Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

piątek, 15 października 2010

Jesienna rzeczywistość

Życie płynie - za oknem niby słoneczko ciągle świeci, ale już to wczoraj wieczorem padało i się ziąb niesamowity zrobił, a poza tym naprawdę chłodno... Mnie dotyka to tym bardziej, że chodzę w tej samej kurtce, co rok temu (polar + kurtka, komplet taki), i rok temu chodziłem tak do grudnia prawie - i ciepło było. A teraz, te -dzieścia kg mniej, to naprawdę chłodno się zrobiło już... W pracy ciepło (klima ustawiana indywidualnie w każdym pokoju), więc przyjdzie się na cebulkę ubierać, żeby nie marznąć po drodze.

No chyba, że szybko prawko zrobię, samochodzik kupimy - to jednak inaczej, nawiew człowiek sobie włączy i ciepło. Są ku temu szanse - właściwie jazda 1 mi została, najprawdopodobniej w poniedziałek. Przed nią mam pójść i zdać wewnętrzny egzamin (teścik, jak na egzaminie właściwym), i odebrać papierologię, z którą potem muszę się przejechać do ośrodka egzaminacyjnego, żeby zapisać się na egzamin. I właściwie tyle. Nic, tylko się naumieć teorii, pójść i zdać.

>>>

Natuszka wczoraj u swojej pani ginekolożki :) była na kolejnej wizycie. Wszystko w jak najlepszym porządku, pani powiedziała. USG genetyczne - skoro ma skierowanie - kazała zrobić, skoro już jest, bo to nigdy nie szkodzi. No i na USG się kolejne zapisać - mamy już termin, 27 października - z wyraźnym zastrzeżeniem, żeby pani przyszła z mężem. Czyli będzie nasza chwila prawdy - i najpewniej, jak dzidzia się do nas nie odwróci tylną częścią ciała, dowiemy się odnośnie płci!

A w ogóle to szczęście to moje małe - a dokładnie: większe (żeby nie mylić z dzidzią :P) - wraca w poniedziałek do pracy. Na początku sceptycznie - ale widzę, że się mi w domku zanudza na śmierć. Ile można siedzieć i dziergać, albo przed tv leżeć czy książkę czytać? 2 m-ce to wystarczająco dużo. Sama na spacerek nie idzie - bo ja chcę z Tobą... - a w tym kraju o obecnej porze roku to jak ja z roboty przyczłapię, to spacerować można jak już to z latarką, o ile akurat nie ma wichury jakieś czy ulewy.

Ja tam się nie przejmuję. Natuszka ta moja bardzo mało asertywna jest (poza opieprzaniem mnie, gdy zasłużę - ja jej mówię, że tak samo powinna o swoje dbać w pracy :P), a przecież ciąża to jedyny okres w życiu kobiety, gdy naprawdę może dyktować warunki w pracy. Co mnie to obchodzi, że w żonki pracy nie ma co poza komputerem robić? W KP jest wyraźnie - max 4 godziny. Jak pracuje 8 h, to nie jest to jej problem - niech pracodawca wymyśli, co przez drugie 4 h ma robić; przy kompie nie ma siedzieć, i tyle. Sala - tak samo - za długo, więc odpada, i trzeba jeszcze papiery nosić.

Fakt, że szef jest osobą bezdzietną, mającą - dosłownie - obsesję na punkcie dzieci i kobiet w ciąży (cytat Ja mam tego dość! Całe życie nic, tylko pracuję za te wszystkie kobity, co w ciążę zachodzą i na zwolnienia albo macierzyńskie chodzą! powinien wystarczyć) nic nie zmienia - łaski nie robi, nic uznaniowego. Nie podoba się? Nie ma problemu - do końca macierzyńskiego jej nie zobaczy, znajdzie się lekarza, który da zwolnienie. Natuszka się zakolegowała wczoraj przed gabinetem z jakąś inną dziewczyną - potwierdziła, że jej na początku też nie chciała dawać na dłużej zwolnienia, ale po (w?) 6 m-cu i dalej dawała już, jak widziała, że ciężko.

Więc w poniedziałek ładnie za moją żonkę kciuki trzymamy na okoliczność jej wielkiego come backu do roli przodownika pracy :D

>>>

Nie tak dawno - nieco ponad miesiąc temu - napisałem o dwóch osobach, które dotknął krzyż choroby. Jedna z nich już wtedy przegrała walkę - pisałem o tym, że mama Z. umarła po 2,5-letniej walce z rakiem. I że wierzę, iż ta druga, u której nowotwór dopiero zdiagnozowali, wygra walkę, choć rokowania były dość mało optymistyczne.

Tak sobie szedłem wczoraj, wracając z pracy, i myślałem właśnie o tej osobie. W poprzednim tygodniu diagnoza zabrzmiała - bez szans, będzie cud, jak do końca roku dożyje. Czy ta decyzja do niej docierała? Rodzina powiedziała, że rokowania nie są najlepsze, ale nie ujawniła wszystkiego. Tylko że mi się wydaje, że taki człowiek czuje, że koniec się zbliża, że niedługo umrze. W tym tygodniu nie było z nią już kontaktu - oddychała, czasami jęczała z bólu (za dużo przerzutów). Miał odwiedzić ją ksiądz z Komunią, ale rodzina odwołała - z chorą nie było już kontaktu. Na dniach udało się zorganizować jej pobyt w hospicjum, gdzie miała by lepszą, bardziej fachową opiekę, niedaleko od domu - wczoraj po nią przyjechali, ale została w domu, bo lekarz stwierdził, że nie przeżyła by podróży...

Wieczorem dowiedziałem się od żonki, że zmarła. Kto by pomyślał. Rok z hakiem wstecz bawiła się z nami na weselu, sam nie raz z nią tańczyłem.
Odejść --- by dłużej pamiętać
wiewiórki co kabaret przeniosły na cmentarz
pies co wył przez megafon tak na rząd się wściekał
łzy co płynął z nieba jak z kaczkami rzeka
ktoś kto tak umarł by inny uwierzył
spokój ---- gdy się na rozpacz popatrzy z daleka
(śp. x Jan Twardowski)

2 komentarze:

  1. Przykro się człowiekowi robi, gdy słyszy, że znów ktoś przegrał walkę z chorobą... Nie znałam tej kobiety, a mimo to jest mi przykro. Dobrze życzę ludziom i serce mi się łamie, gdy im się coś nie uda, zwłaszcza jeśli chodzi o ich zdrowie... Nie sądzę, by ta Kobieta zasłużyła sobie na to całe cierpienie... Świat bywa niesprawiedliwy...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też wierzę, że ludzie to czują. Mój dziadek kilka dni przed śmiercią powiedział do swojej żony "nie martw się, jeszcze tylko x dni". Nie wiem dokładnie czy to były dwa czy trzy dni. Ale faktycznie, żył dokładnie tyle. Też nie był w hospicjum, chociaż już była decyzja, że babcia dalej nie da rady się nim zajmować, a nikt z rodziny nie mógł tam spędzać 24 godzin.
    A Tam... przynajmniej nie cierpią. I w końcu się z nimi spotkamy.

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz skomentować któryś z tekstów.

Pozdrawiam :)