Ciężki czas, ten tydzień...
Natuszka dzień w dzień, od poniedziałku, siedzi w pracy od 7:00 do 18:30, 19:00. Dzisiaj - dzień ustawowo wolny od pracy, urzędnik - od 9:00 do 20:00. I tak pewnie, z przerwą w niedzielę, posiedzi do wtorku-środy, żeby zamknąć sprawozdania roczne. Po co? Żeby nadrabiać nie swoje zaległości. Bo, wierząc że doceniono jej pracowitość, odpowiedzialność i doświadczenie, została kierownikiem w nagrodę. Na dniasch dowiedziała się, że nic z tych rzeczy - zaproponowali jej, bo nie zgodziły się 2 inne osoby (bynajmniej nie lepiej nadające się do tej roli). Nic dziwnego, skoro w wydziale i w ogóle w całym urzędzie jest taki syf! Atmosfera i podejście ludzi do pracy gorzej niż beznadziejne, im wyższe stanowiska tym gorzej. Spychologia, olewactwo. Kontrola? Świetnie. Protokół z toną wytknięć, w wyniku którego jedna z osób na najwyższych stanowiskach traci to stanowisko? To co z tego. Nikt się nie przejmuje. Bo po co. Jak być kierownikiem, za przeproszeniem, takiego burdelu? Tym, od którego każdy coś chce, i do którego wszyscy z zewnątrz w wypadku jakiejkolwiek sprawy czy kontroli się czepiają? Żadnych szans na poprawy, a szykuej się szereg kontroli, gdzie nikt nie będzie patrzył. czy te zaniedbania to jej wina, czy poprzedniczki.
Biedna się tak stresuje, że podjęliśmy - trudną - decyzję, i po niespełna 5 m-cach rezygnuje z tego stanowiska kierowniczego. Syf po prostu, i tyle. Szkoda nerwów. Cały czas się martwi tym wszystkim, w domu jej prawie nie ma (co widzi i sama sobie wyrzuca). Obejdziemy się jakoś bez tych pieniędzy. Na razie zostanie na analogicznym stanowisku jak poprzednio, przed urlopem macierzyńskim. A i tak będziemy szukali jej innej pracy. Z tego wszystkiego aż śpi na kanapie w dużym pokoju - malutki jednak budzi się w nocy i czasami pogada sobie, więc śpi tam, żeby się chociaż wysypiała.
Wczoraj był pogrzeb małego 5-letniego Antosia, który zmarł kilka dni temu. Mieli wypadek, samochód przekoziołkował i zatrzymał się na przeciwległym pasie ruchu. Paradoks? Przeżyli. Mąż i ojciec, gdy udało mu się wyjść z samochodu, pytał żonę i syna, czy żyją - i obydwoje odpowiedzieli. I wtedy zdarzyła się tragedia. W leżący samochód uderzył rozpędzony inny (w sumie, nie jego wina, ponieważ tego samochodu nie powinno tam być, jechał przepisowo a była to droga za miastem). Żona połamana cała, na pogrzebie na wózku inwalidzkim. Mały Antoś - obumarł mu pień mózgu, przestały po kolei działać wszystkie narządy. Rodzice zgodzili się na transplantacje - być może uratował czyjeś życie. Ale i tak dramat. On zmarł, matka ciężko ranna i na wózku, ojciec - bez szwanku praktycznie, kilka potłuczeń.
Wczoraj wieczorem także koleżance w pracy włamali się do domu. Dziura w oknie, wynieśli tv i aparat, nic więcej nie zdążyli - czyli pewnie amatorzy. I co z tego - przy okazji zniszczyli w domu, co się dało. Jeden wielki bałagan. Głupia złośliwość.
Moim zdaniem słuszną decyzje podjęliście, jeśli chodzi o prace Natuszki. Żadne pieniądze nie zastąpią Ci jej w domu, a i synkowi potrzeba przecież więcej mamy.
OdpowiedzUsuńWszystkiego dobrego.