Urlop jest fajny.
Choć spodziewałem się problemów odnośnie tego, ile będzie na co dzień roboty z Dominikiem, to jest świetnie. Pewnie - pracy sporo, ale ile radochy! Malutki po prostu rośnie w oczach, codziennie widzimy inne już spojrzenie, coraz więcej widzi, na coraz więcej rzeczy zwraca uwagę, oczka wodzą coraz dalej i szybciej, łapki coraz bardziej sprawne. Dzisiaj - sam trzymał dość długo butelkę, pijąc mleczko. Natuszka zaobserwowała, że sam siedzi i bawi się swoimi rączkami. Nie płacze już, jak tylko się od niego odejdzie - potrafi się, krótko bo krótko, zająć sam sobą. Czasami, dla odmiany, pokażemy mu kawałek jakiejś bajki na Mini Mini - ogląda z zaciekawieniem, na ile jest to możliwe u kilkumiesięcznego bobasa. Tak samo, w myśl akcji Cała Polska czyta dzieciom my już zaczynamy mu czytać bajki - nic to, że nic pewnie nie rozumie, ale słucha i zapamiętuje. Obydwoje dużo czytamy z Natuszką, oczywiście na ile jest to możliwe, więc Dominiś nie ma rady - do książek go przyzwyczajamy od maleńkości.
Aklimatyzujemy się. Wszyscy troje. Nam, starym koniom, idzie to dość sprawnie i szybko - choć obydwoje, a Natuszka mocniej, mamy problemy z zasypianiem. Ja też nie mogę zasnąć nie raz, jak się kładę w nocy. Bo zmieniliśmy harmonogram wieczorny. O 18:00 malutkiego kąpiemy, potem karmimy, i kładziemy go. Wcześniejszy wariant - to samo, tylko od 20:00 - nie pozwalał nawet na minimum czasu dla siebie, który byśmy chcieli jednak mieć, choćby wieczorem. A tak - przed 19:00 maleństwo śpi, a my możemy coś jeszcze porobić w spokoju. Potem, na śpiąco, karmimy go ok. 22:00. Oczywiście, Dominiś budzi się w nocy, zwykle 2:30-5:00. Optymalnie, gdy postękuje tylko i nie płacze - wtedy da się go nakarmić przez sen i położyć. Chyba jednak w 99% wypadków budzi się, bo jakby był wypoczęty - i np. zaczyna sobie... rozmawiać sam ze sobą. Wtedy, poza przewinięciem i karmieniem, pozostaje jeszcze kwestia uśpienia. Czego zwykle się zrobić nie da. Więc młody ląduje między nami w łóżku. Jak nawet pojękuje długo i uparcie - dajemy odpór i po prostu zasypiamy, a on po jakimś czasie też.
Od przeszło tygodnia dzielnie wcina tzw. gerberki, czyli deserki owocowe, np. jabłko + coś tam. Na razie - w wariancie z marchewką i jagodą. Poza tym - przecierane przez Natuszkę na bieżąco zupki, czyli taka nieco bardziej stała od deserków papka. Także dieta mocno urozmaicona :)
Gada jak najęty. Poza próbowaniem wciśnięcia do buzi dosłownie wszystkiego, choćby wciśnięcie tego było nie wiem jak niewykonalne, zajmuje się nasz pierworodny wydawaniem z siebie coraz to nowych - serii i pojedynczych - dziwnych dźwięków. Przy czym robi to z taką fascynacją, iskierkami w oczach i przy takiej gestykulacji, że szok! Nie zasypuje nas swoimi przemyśleniami może - ale jak jest w nastroju, to potrafi gaworzyć tak sobie dobre kilkanaście minut. Mankament - w nastroju coraz częściej jest o dość barbarzyńskich porach rano, w łóżku, w ramach pobudek o których mowa 2 akapity wyżej.
Jest niesamowity. I tyle jest w nim nas samych. Jak patrzę na niego, te wielkie oczy, rzęsy, nosek, machające nóżki i łapki, rozwiany włos... Heh, zakochałem się :)
Nigdzie nie wyjechaliśmy i nie wyjedziemy. Krążymy sobie po nowej (dla Natuszki - nowej-starej) dzielnicy, korzystamy ze słońca (ostatnie 3 dni, powiedzmy), pokazujemy okolicę synkowi. I wystarczy. Naprawdę, niewiele nam do szczęścia brakuje, o ile cokolwiek. No, żeby ta pogoda taka była, a nie jak przez pierwszy tydzień. Nadrabiamy zaległości w relacjach międzyludzkich - zapraszamy najbliższe nam osoby do nowego mieszkania, spotykamy się ze znajomymi. Sympatycznie strasznie. Oczywiście, wieczorami, gdy Dominiś już śpi. I co z tego. Da się.
Nowy imidż mię tak, mimochodem, wyszedł był. Przestałem się w połowie zeszłego tygodnia golić, i tak do dzisiaj. Małżonce szanownej się podoba, czemu dała wyraz, pierworodnemu to zwisa. Niewykluczone, że tak zostanie już. Pomimo, że mnie to - ponoć - postarza.
Urlop zbliża się wielkimi krokami do końca. W poniedziałek - ku chwale ojczyzny, do mojej radosnej korpo...
Amy Winehouse się zaćpała i dołączyła do elitarnego Klubu 27 obok Joplin, Cobaina, Hendixa czy Morrisona - strata dla muzyki wielka, dramatyczna historia (współczuję jej [ex?] mężowi, który publicznie przyznaje, że to on pierwszy podał jej dragi - kac moralny do końca życia, o ile ma sumienie) człowieka samego w wielkim pustym świecie gwiazdy, który pomimo sukcesu osiągnął dno. A dzisiaj - śmierć Andrzeja Leppera - co by o nim nie powiedzieć, na samobójcę nie wyglądał. Dziwne to.
Niech żyje kryzys w Grecji. Bieżąca rata kredytu już wyższa o 20 zł, choć w złotówkach. Jak jeszcze Włochy i ktoś tam jeszcze zbankrutuje, to fakt, że mamy RnS nam nie pomoże - ok, w ramach programu damy sobie radę ze spłatami, a co potem, jak już w trakcie dopłat wysokość rat przekroczy kwoty, jakie miała osiągnąć po dopłatach?
A w ogóle to dostałem o kilkaset PLN więcej na konto w ramach pensji. Podejrzane. Ciekawe, czemu.
Nie zapeszając - Natuszkę na dniach nie lada awans czeka :) o czym napiszę, gdy słowo stanie się ciałem i sprawa będzie pewna. Ale na dziś - jest bardziej niż prawie pewna.
Przepraszam za chaotyczność wpisu, tak wyszło.