Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

czwartek, 14 lipca 2011

04. Remontowe prawie ostatki

Jak pisałem - teściu z Natuszką kupili kabinę. I powstał był problem - okazało się, że brodzik, jaki chcieliśmy dokupić, głębszy, jest nieosiągalny. Tzn. byłby, ale za tydzień. Nie zraziliśmy się tym nic a nic - okazało się, że pani, która nam montowała zabudowę przedpokoju, ma jakiegoś znajomego z dużym rabatem w jakiejś dużej firmie zajmującej się sanitariatami - i się miała dowiedzieć na następny dzień. Z następnego dnia (wtorku) zrobiła się środa, kiedy jednak wyszło, że nie da rady, bo takiego nie mają. 

W sumie, wkurzyłem się nieco, bo sytuacja wygląda tak, że zostaliśmy w czarnej d... w związku z brakiem brodzika jakby przez naszego majstra - od chyba 3 tygodni pytałem go, czy nie warto by było kupować już tej kabiny z brodzikiem? Na co słyszałem - nieee, później, po co zagracać mieszkanie. Dobrze wiedział, co chcemy wstawić, i skoro zajmuje się remontami, powinien wiedzieć, że mogą być problemy. Jak byśmy wtedy kupowali - do dzisiaj dawno by sprowadzili na zamówienie. A tak, zamówiony został brodzik i będzie, jak dobrze pójdzie, na przyszłą środę. Czyli uwieńczeniem remontu będzie... montaż kabiny z brodzikiem. Wyjaśnię - kupiliśmy kabinę 80 cm, bo taką jaką chcieliśmy, nie było 90 cm. I jak zaczęliśmy szukać brodzika - oczywiście - okazało się, że o ile do kabin 90 cm mają, pewnie, od ręki... to do naszej 80 cm - niestety - trzeba zamówić. Czyli - kabina wala się w pokoju, przywieziona w środę, i czekamy na (boskie zmiłowanie...) brodzik. 

Wieczór wtorkowy pod znakiem układania książek. Ładnie się zmieściły. A to, co się nie zmieściło - zresztą nie miało, poprzednio też leżało w kartonach w piwnicy - poszło do piwnicy, razem z jednym z regałów, więc będzie ładnie wyglądało.

Również we wtorek pojawić się miała pani pediatra nasza, żeby podoradzać nam, jak przestawić Dominika na pokarm sztuczny, oczywiście, powoli, etapami, nie z dnia na dzień. W końcu za półtora m-ca Natuszka wraca do pracy, więc żeby nie robić tego gwałtownie, trzeba poświęcić troszkę czasu. Miała - po 45 minutach czekania okazało się, jak zadzwoniliśmy, że zapomniała, i ona może, ale jutro czyli w środę. W środę przyszła, obejrzała malutkiego, usłyszeliśmy że mamy śliczne, wielkie i bardzo wrażliwe dziecko :) Opisała Natuszce - ja się spóźniłem (nie moja wina, właściwie to ona przyszła wcześniej niż miała) - co i jak. Zaczniemy podawać mleko w proszku, ale też wprowadzać powoli jabłuszka i marchewkę. A na horyzoncie już widać zupki. 

W środę miał w dzień pojawić się serwisant spółdzielniany domofonów - zadzwoniłem we wtorek, miał być koło południa. Wieczorem się okazało, że nie dotarł. A dzisiaj, dla odmiany, nie raczy telefonu odbierać. Jak się nie odezwie do jutra, zrobię awanturę w spółdzielni. Nie dość, że przez telefon miał ton, jakby łaskę robił, że przyjdzie, to jeszcze - co za pech! - nie udało mu się jakoś. 

Wieczorek środowy upłynął - tym razem - na montowaniu dwóch dokupionych szafek (pół-słupek i jedna wisząca) do łazienki. Pouczające doświadczenie dla beztalencia technicznego, jak niżej podpisany. Sąsiedzi piętro niżej wykazali się sporą cierpliwością, biorąc pod uwagę, że na pewno (niewiele, ale zawsze) po 22 waliłem młotkiem, przybijając plecy do szafek. 

Dzisiaj akcja przewożenia kuchenki elektrycznej z poprzedniego mieszkania do naszej nowej piwnicy. O tyle ciekawie, że zamierzamy podołać za pomocą fiesty małej starej kolegi z roboty. Twierdzi, że wejdzie tam. Miejmy nadzieję :) A po drodze - wstąpimy do Obi, bo wczoraj miła pani zadzwoniła z informacją, że nasza stojąca lampa do pokoju z Niemiec już dotarła. Jeszcze tylko dopłacić 350 zł i po wszystkim :) Wieczorem zaś zapowiada się akcja z cyklu skręcania - tym razem już ostatniego sprzęta, mianowicie szafki na ciuchy małego do małego pokoju. Aha, są jeszcze stoły do kuchni i dużego pokoju - ale to już na spokojnie, jak się powynosi wszystkie śmieci, bo szkoda miejsca. 

Na bieżąco podliczam wydatki - na zasadzie: co i za ile jest do zrobienia vs. stan konta. Jest nieźle, zmieścimy się na styk, albo minimalnie przekroczymy budżet. Na szczęście, jeszcze taką żelazną rezerwę mamy, więc jest ok. A teściowie - znowu - dorzucają się, a to tu, a to tam, niby to przypadkiem. Tak to jest, jak Natuszkę puścić z nimi po zakupy... :) 

Pogoda się zwaliła, dzisiaj lało w nocy i rano wielka burza była. Zmokło mi się nieco. A teraz bez słońca smętnie. I za oknem jakby pada. Jakby takie małe zrekompensowanie pewnej niedogodności w postaci braku ciepłej wody - przez cały tydzień bieżący, do następnego.

3 komentarze:

  1. Dlatego ja zdecydowanie preferuję wanny :)
    www.nomen--nescio.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też wolę wanny, ale zwłaszcza latem nie raz tęsknię do prysznica... ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dlaczego zmuszacie synka do mleka modyfikowanego? Przecież żona wracając do pracy może też karmić piersią... Pomijając fakt, że matce karmiącej przysługuje godzina mniej pracy dziennie :)

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz skomentować któryś z tekstów.

Pozdrawiam :)