Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

niedziela, 27 lutego 2011

Pizza & whisky

Nie napisałem o tym ostatnio. Bo nam się zaciek zrobił był na ścianie. Tzn. wzdłuż całej naszej najdłuższej ściany w mieszkaniu, na szerokość niezbyt dużego wałka do malowania. Siedzieliśmy przy obiedzie w tygodniu jakoś, i Natuszka zauważyła. Jak się wdrapałem na meble - faktycznie, w jednym miejscu ewidentnie mokre i to mocno. Zadzwoniłem do naszej (nie)zawodnej administracji - po tym, jak 3 razy musiałem powtarzać nazwisko i adres, który pani z uporem przekręcała, i kiedy podałem swój numer telefonu - usłyszałem, że to się dekarz z panem niebawem skontaktuje. Stwierdziłem, że daję im czas na niebawem do następnego dnia rana - ale zadzwonił, uprzejmy, i umówił się na kolejny dzień, z racji tego że się wysypiamy, wykorzystując wolny czas, ok. południa. To wypadało chyba w czwartek. Przyszedł przed południem, popatrzył, i poszedł na dach. Odśnieżali, pozrzucali lód - i zadzwonił. Tłumaczył, że na tej wysokości, tzn. tuż pod dachem, na ścianie jest rynna, i że zamarznięta była, więc woda ew. mogła iść przez to u nas w ścianę, zamiast odpływać rynną; że to się zdarza i problem usunięty. 

Zdziwiłem się tylko - z administracji nie pofatygował się nikt. Jak u teściów był problem i zgłosili, co prawda w spółdzielni mieszkaniowej, przyszła komisja i oglądała, spisali protokół - czyli formalnie, konkretnie. A tu? Nic. Mamy ubezpieczenie oczywiście, i chyba to zgłoszę, bo w sumie po to jest. W sumie szkoda niewielka - ale zaciek lekko widać po całej długości pokoju. Składkę płacimy, to niech oni płacą nam teraz. 

W piątek, kolejny z serii wyjątkowo ładnych i słonecznych dni, poszliśmy z Natuszką po zakupy, żeby mieć to już z głowy. Najpierw na halę - wędliny i jabłka. Przynieśliśmy do domu, i podreptaliśmy do Biedronki. Dosłownie, podreptaliśmy, bo bardzo powolutku, żeby Natuszka dała radę. Ale widać, że cieszyła się, że może pochodzić sobie, choć ciężko. Zastanawiałem się już w środę i czwartek, żeby wydretpać, ale z uwagi na swój niezbyt dobry stan posiedzieliśmy w domku, wystawiałem głowę tyle, co konieczne, do Żabki po najpotrzebniejsze rzeczy. Trafiliśmy w Biedronce na godzinę szczytu. Sklep dość długi, kasy po obu przeciwległych jego końcach (wyjścia w obie strony) - i kolejki były takie, że kolejka do jednej z kas kończyła się przy drugiej, i na odwrót. Ale wystaliśmy dzielnie, kupiliśmy wszystko praktycznie (w domu się okazało - poza cytrynami). No i z ciężarami powolutku powędrowaliśmy do domku. 

Wczoraj posprzątaliśmy tylko. Zastanawiałem się, z uwagi na ładną pogodę, nad umyciem okien - ale zimno straszliwie było, więc odpuściłem. Muszą odczekać nieco jeszcze. Po 11:00 wyruszyłem dziarsko na drogi Gdyni, tzn. miałem 2 h jazd kursowych. Nie było źle, a nawet wg mnie bardzo dobrze. A przy okazji, odzyskałem cieplejszą zimową czapkę, którą zostawiłem w samochodzie podczas jazd w grudniu (duża przerwa - z powodu ciągłych choróbsk). Jeszcze w poniedziałek o 20:00, i niebawem egzamin. Ale nie podaję terminu, żeby nie zapeszać. Wsparcie w każdym razie mile widziane :)

Potem zjechaliśmy do teściów, którzy zaprosili nas na... pizzę! Była okazja, bo przyjechali przyszli drudzy teściowie, tzn. przyszli teściowie szwagierki, razem z przyszłym mężem szwagierki. Sympatycznie, acz dość głośno, przy dobrej pizzy i bardzo dobrym cieście z galaretką :) No i whisky, której minimalnie zbyt wiele w siebie wlałem, ale źle nie było. Jak teściu poleciał, czynić zadość obowiązkom służbowym, dziarsko podtrzymywałem konwersację. A przy polewaniu, nie powiem, przyszła teściowa szwagierki w niczym nie ustępowała swojemu mężowi, zero taryfy ulgowej. Jak poszli, posiedzieliśmy jeszcze, i zanocowaliśmy. Dzisiaj ja wrócę wieczorkiem do domu, a Natuszka zanocuje u teściów, zostanie, bo i tak miała przyjechać do nich rano, więc po co jeździć w kółko. 

Ja za to jutro wracam do walki na polu pracowniczej działalności. Mam nadzieję, że znowu tak szybko nie padnę. Czuję się w sumie ok, gardło nie doskwiera - jest dobrze.

2 komentarze:

  1. Ach..tak to jest z tymi "fachowcami" ;)

    Pozdrawiam! away-where.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. no to teraz my chorzy a wizyty też ostatnio mamy sporo co do ubezpieczenia to zgadzam sie płacimy składki wiec niech oni tez daja kase. Chociaż im to łatwiej brac niz dawać.

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz skomentować któryś z tekstów.

Pozdrawiam :)