W piątek wieczorem, w wigilię wigilii (...) nie udało się jednak upiec murzynków. Przyczyna była dość prozaiczna - niedobór dużych garnków. Te, które posiadamy, były używane do upędzenia zupki dla pierworodnego.
W związku z tym pichciliśmy już w samą wigilię. Tzn. Natuszka pilnowała Dominisia i powolutku w wolnych chwilach odkurzała, a ja szalałem przy ciastach. Robienie jednocześnie podwójnej porcji to nie lada wyczyn. Podwójna - dla teściów i dla moich rodziców. Ostatni kawałek, jak już mieszałem ciasto z ubitą pianą (wyszła, choć pół żółtka, z braku wprawy, wleciało i nie dało się z białka wyłowić), musiałem finalizować w dużej misce, bo ciasto wyłaziło już dosłownie z największego garnka, w którym dotychczas je robiłem. Na dodatek, miały być 2 podłużne blaszki, a wyszła 1 podłużna i 1 duża kwadratowa, bo ciasta za dużo było. Ale wyszło bardzo dobre :) choć, nie wiedzieć czemu, u teściów w II dniu świąt twarde strasznie.
Jak ogarnęliśmy - dom i siebie - poszliśmy, wystrojeni, do teściów. Pomogliśmy to i owo... I wiadomość dnia! Okazało się, że szwagierka jest w ciąży! Strasznie się wszyscy ucieszyliśmy. Gwoli wyjaśnienia, są co prawda pół roku po ślubie, ale już po 30-tce. Więc w sam raz :) Atmosfera tym samym była naprawdę fajna, Dominiś też się cały czas cieszył, mimo że nic nie rozumiał :) I tylko się przestraszył i popłakał, jak dziewczyny zaczęły piszczeć z radości.
Kolacja wigilijna była dość wcześniej, ok. 17. Raz, bo był Dominiś, którego max o 20 chcieliśmy ululać już u nas, a dwa, że szwagierka z mężem jechali na drugą kolację, do jego rodziców. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, było przesympatycznie. Łamanie opłatkiem, życzenia. Niżej podpisany robił za podpitego renifera, który rozdawał prezenty (z braku laku - mamy jedynie czapkę mikołaja i świecący czerwony nos :D). Prezenty wszystkim podpasowały, cieszyli się, największą furorę zrobił kalendarz ze zdjęciami Dominisia. Sam Doniniś dostał... hm, jak to nazwać, jakby konia na biegunach, tylko że to nie koń, a samochód który wydaje dźwięki, jak się naciśnie na kierownicę. To był naprawdę piękny wieczór. W domku, po powrocie, kiedy malutki już spał, posiedzieliśmy sobie jeszcze, przy choince, z zapalonymi lampkami na balkonie. Heh, święta. Nawet jak było ok. 5 stopni, zielona trawa i zero śniegu.
W Boże Narodzenie pojechaliśmy do moich rodziców, ojciec po nas przyjechał. Stęsknili się za wnuczkiem i za nami, było widać. Szkoda, bo młody się ich bał, po prostu ich nie pamięta, więc nie bardzo się dawał ponosić. Ale bawił się ładnie. Siedzieliśmy u nich większość dnia, pogadaliśmy. Były też prezenty, życzenia. Mama, zmęczona widać, ale lepiej wyglądała.
A w II dzień świąt poszliśmy sobie do teściów na obiadek i posiedzieliśmy troszkę potem u nich.
Takie normalne, spokojne, fajnie spędzone święta. Bez pośpiechu, bez latania. Ważne, że razem :)