Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

czwartek, 2 grudnia 2010

O zahaczaniu lusterkiem i dyskusjach mieszkaniowych c.d.

W sobotę uprzątnęliśmy chałupę, zrobiłem niezbędne zakupy (wędliniarsko-owocowe) na hali, po czym najechaliśmy na teściów. Dobry obiadek - mówiłem już, że odzwyczaiłem się od posiłków dwudaniowych, zupa + drugie? W każdym razie - się odzwyczaiłem.

Jaki był zamysł i cel wizyty? Poważny. Teściowa i Natuszka urobiły teścia - który wcześniej nie był taką perspektywą zachwycony - żeby pozwolił mi jego chevroletem pojeździć po dzielni, żebym poćwiczył manewrowanie. Dla niezorientowanych - okolica teściów jest dość gęsto zabudowana blokami różnego rodzaju i sporą plątaniną niezmiernie wąskich i pozastawianych z każdej strony uliczek dojazdowych pomiędzy tymi właśnie blokami. Idealne miejsce, żeby pouczyć naumieć się manewrować i wyczuwać samochód, nie mają po metrze albo więcej zapasu z każdej strony. Ciasno, ciasno i jeszcze  raz ciasno - a miejscowi lecą często na pamięć. Z mijankami - krucho. 

Zjedliśmy i wsiedliśmy. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony samochodem - żadna nówka, kupowany w prawdzie jako nowy, ale dobre 3-4 lata temu. Wszystko chodziło tak, jak powinno - gaz trzeba było wdepnąć mocno, a hamulec wystarczyło potraktować lekko; sprzęgło płynnie i delikatnie. Wygodny bardzo samochodzik, kontrolki czytelne i w dobrym miejscu (w przeciwieństwie do punciaka). Mój zamysł - pokrążyć po dzielnicy tylko, w niedalekiej okolicy, i poparkować. Zamysł teścia był krańcowo, jak się okazało, inny - wyciągnął mnie prawie do innej dzielnicy, nie mówiąc o tym że kilka razy przejeżdżaliśmy... przed okolicznym komisariatem policji :) Wymyślał mi, z wprawą godną instruktora jazdy z dużym stażem, różne manewry w dziwnych i ciasnych miejscach, i jeździliśmy. Sporo to dało w zakresie kombinowania - jeden manewr się nie udał, to trzeba wybrnąć z sytuacji i poradzić sobie inaczej, albo na kilka razy. 

Po godzince podjechaliśmy pod dom i zeszła, przerażona nieco, żonka - chciała z nami pojechać, a teściu nie zaoponował. Teściowej minę musiałem sobie, niestety, tylko wyobrazić. Gwoli wyjaśnienia - osoba przesympatyczna, ale panicznie bojąca się wielu rzeczy (burze, siedzenie samemu w domu wieczorem, a także prędkość i jazda samochodem - a co dopiero przez osobę bez prawa jazdy :>) I pokrążyliśmy z Natuszką z tyłu po okolicy. Bardzo fajnie, tylko męcząco. Przeszło 2 godzinki jeździłem. Oczywiście, wieczorem jak do kościoła szliśmy, z teściową razem, teściu stwierdził że mam wsiadać i jechać. Fakt - bliziutko, ale teściowa oczywiście lekką panikę zasiała. I co? Nic. Dojechaliśmy w obie strony, żyjemy :)

Koniec końców, nie planując tego, zostaliśmy u nich na noc. Posiedziałem z teściem wieczorem, wypiłem pierwsze od dłuższego czasu piwko, było bardzo sympatycznie. Rano poszedłem sobie na basen, potem posiedzieliśmy z nimi, zjedliśmy obiadek i potoczyliśmy się do domku. Sympatyczny czas w przemiłym gronie, jak zawsze :) 

Przed czym trenowałem jazdę? Przed kolejnym, trzecim już, podejściem do egzaminu na prawko, jakie miałem w poniedziałek. Tego dnia rano jeszcze przed pracą pojeździłem, tym razem normalnie, legalnie, z instruktorem. Czułem się pewniej i to było mi potrzebne. Egzamin był wieczorkiem. Pogoda - świetna jak na tę porę roku - bo sucho, mroźne powietrze, dobra widoczność, nie było ślisko. Wywołali mnie, poszedłem na plac - miły pan, nieco przytłaczający swoją posturą i tubalnym głosem :) Pokazałem w wozie światła pozycyjne i zbiornik płynu hamulcowego (Komputer wylosował Panu pytania...). Rękaw zrobiłem, nie zgasł mi na końcu przy ruszaniu do tyłu (dla niewtajemniczonych - na placu WORD w okolicy na końcu rękawów są ewidentne obniżenia, i to wyczuwalne w samochodzie: jak za blisko staniesz pachołka z przodu i stoczy ci się minimalnie samochód do przodu, to uderzasz w pachołek). Górka (ruszanie z ręcznego) też. Stałem na tej górce jeszcze, wsiadł instruktor i mówi, żebym na miasto wyjeżdżał. Gwoli wyjaśnienia - nie stałem dokładnie prosto, minimalnie przód wozu był w prawo, na tej górce jeszcze. Wsiadł, ruszam - a on mi zaraz po hamulcu. Patrzę się - a on, że zahaczyłem prawym lusterkiem o pachołek na górce, i koniec egzaminu (kolizja). Zgłupiałem. Nic nie widziałem, nie poczułem puknięcia ani nic. Zresztą, wg mnie, pachołek był jakieś dobre 30 cm od lusterka, jak ruszałem - a jak ruszyłem, to od razu wyrównałem i z górki zjechałem na środku. Wniosek? Nie do udowodnienia cokolwiek - bo kamera jest przez przednią szybę, a lusterko przecież z boku, po prawej. 

Nie wiem, czy to celowo, czy nie. Śmieszne to prawie. Stwierdziłem, że szkoda nerwów, zabrałem się i poszedłem. Bzdura, tak powiem. Nie wiem - limit pozytywnych zaliczeń mu się wyczerpał? Szkoda, bo czułem się pewnie i szło wszystko dobrze. Teraz - zabawa dodatkowa w postaci wykupienia dodatkowych 5 jazd (po 3 oblanym egzaminie) po 50 zł każda, no i kolejny egzamin. Żeby było śmieszniej - na egzamin mogę się zapisać dopiero po wyjeżdżeniu tych 5 jazd i otrzymaniu z OSK kwitka potwierdzającego to. Na szczęście, powiedzieli w OSK żebym umówił jazdy i przyszedł po kwitek, a potem pojeżdżę sobie. Porządni ludzie, chociaż oni nie utrudniają. 

Wczoraj, poza godnym odnotowania faktem, iż z tygodniowym poślizgiem zaczęli remont/wymianę naszej sypiącej się dość mocno windy (czyli od wczoraj drapiemy się na 5 piętro z buta - świetne w kontekście Natusi, prawda?), muszę napisać, iż Natuszka moja imieniny obchodziła. Prezentu sobie kupić żadnego na wczoraj nie dała (bo mi już poduchę i perfum kupiłeś - perfum przyszedł wcześniej, więc jej dałem od razu :D) Wycałowałem rano - miała wolne, mogła pospać, bo wzięła urlop żeby na spokojnie sobie badania zrobić. Umówiliśmy się po pracy na obiadek, zjedliśmy w naszym ulubionym lokalu koło domku, a potem przyjechała mama z bratem, z ciachem, prezentami i życzeniami. Ojciec, jak to on, nie uznał za stosowne ani zadzwonić ani napisać nawet - olał to. Wstyd mi w takim momencie (trzeba wyciągać wnioski - wiedzieć, jakim nie być w przyszłości). 

Posiedzieliśmy, a ja - może niepotrzebnie - wlazłem na temat mieszkania i kwestii tego sprzedawania i dzielenia się kasą. I co? Okazało się tym razem, że moja mama nie jest pewna, czy to jest uczciwe. Ja mówię - jak nie jest? Chciała, żebyśmy się podzielili nim po połowie z bratem, no to sprzedamy i się podzielimy. Równiej się nie da. Ale nie - no bo my wrzucimy tę naszą (moją) połówkę jako wkład i od razu będziemy mieli mieszkanie. Mały detal - uwiązawszy się na lekko licząc 20-letni kredyt - nieistotny szczegół, prawda? A brat? Ano brat weźmie kasę i zrobi, co chce - do skarpety schowa, na lokatę. Ale przecież on będzie korzystał z tej kasy za jakiś, bliżej nieokreślony, czas - i co? Ano wg mojej mamy to, że nie wiadomo, czy wartość pieniądze się nie zmieni, i czy w momencie gdy ta moja część np. wystarczy na 1/3 mieszkania jako wkład, to za kilka lat ta jego nie będzie starczyła na np. jedynie 1/4. I jej zdaniem - on w tym momencie będzie pokrzywdzony. 

Zgłupiałem. Naprawdę. Ręce i co tam jeszcze mogło - opadły. Czyli że co - podział możliwy tylko wtedy, gdy w ciągu 2 dni od sprzedaży za te pieniądze każdy z nas kupi mieszkanie, żeby było tak samo? Albo inaczej - młody trzymając kasę na lokacie najpewniej i tak do przodu będzie o odsetki - i idąc tym tokiem to my (ja) będziemy pokrzywdzeni; a to już jakoś problemem nie jest. Nie mówiąc o absurdalności myślenia - młodszy ode mnie o 3 lata, to za ile będzie chciał zrobić użytek z tej kasy, usamodzielnić się? No ile? Na mój gust - 5 lat max. Pewnie - założenie. I co, mam przyjąć, że w ciągu 5 lat nastąpi jakiś wielki krach, po którym kwota rzędu 80 000 zł nie wystarczy jako znaczący (ok. 1/3) wkład w mieszkanie na początek, powiedzmy dwupokojowe? Bzdura i tyle.

Kolejny jej pomysł - jeszcze lepszy. Żebyśmy sprzedali to mieszkanie i włożyli całość w nowe, większe - wtedy mielibyśmy mniejszy kredyt. W zamian za to - jak brat będzie potrzebował to mamy mu wypłacić równowartość 1/2 tego sprzedawanego mieszkania. Genialne, co? Tylko i tak musielibyśmy w tym wariancie wziąć kredyt na ok. 100 000 zł, więc jakieś 10 lat obciążenia lekko. A młody np. za 4 lata stwierdza - spłać mnie. I co wtedy? Biorę... 2 kredyt na kilkadziesiąt tysięcy? Świetne! I kto to spłaci? Chyba najwcześniej nasze dzieci. Ja nie wiem, jak można na tak durne pomysły wpadać...

Głupio mi się zrobiło, bo jak wyszli w końcu, to Natuszka mi powiedziała, że płakać jej się chciało jak to słyszała. Ja rozumiem - mama chce nam zostawić po równo, ok, nie kwestionuję tego. Ale tylko z tego tytułu, że nikt - bo nikt - nie jest w stanie przewidzieć wahania wartości pieniądza, która zmienić może się zawsze, mamy siedzieć i gnić tam w nieskończoność? Bo istnieje zupełnie hipotetyczna i nieokreślona możliwość, że połówka (kwota) wartości brata będzie kiedyś tam mniej warta. To po to dostanie ją w gotówce, żeby nie schować do świnki skarbonki, tylko wrzucić na lokatę i odcinać kupony. Dobija mnie takie gadanie.

Jak tak dalej pójdzie, to rzucimy to w cholerę, wyprowadzimy się stamtąd i weźmiemy kredyt na 100% na to nasze mieszkanie. Bo jak na razie wychodzi, że z tej pomocy moich rodziców to g... mamy, poza nerwami. I nie wiem, może za jakiś czas się dowiem, że w ogóle oczekiwanie przeze mnie pomocy teraz - np. dlatego, że teraz akurat (w tym momencie) brat nic nie potrzebuje - jest nieuzasadnione, bo w jakimś dziwnym rozumowaniu jest to krzywdzące dla brata? No nie mogę... Szkoda, że nikt nie patrzy na to, co ja potrzebuję - a nie tylko o mnie, ale Natuszkę i Dominika naszego chodzi przecież. Żadne fanaberie, widzimisię - po prostu potrzeba innego kąta. 

A nasze relacje się popsują, i już to widzę. Bo nie będę udawał, że takie - na siłę przez matkę tłumaczone troską o mnie i brata - postępowanie odbieram jednoznacznie, i to nie pozytywnie. Jak by się to nie miało potoczyć i skończyć, będę dawał do zrozumienia, co o takim postępowaniu myślę, jak to odbieram i ich w ten właśnie sposób postępujących. Nie będę w tyłek im wchodził, nigdy. Jak stwierdzą, że nic nie pomogą - to ich sprawa i ich będzie gryzło sumienie. Ja nie będę udawał, że jest wszystko ok. I cieszę się bardzo, że Natuszka moja kochana myśli tak samo. 

Takie nam się rodzinne święta zapowiadają - optymistycznie, prawda? Ja się nie przejmuję - i tak na wigilię do teściów, a nie do nich pojedziemy. Do ludzi, którzy poza gadaniem, jak to nam dobrze życzą, dają temu wyraz tym, co robią. Nie, nie krzywdzę tym moich rodziców. Staram się być obiektywny. I patrzeć na to nie mogę - najbardziej nie na to, co robią, ale na to, że w ogóle nie rozumieją tego, że postępują źle i utrudniają nam życie, wymyślając nieistniejące problemy. 

Jakby nie było - mama idzie dzisiaj do szpitala na operację kamieni nerkowych. Miejmy nadzieję, że wszystko będzie dobrze, usuną je tą łatwiejszą metodą, bez rozcinania brzucha (nie pamiętam nazwy). Oby to się dobrze potoczyło i szybko do domu wróciła.

8 komentarzy:

  1. Odsetki na lokacie i tak będą mniej warte kiedyś niż ta kwota bez odsetek teraz - inflacja, wiadomo. Choć przy takiej kwocie da się zarobić na lokacie...
    Ty się ciesz, że przynajmniej przez tyle czasu tam mieszkałeś i nie musiałeś jakimś obcym ludzia za wynajem płacić :) zawsze można było coś odłożyć...
    Ja myślę, że najlepiej by było usiąść także z bratem i o tym pogadać :)


    i zamiast coś dobrego, to takie "zapasowe" mieszkanko podzieli rodzinę... Czy warto ?

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście, że się da zarobić. To nie jest 1000 zł. A jemu to mieszkanie teraz - tak samo jak nam - nie jest do niczego potrzebne.

    Odłożyć? Przy kwocie, jaką zarabiamy, niewiele się da odłożyć. Troszkę mamy, ale mało.

    Skoro wiadomo, że mama chce, żeby było dla nas obydwojga - a żaden z nas i tak przez sporo najbliższych lat nie będzie miał środków na spłatę drugiego - to jedyne sensowne rozwiązanie to sprzedaż i podział.

    Brat? Jak z nim rozmawiałem wcześniej - zanim ruszyłem temat z rodzicami - na wszystko się zgadzał, mówił że nie będzie problemu. A teraz sam je wymyśla. Tak to jest z rodziną - najlepiej na zdjęciu.

    OdpowiedzUsuń
  3. A jakbyście wzięli kredyt na te 100% (zależy czy chcecie kupić nowe czy już wybudowane mieszkanko, bo jeśli nowe to możecie potrzebować więcej pieniążków), a z bratem umówić się, że to wynajmujecie i dzielicie pieniądze na pół? Na tym można zarobić, może na chociaż pół raty kredytu by było?
    Niestety tak się czasami dzieje, że człowiek orientuje się, że nagle jest sam. Ale przecież nie sam, bo jest jeszcze ukochana osoba i maleństwo, które niebawem przyjdzie na świat.
    Co do egzaminu na prawo jazdy to polecam szkołę Chester w Sopocie. Ma chyba największą zdawalność w Trójmieście, bardzo dużo osób zdaje za pierwszym razem. Nie wiem za ile mają jazdy, są jakieś promocje ale nie orientuję się, bo dzięki nim zdałam właśnie za 1 razem w Gdyni. 19 lutego, gdzie liczyłam na góry śniegu, bo wtedy rzadko jest parkowanie, ale były tylko zwały brudnej mazi i nic nie zyskałam ;-) O tym spadku na rękawie to mi dopiero przypomniałeś, podobno to tylko na jednym z pasów było. Życzę Ci powodzenia, a przy okazji zawsze warto mieć dobry tekst, którym wytłumaczysz swój drobny błąd. Mnie egzaminator np. spytał czemu hamując wciskam sprzęgło. Raz nic nie odpowiedziałam i zaznaczył błąd, drugi raz powiedziałam, że boję się, że mi samochód zacznie skakać i przeszło. Bo naprawdę się bałam ;-)
    Mam nadzieję, że Dominik rośnie ładnie i wszystko jest w porządku. A, że windę remontują to dobrze- w sam raz na spacerki z dzieckiem w wózku :-) Myślę, że Natalia patrząc na to z tej perspektywy będzie się czuła lepiej ;-) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja chcę rozwiązać tę kwestię od razu - sprzedać, podzielić się, żadnych współwłasności z bratem. Nie potrzebujemy tego, i nie chcemy. Raz a dobrze, załatwić sprawę i koniec. Współwłasność to zawsze pole do konfliktów - choćby co do tego, za ile sprzedać to komuś (bo docelowo ani jemu, ani mnie nie jest potrzebne). A mi takie konflikty niepotrzebne. Martwienie się o to, czy najemcy płacą, czy nie dewastują - też nie.

    Co do OSK - tak się składa, że w Chesterze robiłem kurs, jak najbardziej :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Te WORD'y to do nerwicy człowieka doprowadzą. Śmieszne i absurdalne powody do oblania szerzą się na potęgę. Masakra!

    Co do mieszkania... No śmieszne postępowanie Mamy i tak nagła zmiana zdania. Bez urazy oczywiście. Niestety, w mojej rodzinie było to samo i moja kuzynka nastawiała Mamę na własną siostrę odnośnie ich wspólnej kawalerki. Przykre, a prawdziwe.

    Mam nadzieję, że sprawa się zakończy pozytywnie, raz a porządnie.

    Trzymajcie się Robaczki! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Więc może pora zaproponować mamie żeby brat Cię teraz spłacił a nie Ty kiedyś brata? To też byłoby uczciwe. Oczywiście, domyślam się, nierealne, ale może Twoja mama zrozumie, że nie jest sprawiedliwa?

    OdpowiedzUsuń
  7. Nierealne. Napisałem to już wyżej. Skoro wiadomo, że mama chce, żeby było dla nas obydwojga - a żaden z nas i tak przez sporo najbliższych lat nie będzie miał środków na spłatę drugiego - to jedyne sensowne rozwiązanie to sprzedaż i podział.

    A WORD? Nie chce mi się denerwować :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Współczuję w takich warunkach zdawania na prawko... Głowa do góry, to już powszechnie wiadomo, że egzaminatorzy to **** ;)) w końcu się uda, przynajmniej będziesz mógł powiedzieć, że masz cenne prawo jazdy :)

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz skomentować któryś z tekstów.

Pozdrawiam :)