Bo Dominiczek to odrębna historia.
Natuszka od początku sierpnia jest w domu na urlopie. Tzn. mieliśmy być razem, kiedy planowaliśmy u siebie w pracy urlopy, nie przewidując, że będę musiał się ewakuować od dotychczasowego pracodawcy. Wyszło, jak wyszło - posiedziałem w domku tydzień, a resztę urlopu u poprzedniego pracodawcy spędzam już u nowego pracodawcy, który nalegał, aby zaczynać jak najszybciej. Nie mogę narzekać - dzięki temu za sierpień dostanę jakby półtorej pensji. Przyda się na pewno.
Tak więc dziadki mają względny, jako taki spokój i Dominiś siedzi w domu z mamą. Fajnie nam przez ten tydzień, kiedy ja byłem z nimi, się żyło. Spokojnie, nie spiesząc się - żeby go spakować, siebie ubrać, nie zapomnieć niczego, dowieźć go do teściów, zdążyć na autobus do pracy, a potem z pracy szybko do domu... Wstawaliśmy sobie, mleczko poranne, zabawy w łóżku z malutkim, potem śniadanko w kuchni, trochę zabawy, spacer przedpołudniowy, spanie w ciągu dnia, obiadek, wyjście na plac zabaw, kąpiel, mleczko. W dużym skrócie - ale np. raz byliśmy w ZOO - zdecydowanie dla takiego Dominisia momentami ciekawsze były łańcuchy czy krzaczek od takiego np. słonia czy żyrafy :), kiedy indziej pojechaliśmy na spacer nad wodę (yeah! Sopot w tłumie turystów! to jest to! - w Gdyni na Skwerze Kościuszki zdecydowanie spokojniej).
Musieliśmy mu nawet ostatnio podciąć włoski - bo grzywka nad oczkami się już kończyła, z boku takie kłaki też sterczały - śmiesznie wyglądał z tymi swoimi złotymi włoskami :) Bronił się, jak mógł, ale w większości udało się dokonać "dzieła zniszczenia" nawet nie podczas jego snu, ale kiedy w kuchni siedział w swoim krzesełku.
Biega po całym domu, dosłownie - ale jest już zdecydowanie lepiej, ponieważ robi to stabilniej, i potyka się w sumie wtedy, kiedy się zakręci, kiedy idzie tyłem do przodu, albo kiedy leci gdzieś z jakąś zabawką/zabawkami w łapkach. Pozbyliśmy się dwóch małych dywaników w przedpokoju i kupiliśmy jeden długi dywan (niech żyją promocje w Komforcie!), od razu z taką matą antypoślizgową pod spodem. I jest dużo lepiej... poza odkurzaniem, które w wypasku tego nie jest zbyt łatwe, bo niby dywan się przez matę trzyma kafelków, ale jak się po nim odkurzaczem jedzie, to się co chwilę fałduje i krzywo układa. Cóż, coś za coś :)
Dominiś coraz więcej też mówi. Powtarza coraz więcej słów, i z tego co mówi widać, że naprawdę dużo więcej rozumie, niż potrafi wyrazić. Odzwyczajamy go od jego "chrząkania" i pokazywania paluszkiem, kiedy czegoś chce - na rzecz mówienia i nazywania, co by chciał. Jest naprawdę kapitalnym i strasznie radosnym dzieckiem. Ząbków ma już więcej niż mniej, jakieś pojedyncze jeszcze rosną - ale naprawdę wydaje mi się, że przeszliśmy przez ząbkowanie naprawdę praktycznie bezkolizyjnie, w porównaniu z tym, co ludzie mówią o swoich dzieciach.
Żadnych problemów z jedzeniem - skończyliśmy już jakiś czas temu z zupkami, je praktycznie to samo co my (oczywiście, z wyjątkami, no i inaczej przyprawiane). Nie ma żadnych problemów z owockami - wszystko wciąga: brzoskwinie, morele, malinki, truskawki, jabłka. I wszystkie, najwyraźniej, lubi :)
Odkrywa powolutku plac zabaw - chuśtawki, drabinki, piaskownicę (pierwsze próby degustowania piasku - prosto z łopatki - mamy już za sobą, bez efektów ubocznych) czy piłeczkę - ku rozpaczy niżej podpisanego (w latach młodzieńczych zapalonego piłkarza) łapiąc ją na razie tylko w rączki. Nie jest jeszcze wybitnym biegaczem, natomiast radzi sobie całkiem nieźle. Oczywiście, bardzo często upatruje sobie u innych dzieci coś, co by chciał - i wtedy truchta za taką osobą, pokazując ją paluszkiem, i krzycząc za nią "Tiiii!" (co ma znaczyć "ty"), albo po prostu podchodzi do takiego - niczego nieświadomego - dziecka, staje nad nim, paluszek, i "Tiiiiiii!" :)
Zachwycający jest, ot co :)
A z tego wszystkiego nie napisałem, że szwagierka jest na ostatnich nogach i lada dzień - pewnie w przeciągu tygodnia - rodzina powiększy się o malutką Zosię :)