Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Mdłości, towarzyska popijawka i zmiany w sferze komputerowej

I chciałem systematycznie pisać - a tu co? Nic...

W poprzednim tygodniu rozumianym jako tydzień pracy - nie działo się zbyt wiele. Martwię się o żonkę tą moją, bo zdecydowanie maleństwo nasze, nieświadomie zupełnie, daje jej mocno w kość. Czasami zdarza się, że jest dobrze i ok - ale najczęściej miewa te okropne mdłości. I to nie jest nawet tak, że wymiotuje - nie, to się zdarza rzadko. Ale mdłości ją trzymają, czasami i większość dnia.

Teraz dowiedzieliśmy się o nowym sposobie - podobno rano trzeba, nie wstając z łóżka, zjeść herbatnika, od razu po obudzeniu. Może herbatnik-herbatnik to to nie był, ale dzisiaj dostała - zgodnie z tym zaleceniem - rano ciasteczko bardzo do herbatnika zbliżone... I chyba nie pomogło, bo jeszcze zanim do pracy poszliśmy, już raz wisiała nad kibelkiem :/

Martwi mnie to, bo słoneczko moje się męczy i takie bez życia jest. Ja się nie dziwię - odruchy związane z wymiotami okropne są, a jak jeszcze to trzyma, i nie można ani zwymiotować, ani się tego pozbyć... Masakra. Dlatego staram się ją we wszystkim wyręczać i wszystko, co się da, robić samemu, żeby mogła sobie spokojnie polegiwać i wypoczywać.

Trochę to jest też psychika. Bo jak jesteśmy między ludźmi, czy np. u teściów albo u moich rodziców, czy u znajomych - to jakby lepiej jest. Owszem - nie tak, że nigdy nie skręca jej, ale zdecydowanie rzadziej się to zdarza.

Ja w tygodniu staram się w robocie uczyć - różnie wychodzi. Spokojniej niby, ale czasami całkiem sporo tej papierologii mi zwalą, no się nie da, bo jednak trzeba popracować. Ale się staram i wierzę, że się uda. Niespełna 40 dni zostało...

Popływałem sobie, a co... W czwartek i piątek. W sumie miało być tylko w czwartek - ale jak później z teściami na spacerku nad wodą byliśmy (mniam, lodziki na skwerku :D) i do domu nas podrzucili, to spodnie Natuszki, które jej mamusia przerabiała, zostały u teścia w bagażniku... No to powiedziałem, że pojadę w piątek po nie - a jak pojechałem, to o basen zahaczyłem i wykąpałem się. Tylko dziwnie jakoś - wymiana, duża cyrkulacja wody, bo jak się pływało nad tymi otworami gdzie woda się wlewa, to takie zimne prądy... Ale dobrze to robi. Pływać nie znoszę na basenie - ale odkąd wbiłem sobie do łba, że dobrze to na dietę i brzucha robi, a i zdrowe w ogóle jest - to prawie normalnie mi to przyjemność sprawiać zaczęło.

W sobotę i wczoraj byliśmy u naszej ulubionej świadkowej - kuzynki Natuszki. Mieszkają z jej mamą (ciocią Natuszki), ale wyekspediowały je do kuzyna do UK na wycieczkę, i chata wolna była. No tośmy przyjechali, a poza tym też inne kuzynostwo - kameralnie, 6 osób. Myśmy sałatkę zrobili, gospodarze też napichcili różnych dziwnych rzeczy. Z pustymi ręcyma nie wypada - więc flaszeczka schłodzona z nami przyjechała, a gospodarz postawił jakiś wynalazek od rodziny z głębi Polski, samoróbka z dodatkiem rodzynek. Nie powiem - dobra rzecz.

Tylko że ja - widząc, jak gospodarze tłusto nas goszczą - podjadałem niezbyt dużo... a piliśmy dość zasadniczym tempem. No i w pewnym momencie świat zawirował :) Ale nic się nie stało, impreza miała się ku końcowi, a myśmy z Natuszką i tak mieli u nich nocować. Więc przespałem się - a dowodem na jakość trunków spożytych był fakt, iż rano nic łeb nie bolał :) Cóż, starość, jak by nie patrzeć - z wprawy się wyszło. Jak to mówię - jakby wszyscy alkoholicy na świecie pili tyle, co ja, to na świecie alkoholików by po prostu nie było :)

Rano pojedliśmy i panie zmusiły mnie do ściągnięcia im ostatniej części filmowej Zmierzchu (czy wszystkie kobity, bez względu na wiek, mają szajbę na punkcie tejże sagi?). Jak już ściągnąłem - rapidshare to badziew, nic tam nie ma... - to oczywiście nie po to, aby dysk zapchać, ale musiałem wypalić i dawaj, oglądamy. Pomijając dyskretne uwagi o naszym (gospodarza i moim) braku zainteresowania kinematografią tego gatunku, dodając fakt iż obie panie (ja również) widzieliśmy już ten film... Nic to nie dało - oglądaliśmy. Pasjonujące 2 godziny :D

Po obiadku - parowar dobra rzecz, fajnie ta kura smakuje - odwieźli nas tak, żebyśmy mieli połączenie SKM do domku. Zanim dojechaliśmy - Natuszka już zgłodniała, więc poszliśmy do zaprzyjaźnionego Trio, gdzie wepchnęła w siebie barszczyk z uszkami i z łakomstwa zamówiła frytki, których w połowie zjeść rady nie dała :P Za mną - co uzewnętrzniałem - chodziła od 2-3 dni pizza, więc zjadłem, choć z trudem (na przyszłość - mała...) - ale jakiś dziwny sos zaczęli dawać tam, strasznie pomidorowy...

A, no i duży sukces - przy wydatnym wkładzie teściów. Jako że doszliśmy do wniosku, iż wydatki trzeba właściwie w czasie (i przestrzeni) rozkładać, i nie zostawiać wszystkiego na ostatnie dni przed narodzinami dziecięcia pierworodnego - podjęliśmy kolegialnie dwuosobowo decyzję o pozbyciu się drogą Allegro naszego (mojego kawalerskiego - heh, sentymenty...) PCta. No bo jak się mieszka w takim lofcie jak nasz, to jak dzidzia się pojawia na świecie - wywalić trzeba biurko. A gdzie ja wtedy PCta postawię? Laptop i tak się przyda - do robienia notatek na aplikacji, na którą dostać się zamierzam, a co :D (będę miał motywację, żeby się uczyć) I w ogóle człowiek bardziej mobilny będzie.

Jak policzyłem - wartość wszystkiego (pudło + monitor płaski 17" + głośniki 2+1 Logitech) po cenach zakupu była pewnie ok. 2500 zł. Tia, jakby tyle mi ktoś za to dał - to po zakupie laptopa wymarzonego jeszcze by zostało. Ale trzeba być realistą - pomimo pierwotnej ceny, sukcesywnie przez 1,5 tygodnia opuszczałem ją w dół. A tu dzwoni teściu i mi mówi, że ich sąsiedzi szukają lepszego PCta, bo trupa mają. I następnego dnia - mamy potwierdzenie, na pewno go wezmą, tylko teraz zarobieni są, więc finalizować to trzeba będzie w przyszłym tygodniu. Ale skoro wiem, że kupią i za ile, to sprawa pewna. Heh, ten teściu... :)

No więc w sobotę próbowałem jeszcze walczyć z Saturnem - ale jako że była tam 1-dniowa obniżka, czyli sprzedaż bez VATu, to nic nie wyszło. Brat był tam przelotem - okazało się, że maszyna, jakiej szukam, jest... tylko że niby są 3 sztuki, z czego 2 egzemplarze wystawowe, a ostatniego od rana nikt nie możne znaleźć. Jeden odpadał - na ekspozycji z baterią, więc do bani, bo pewnie już dobita. Drugi stał bez - była szansa, że nie włączany. No i cena - 200 zł do przodu. Ale z drugiej strony - przy wydatku rzędu 2500 zł 200 zł nie robi, jak miałyby być z tego problemy potem. A poza tym - chcieliśmy go wziąć po pół gotówką i na raty (kasę mamy - ale jak skończę prawko, to szybciutko chcemy nabyć jakieś cztery kółka - spłacać kompa po 100 zł m-cznie nie problem, a więcej gotówki zostaje).

Tak więc dzisiaj siedzę nad skrzynką pocztową. Zadzwoniłem do nieopodal położonego sklepiku, gdzie pan wytłumaczył - co i jak. Dostałem mailem kwestionariusz do kredytu, on wysłał go do Lukas Banku, i czekamy. Kredytów nie brałem - więc niewykluczone, że będą chcieli zaświadczenie o zarobkach. Na decyzję może się czekać - więc ma dać znać, jak będzie potrzebne, to pobiegnę i mu zaniosę (wyskoczę z pracy), żeby po robocie móc już odebrać kompa.

Trzymanie kciuków mile widziane :)

A poza tym - skoro się kompa pozbywamy, to co? Oczywiście, musiało w nim coś paść. Konkretnie - nagrywarka DVD. Masakra. Nagrała 1 płytę, po czym umarła. Płyta - nagrana, ok. Następną jak włożyłem - nic nie widzi, nie odtwarza ani tej ani żadnej innej spośród kilku, które ostatnimi czasy na nim używałem. I tym sposobem - nabywcy kompa dostaną jeszcze nowy napęd. Jednak może nie być to takie proste - jest to komp i ten komponent akurat z czasów, gdy wszystko podłączane było na gniazdach ATA (jak dzisiaj czyta się na Allegro - te stare duże taśmy), a dzisiaj mam wrażenie że nowe napędy tylko z gniazdami SATA są. Pewnie, mam takie w kompie, ale wszystkie zajęte. Więc muszę napęd na ATA znaleźć. W sklepie nie będzie za normalną kasę - trudno, z Allegro ściągnę, mam w końcu na pewno tydzień zanim ten komp pójdzie do ludzi.

Trzymamy więc ładnie kciuki za komputerek, żeby się udało dzisiaj.

A dużo mocniej trzymamy kciuki za nasze maleństwo, któremu w środę idziemy USG robić :) Na pewno to opiszę :D

4 komentarze:

  1. To się nazywa 'złośliwość przedmiotów martwych' ;)
    Pochwal się lepiej co za sprzęt kupujesz :)
    A po USG pochwal się koniecznie :) Może nawet fotkę małego człowieczka byś tu wrzucił...? ;)
    A co do mdłości Natuszy - jak będziecie w środę u lekarza zapytajcie o leki przeciw mdłościom. Ja osobiście polecam torecan (postaci leku są dwie, ja używam czopków bo lepiej działają niż tabletki). W ciąży jest przeciwwskazany chyba tylko przy podwyższonym ciśnieniu, ale warto się upewnić co lekarz o tym myśli + potrzebna jest na niego recepta.
    Mi przynosi ulgę w sytuacjach beznadziejnych - może Natuszce też by coś pomógł.
    Pogooglowałam - jest stosowany w ciąży, wielu kobietom pomaga ;) Na ulotce nie pisze też, że jest w ciąży zakazany ;) Więc podpytajcie :)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Na mdłości polecam herbatkę imbirową :)

    Trafiłam tu przypadkiem i będę zaglądać częściej bo mam w domu małego szkraba i temat ciąży jest mi bardzo bliski :)

    A Wy wydajecie się bardzo sympatyczną rodzinką :)

    Powodzenia na USG :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziś środa - czekam na wieści (i zdjęcia) :)

    OdpowiedzUsuń
  4. U ginekologa na 15:00 byliśmy dopiero :P

    Jutro napiszę :)

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz skomentować któryś z tekstów.

Pozdrawiam :)