Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

środa, 2 listopada 2011

22. Długi jakby weekend

W robocie w ostatnim tygodniu miałem jazdę. Po części zasłużoną, po części nie. Fakt, popełniłem pewne błędy - problem polega na tym, że zarzucono mi brak dokładności, podczas gdy pierwszy raz zajmowałem się tego typu sprawą, i zrobiłem, co miałem zrobić, najlepiej jak umiałem. I zaczęło się - przyp****anie się do wszystkiego. Oczywiście, jak to ludzie którym się wydaje, że są z wyższych sfer, w białych rękawiczkach, czyli w momencie, gdy nikogo w pokoju nie było. Niestety, nic nie poradzę - nie jestem cycatą blondynką, która ubiera się w krótkie spódniczki i duże dekolty, po czym kokietuje szefa tak, że pozostałym osobom widzącym wszystko niedobrze się robi. No to się zacząłem przykładać jeszcze bardziej i mam nadzieję, że będzie ok. Dobrze, że nie biorę takich rzeczy bardzo mocno do siebie - potrafię to z siebie wyrzucić szybko. 

W czwartek po pracy przeszedłem się na cmentarz, gdzie leżą dziadkowie ze strony ojca. Rzutem na taśmę, wychodziłem już, jak szarzało. Ale sporo osób. Ogarnąłem grób, postawiłem od nas kwiatki, zapaliłem znicza. Byłem też u prababci. No i na - kiczowatym strasznie - grobie Arama Rybickiego, po drodze. Lubię cmentarze. Nigdy mnie nie przerażały - wręcz przeciwnie, wchodząc tam, zawsze czuję nieopisany spokój, jakby ci wszyscy, którzy tam leżą, byli takim cichym i wymownym potwierdzeniem, że wiara ma sens, że tutaj leżą tylko ich ciała, a oni sami są tam, gdzie jest już tak dobrze, że lepiej nie będzie. Pewnie, jest żal, są wspomnienia za tymi, którzy odeszli - to dowodzi, że byli ważni, że wiele znaczyli. Dlatego w tych dniach poza modlitwą staram się ich z wdzięcznością i radością wspominać. Tak to już jest - nawzajem zostawiamy po sobie w innych ślady. 

W poniedziałek byłem sam jeden w dziale. Niby fajnie, bo spokój, człowiek ma czas, żeby ponadganiać pewne rzeczy, na które normalnie nie ma zbytnio czasu. Ale oczywiście, zawsze zdarzy się coś - albo kilka cosiów - które w ogóle ciebie nie dotyczą, ale oczywiście musisz się nimi zająć, mimo że nie dość, że nie masz pojęcia, o co chodzi (bo zajmuje się tym ktoś inny), to na końcu okazuje się, że to tylko czyiś wymysł, że sprawa nie może czekać, bo tak naprawdę pilna wcale nie jest, tylko ktoś się nagle obudził. Ale udało się. Przy okazji osoba, która mi pomagała, słusznie zauważyła, że dość dziwne jest, że z jednego działu znikają na urlop wszyscy odpowiadający w korpo za aplikację używaną przez większość firmy. Efekt? W sytuacji poniedziałkowej, z jaką miałem do czynienia, musiałem obdzwonić sporo osób, żeby znaleźć kogoś, kto mógł mi pomóc i miał odpowiednie uprawnienia do technicznego zrealizowania tej pomocy.

Wczoraj Natuszka pojechała z teściami na cmentarz do dziadków, na drugi koniec naszej metropolyji. Ja z Dominisiem zostałem, spacerek po kościele sobie zrobiliśmy po dzielni, i zakupy na wieczór. Dobrze, że jest w okolicy choć jedna (i daleko dość) Żabka - jak zwykle, w święto takie jak wczoraj była po 12:00 otwarta, i całkiem dobrze zaopatrzona. Gdy wszyscy przyjechali wieczorem, zrobiliśmy sobie zapiekanki, herbatkę, a potem posiedzieliśmy przy żubrówce z sokiem jabłkowym :) Zacnie było. 

Złota polska jesień, nie powiem. Ślicznie jest. Szkoda, że już liście z drzew lecą, bo kolory niesamowite. Generalnie sucho, nie pada, więc tym piękniej. Niestety, z praktycznych konsekwencji - ciemno robi się już ok. 16:00, w związku z czym z roboty muszę wracać normalnie, tzn. nie moim skrótem przez las. Nieprzyjemnie tam, pół lampy nie ma, sam łazić nie będę, bo po co kusić los, żeby mi ktoś wpieprz spuścił za 50 zł i komórkę. Więc chodzę naokoło, nadkładając nieco. I tak już raczej do wiosny. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz skomentować któryś z tekstów.

Pozdrawiam :)