Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

wtorek, 19 lipca 2011

05. Wyremontowani (bez brodzika) i posprzątani

Piątek był pierwszym od wielu dni momentem, kiedy nic nie robiliśmy w mieszkaniu. Po prostu spokój. Natomiast w zakresie diety Dominisia nastąpił gwałtowny zwrot - podaliśmy pierwszy raz jabłuszko utarte, które nie spotkało się z entuzjastycznym powitaniem. W sumie, nic dziwnego, jak człowiek 4 m-ce pije mleko i nic więcej, a tu mu jakąś kwaśnawą papkę podsuwają...

Sobota była dniem tryumfalnego praktycznie zakończenia remontu przez naszego majstra. Wykańczał wszystko, podmalował większość niedoróbek, podokręcał drobne sprawy, zamontował lampki pod szafkami kuchennymi. Gdy pojawiliśmy się wczesnym popołudniem - praktycznie kończył. Balkon obłożony pięknie kafelkami, pomalowany. Rozliczyliśmy się, no i przystąpiliśmy do sprzątania. Trwało to dobre kilka godzin, prawie do 21:00, ale udało się ogarnąć w całości mały pokój (przestawienie, sprzątnięcie, wymycie podłóg i okien) i kuchnię (wyczyszczenie szafek, gdzie nasypało się syfu przy montażu blatów, sprzątnięcie, wymycie okien), a poza tym wstępnie poukładaliśmy rzeczy w kuchni. Zmęczeni mocno, ale udało się. 

W niedzielę kończyliśmy porządki - po spacerku z malutkim i obiedzie. Trwało to jeszcze dłużej, bo prawie 6 h. Zaczęliśmy od mycia wszystkich możliwych drzwi z każdej strony, poprzez umycie najpierw podłóg w dużym pokoju za szafami (żeby móc je ustawić tak, jak będą stały, żeby zawalić je rzeczami), po czym nastąpiła kulminacja - wymyślanie tego, co i jak ma tam stanąć. Czyli wywalania zawartości sporej liczby kartonów z różnymi figurkami, wazonami i innymi głównie sentymentalnymi rzeczami. Sporo to trwało, jakoś udało się dojść do porozumienia, czego się pozbywamy, co dajemy do małego pokoju. Potem pomyliśmy okna, co było o tyle karkołomne, że z zewnętrznej strony były nieco opryskane farbą (normalne, skoro malował wszystko na zewnątrz na balkonie), i wymagało drapania nieco. Po ustawieniu wszystkiego umyliśmy podłogę, no i ustawialiśmy: szafę, lampę stojąca i nieszczęsny stół. 

Nieszczęsny? Tak, ponieważ właśnie przy jego przenoszeniu, o kawałek, w pokoju, strzeliło mi coś w kręgosłupie. Śmieszne, bo to było przestawianie ostatniej chyba ciężkiej rzeczy w całym remoncie. Dosłownie. Czułem to miejsce już podczas przeprowadzki, kiedy wnosiliśmy na 3 piętro z kolegą pralkę - ale tylko czułem. Skończyło się na tym, że od tamtej pory muszę uważać na gwałtowne ruchy, siedzenie przy biurku nie jest zbyt przyjemne, mam problemy ze skłonami czy z podnoszeniem się z pozycji leżącej/siedzącej. Ale nie da się ukryć - dysk to nie był, bo bym się nie wyprostował. I dzisiaj lepiej jest. Pewnie podoskwiera to jeszcze, ale damy radę. 

Wczoraj po pracy przyjechałem i dołączyłem do Natuszki, która pomyła podłogi w kuchni i łazience (choć tam dojdzie jeszcze ustawianie brodzika - jak się w końcu doczekamy...), poprzekładała sobie w łazience wszystko tak, jak chciała. Skręciliśmy nasz pokojowy okrągły szklany stoliczek. Mało wprawnie i pięknie, a do tego niezbyt tak, jak Natuszka chciała, obstalowałem linki do suszenia prania na balkonie. Nie podoba mi się to zbyt, i skłaniamy się - oboje - do rozkładanego doraźnie stojaka na pranie. Pożyjemy zobaczymy. A balkon w ogóle ogromny i głęboki jest. Do tego od wczoraj mamy 2 śliczne nowe biedronkowe krzesełka zielone rozkładane :)

Dzisiaj formalnie idę posprzątać piwnicę. W sensie - poukładać to wszystko, co się tam poznosiło. Przestrzeń bardzo fajna jest - dobre 6-7 m2. Na razie nieco zagracona - kawałki sidingu dla teściów, kuchenka elektryczna na sprzedaż. Ale zmieścił się bez problemu pozostający nam (trzeci) regał na książki, te mniej potrzebne. Co jest genialne - nie ma tam za grosz wilgoci. Niestety, nie ma też lampy i puszka na zewnątrz w piwnicy jest dość daleko. Doraźnie, nabyłem w Obi drogą kupna lampkę led (marki Osram :D), którą można sobie oświetlić piwniczkę. Z drugiej strony - kto tam po ciemku będzie chodził? Natuszka się boi, mnie to nie robi :) Nowa kłódka na skobelku też wisi - poprzednia zła nie była, ale nie była zaciskowa (tzn. trzeba było użyć klucza także, aby ją zamknąć - bez sensu). 

Wczoraj dorobiłem część kluczy, dzisiaj resztę. Nie wiem, czy to drogo, czy tanio - 10 zł/sztuka. Część zwykłych, część do skrzynek. Tak, żebyśmy my z Natuszką mieli po jednym komplecie, jeden u teściów, i w domu jeden zapasowy. Od razu, porządnie. Przy tej okazji uporządkowaliśmy klucze, poodpinaliśmy z poprzedniego mieszkania - trzeba teraz pojechać i rodzicom jakoś oddać. Zostawiam sobie do drzwi wejściowych do klatki tam i do skrzynki pocztowej - w końcu tam mam podany adres (jeszcze, już niedługo) zameldowania i adres do korespondencji (co na dniach mam zamiar zmienić - trzeba napisać pisma do wszystkich banków, organizacji, instytucji, złożyć NIP 3 do US), więc nie jest wykluczone, że nawet po podaniu wszędzie nowego adresu jakieś pismo do mnie czy Natuszki przypadkiem tam trafi. Pewnie, mama chce to wynająć - ale jak to wyjdzie i czy chałupa nie będzie stała pusta, to nie wiem. A dostęp chce mieć. Jednocześnie, nie potrzebując kluczy do samego mieszkania. 

Dominiś nie dość, że zapluwa się ostatnio, bo bardzo lubi buczeć tak buzią, to jeszcze zrobił się strasznie gadatliwy... w czasie jedzenia. Jak dostanie do buzi butlę, to popije tak np. pół mleka, zaspokoi pierwszy głód, i - ze smoczkiem w buźce, a co - zaczyna nam coś opowiadać :) A w ogóle to od wczoraj Natuszka podaje mu, powolutku, na razie raz dziennie, mleko modyfikowane. Pomysł zaś z jabłuszkiem zarzuciliśmy na rzecz - słodszych, więc prostszych, i dokładniej zmielonych - bobofrutów. Nie jest źle na razie. 

Dzisiaj złożyłem wniosek o urlop ojcowski, potocznie zwany tacierzyńskim. A co, tydzień :) To plus kolejny tydzień zwykłego daje 2 tygodnie urlopu, który zamierzam rozpocząć po weekendzie :) Żebyśmy się zaaklimatyzowali i odpoczęli sobie na nowym miejscu. Wreszcie w tak naprawdę swoim (nie wnikając w kwestie własności odnośnie kredytu - tak będzie pewnie ok. 30 lat).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz skomentować któryś z tekstów.

Pozdrawiam :)