Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

środa, 23 lutego 2011

Objawy się zintensyfikowały. Mojej przygody z bakteryjnym zapaleniem gardła odsłona 3

No więc było tak. Generalnie od poniedziałku (poprzedniego), po basenie, czułem się słabo - jakby wracało choróbsko. I wróciło, konkretnie w czwartek. Poszedłem do pracy, i w dzień, poza zaobserwowaniem dużej góry rzeczy do zrobienia, zauważyłem jakby gorączkę. Kolega miał termometr - 37,5. Podratował apapem, bo nie dość, że ni jak nie szło się zwolnić (góra roboty - a ja czułem, że kroić się może zwolnienie, znowu), to jeszcze miałem dentystę zaplanowanego na po pracy - nic bolącego, poruszająca się plomba w martwym zębie, zaklinowana w nim; strasznie nieprzyjemne uczucie, coś się rusza, a nie możesz wyjąć. Miałem dość gryzienia jedną stroną - muszę iść, choć czułem się słabo.

Pojechałem, nawet źle nie było, dość szybko mnie przyjęła, i zaczęła walczyć. Samo z siebie by to tak szybko nie wyszło - szarpała się dobre 10 minut z wiertłami, żeby wyjąć tę plombę. Matko! Jeśli to była plomba, to ten ząb to taki robocop - bo zdecydowanie jego większość była sztuczna... Zaczęła uzupełniać, doklejała tam tego, i doklejała... A ja coraz słabiej się czułem. W pewnym momencie zaczęły mnie brać lekkie dreszcze - chyba się kobieta przestraszyła, bo skończyła szybko. Do domu dopadłem na ostatnich nogach, szybko do łóżka i pyralgina (na mnie nic innego nie działa przy takich gorączkach - a miałem 39 na liczniku). 

Szósty zmysł jest, więc jeszcze w robocie zapisałem się do lekarza, na wszelki wypadek, na piątek, na popołudnie. Okazało się, że można przesunąć to nieco wcześniej. Bo o pójściu do pracy z 39,5 mowy nie było - uprzedziłem w czwartek, że piątek wezmę na żądanie na wykurowanie się - ale skoro i tak do lekarza, to niech daje zwolnienie też na piątek. Poszedłem, obejrzał mnie, zadawał sporo pytań, ja mu możliwie wnikliwie odpowiadałem i dopowiadałem, co mi do głowy przychodziło. Płuca itp. czyste - za to gardło absolutnie do dupy. Znowu. I znowu - bakteryjne zapalenie. Jak dyskretnie stwierdziłem, że to chyba dość dziwne, że 3 raz w ciągu 3 m-cy ląduję na antybiotyku z gorączką dochodzącą do końca słupka rtęci z tego samego powodu - facet spojrzał na mnie i stwierdził, że najpewniej to efekt alergii związanej z pracą przy klimatyzacji. Okazało się - fakt, że obstalowali ją pół roku temu, nie ma większego znaczenia. A ja przypomniałem sobie z kolei, że gdy jeszcze na studiach miewaliśmy zbitki po kilka wykładów pod rząd na klimatyzowanych aulach/audytoriach, to miałem lekkie problemy z oddychaniem czy pokasływałem. Więc spójność jakaś jest - a skoro teraz tam siedzę po 8 h przez 5 dni w tygodniu, to i objawy się zintensyfikowały, więc zdycham i nie do życia jestem. 

Oczywiście, on mnie na nic skierować nie mógł:
  1. jako zwykły internista - konieczny laryngolog, który skieruje na testy na alergię, wymaz z gardła i anty-cośtam, nie zapamiętałem
  2. ja się nie nadawałem w tym stanie do czegokolwiek 
Dał mi Ceclor i jeszcze 2 inne rzeczy, wygonił do domu ze zwolnieniem. Na hasło, że mam umówioną na środę (dzisiaj po południu) wizytę u laryngologa, stwierdził że w takim razie zwolnienie do wtoku, i nad sensem tej wizyty zastanowimy się, gdy mu się pokażę we wtorek. 

Natuszka wspięła się na wyżyny małżeńskiej miłości, zajmując się mną. Po prostu wstyd, ale ja naprawdę nie byłem w stanie palcem kiwnąć czasami, raz przez gorączkę, a dwa przez permanentne zimno i łamanie w dosłownie wszystkich kościach. Upichciła coś, zrobiła kanapki, gotowała hektolitry herbat, zmieniała mi autorską wersję kompresa (moja zielona gruba wełniana skarpetka) mrożonego w zamrażarce (pomysłowe i dłużej trzymał zimno, niż zwykły, zamoczony w wodzie), przypominała o lekach, sprawdzała temperaturę. Kochane to słońce moje. 

Żeby było weselej, na sobotę byliśmy umówieni już wcześniej, aby zobaczyć, mieszczące się nieopodal teściów, mieszkanie należące do ich znajomych, a rodziców naszej wspólnej koleżanki z pracy - na sprzedaż, dokładnie odpowiadające naszym potrzebom. Mieliśmy problemy ze zgraniem się już wcześniej - sami rodzice w Norwegii, oni mieszkają w Wejherowie (kawał za Gdynią), a do tego ona studiuje w weekendy, zaś w tygodniu pracuje - a myśmy chcieli obejrzeć je w świetle dziennym. Zostawały soboty właściwie, jak szkoły nie miała - rzadko. Stwierdziliśmy - jedziemy, dam radę. Teściu przyjechał po nas, pojechaliśmy - naprawdę fajne. 

Okna PCV stare ale są, więc wystarczą. Panele podłogowe w porządku. Jedyny problem - państwo mieli upodobanie w tapetach w mdłych dość łososiowo-ciemnopomarańczowych tonacjach, w całym domu - więc wszystko było by do zerwania, wyrównania, jako że my takowych nie znosimy. Kasetony na suficie - również do wywalenia. Łazienka - cóż, mniejsza od naszej, ale da się przeżyć - do generalnego remontu. Kuchnia stara, do odświeżenia i kupienia mebli (bez problemu mały stół wejdzie!). 2 pokoje - ten duży... wielkości naszego całego obecnego! Ładny, z balkonem - mniejszy (krótszy) od teściów, ale za to głębszy (ekspozycja też jak u teściów, czyli nasłoneczniony większość dnia). Mniejszy pokój - i tak spory, jakieś 12 m. Składane łóżko dla nas i dla dziecka bez problemu wejdzie, więc nie musielibyśmy na początku spać w dużym. W korytarzu by się wywaliło ich szafę i sprawdzoną tutaj już firmą zbudowało by się nową.

Rozmarzyliśmy się. Tylko trzeba najpierw ustalić, co z tym naszym - sprzedaż i podział kasy? spłata przez brata przy pomocy ojca? W kwietniu właściciele się pojawią, można by się wstępnie umówić. Ja umowę na stałe dostanę i tak w maju dopiero, więc wtedy można myśleć o kredycie, bo na lepszych warunkach będzie. 

Wczoraj poszedłem do lekarza - obejrzał, gardło lepsze, ale stan jeszcze nie do użytku roboczego. Więc zwolnienie dostałem do końca tygodnia. Jak tak siedział i pisał, zastanawialiśmy się, czemu to nie może być skomputeryzowane, tylko siedzą i skrobią wszystkie dane na druczkach - a dane i tak w kompie są, więc bez problemu, jak drukują recepty, mogli by drukować zwolnienia. Powiedział, żebym poszedł do tej laryngolog dzisiaj, żeby wysłała mnie na badania - bo on i tak niewiele więcej mi może pomóc. 

No to pójdę dzisiaj.

5 komentarzy:

  1. Szybkiego powrotu do zdrowia:) My też planujemy kupić mieszkanie, u nas na południu ceny za m2 są między 3400zł a 4500zł, a u was na północy jak to wygląda? Zastanawiamy się nad jednym mieszkaniem ale kredyt na 300 000zł jest przerażający:( A z drugiej strony mieszkanie kupuje się przyszłościowo. Także mamy dylemat czy kupić to mieszkanie, urządzone nowocześnie, w nowym bloku, z czynszem 120zł bo jest we wspólnocie mieszkaniowej, czy kupić dużo tańsze w blokowiskach. Życzę wam powodzenia w kupnie mieszkanka:) Pozdrawiam
    kasiarodzinnie.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. Życzę zdrowia, bo z Nim to chyba większość ludzi ma teraz przeboje... :)

    Kurcze, fajna okazja się trafiła z tym mieszkaniem!

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Szybkiego powrotu do zdrowia mam nadzieje że sie szybko wykurujesz... Ja dzisiaj stałam i czekałam w kolejce do lekarza prawie3 godziny ze swoim dzieckiem i to tylko po skierowanie masakra jakas znieczulica prawdziwa.....
    Nie ma to jak kochana żonka zawsze zadba o swojego mężulka a czy męzulki dbaja o nas kiedy my zony jestesmy chore??

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie też się własne mieszkanie, tyle że moje plany są o lata świetlne oddalone od Waszych ;) Zdrowia życzę!

    OdpowiedzUsuń
  5. Kasiunia 85

    U nas ceny oscylują podobnie jak u Ciebie. Niestety, czynsz byłby... Ło. Teraz mamy 200 zimą, 150 latem w naszych 25 m. W większym i 400 zł by było. Urok "wielkiego miasta".

    Moja Natuszka to bardziej niż kochana wręcz :)

    Mam nadzieję, że ustawiłem się do pionu i że teraz będzie już ok ze zdrowiem. Dziękujemy bardzo za dobre słowa!

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz skomentować któryś z tekstów.

Pozdrawiam :)