszkanie chociaż na chwilę, to śmierdzi przeraźliwie w całym bloku... A że sąsiad przynajmniej raz dziennie wychodzi (albo z psem albo po alkohol) to co najmniej raz dziennie w całym bloku niemiłosiernie śmierdzi...

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz skomentować któryś z tekstów.

Pozdrawiam :)