Od minionej środy do końca tego tygodnia spędzam czas w domu. Myli się jednak ten, kto myśli, że się wyleguję. Fakt, było by to miłe przez jakieś 2 dni - ale potem bym chyba z nudów umarł. Po prostu zakuwam do egzaminu sobotniego.
Dzień zatem w przybliżeniu wygląda tak. Ok. 6:00 pobudka, karmienie Dominika - Natuszka w tym czasie doprowadza się do stanu używalności. Wychodzimy ok. 6:30 - Natuszka do pracy, ja odstawiam młodzież do dziadków. Wracając robię małe zakupy, i wpadam w odmęty prawnicze. I tak, z niewielkimi przerwami, do 17:00 mniej więcej. Wtedy wraca Natuszka z Dominikiem, odebranym od dziadków, o 18:00 tradycyjna kąpiel pierworodnego, karmienie i usypianie. Dla odmiany - siadam wtedy do nauki.
W weekend nieco inaczej, połaziliśmy sobie z malutkim po okolicy, posiedzieliśmy na słoneczku - pod tym względem mieliśmy fart. Natuszka poczytała sobie, ja pomęczyłem moje ustawy na łonie natury. A Natuszka w ogóle urodzinki swoje wczoraj obchodziła - ale w sumie tak kameralnie, rodzina zwala się w przyszłą sobotę po południu (jako forma odstresowania po egzaminie i całej otoczce).
Dość mam już tego wszystkiego, ale cóż. Trzeba się spiąć, oby z lepszym rezultatem niż rok temu. A z drugiej strony - ciekawe w większości :)
Życzę powodzenia na egzaminie! :)
OdpowiedzUsuń