Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

poniedziałek, 8 listopada 2010

Dominik Aleksander w profilu 3D


Tadam!

To jest nasz synek - Dominik Aleksander. Tak właśnie wymyśliliśmy. Tzn. pomysł ja rzuciłem, przyznaję się bez bicia, a było ich więcej w sumie z obu stron - Maksymilian, Gabriel, Artur, Maciej... No ale ustaliliśmy - Dominik Aleksander. Bynajmniej, po żadnej rodzinie. Dominika w ogóle to znam jednego tylko. A Aleksander? Hm, no pasuje po moim ojcu chrzestnym - będzie się miło kojarzyło :)

Kto mnie zna, albo widział moje zdjęcia z okresu pacholęctwa (nie tak wczesne - jak miałem kilka lat) - ten wie, że młody wypisz-wymaluj podobny do mnie. Czoło wysokie, fryz jak mój. Nosek delikatny - po mamie swojej :) A jaka piąsteczka zaciśnięta :> Zuch!

A zdjątko - z piątku, z USG Natuszki na którym była. I pani jej takie śliczne zdjątko - między innymi - dała. Mówiła, że synek nam rośnie bardzo ładnie, że strasznie ruchliwy, i do tego bardzo uparty - chodzi o to, że próbowała sprawdzić, czy buzia w porządku, czy nie ma problemów z wargą jakiś. Młody się zaparł - piąsteczki ścisnął, zasłonił buźkę, i nic :P Ja to Natuszce później tłumaczyłem - też bym tak zrobił. Siedzę sobie, miło, ciemno - a tu nagle ktoś zaczyna coś naciskać czymś do brzucha, w którym siedzę - miło by było? Nie. No to się chowam :)

Biedactwu mojemu nóżki bolą coraz bardziej... Wczoraj siedziałem i troszkę masowałem, jak poprosiła. Chociaż tyle mogę zrobić.

Jaja z ciuchami są - kurteczka jesiennna (nie, nie jest za lekka - wystarczy) dobra jeszcze tydzieńn temu... w weekend okazała się już za mała. Nasze 0,5 kg szczęścia rośnie jak na drożdżach i żonka puchnie :D Ale mama poszperała - gdzieś po znajomych znalazła jakąś :) Taki to jest mankament ciąży zimą - choć, wg mnie, to i tak lepsze niż noszenie maluszka na słońcu w jakimś skwarze i upale.

Jak poszliśmy wczoraj do kościoła - mimo że cicha msza, bez śpiewów - to Dominiś szalał, i co chwilę dawał Natuszce czadu. Łatwo to wyczuć - bo ona tak śmiesznie podskakuje, jak synek kopie. I co chwilę :D Mówi, że to nie boli - tylko tak dziwnie, bo od środka. Ja to zawsze z Alienem porównuję :D

Cieszymy się nim strasznie. Taki aktywny mocno jest :) I wszystko, jak na razie, w jak najlepszym porządku.

W sobotę wybyliśmy wieczorkiem do knajpki na miasto. Najpierw szybka zmiana miejsca - bo knajpka, którą wybraliśmy, okazała się mała i ciasna - choć, jak się miało okazać, na pewno przyjemniejsza pod każdym względem od miejsca, w którym finalnie wylądowaliśmy.

A trafiliśmy do niejakiej Bohema Jazz Club w Gdyni. Krótki opis sytuacji. Zamawiamy przy barze - kelnerka, 3 razy proszona o podejście (pełen stół znajomych) olewa i przez kwadrans nie dociera, więc idziemy do baru. Zamawiając coś na ciepło - barman prosi znudzonego faceta w kucharskim wdzianku, siedzącego przy barze "Krzysiu, zrób 2 czekolady", na co Krzysiu znudzonym głosem odpowiada "Zara", i dalej siedzi, grzebiąc coś w necie. Zlewka totalna. Zrobienie 2 czekolad - jakiś szit z proszku, nawet dokładnie nierozmieszany, zajmuje mu 15 minut. Barman - szpanując, jak to niby nalewa piwo, obracając butelką... oblewa pozostałością jej zawartości stojącą obok kelnerkę i przy okazji pół baru. Po czym, po zapłaceniu, proponuje... co? "To może pan przyjdzie za 5 minut i odbierze?" Jaja - a te kelnerki, których kilka się kręci, to co robią? Kelnerka, zapytane przez kolegę o pewną pozycję z menu (jakieś danie), nie potrafi powiedzieć, co to jest. Jak nie odbierzesz przy barze zamówienia - to możesz do jutra czekać i x razy upominać się o nie. Kolega zamówił pizzę i wypluwał pieczarki do chusteczki - bo były surowe. Po czym - do rachunku dopisują 2 rzeczy w ogóle nie zamówione. TANDETA, AMATORSZCZYZNA w naprawdę mało sympatycznym wnętrzu. Nikomu nie polecam.

Fajnie, że można się było spotkać z ludźmi, których się dawno nie widział - m.in. K., która też jest w ciąży, ale bardziej na początku, czy dwóch kumpli ostatnimi czasy uwolniło się z radością od zaszczytu pracy u naszego, swego czasu wspólnego, pracodawcy i poszło w swoim kierunku (J. dostał się na aplikację, B. poszedł do firmy windykacyjnej). Niestety, moja żonka tam została - ale jak już rozmawialiśmy, po ciąży i macierzyńskim, jak będzie musiała tam wrócić, trzeba będzie coś pomyśleć, żeby znalazła coś sensowniejszego, normalniejszego. Pośmiać się z tego, co tam się dzieje, można - dla mnie to luz, mam to za sobą, a i tak z dystansem sam do tego bajzlu podchodziłem, będąc jego częścią, i zazwyczaj waliłem prosto z mostu, jak mi się coś nie podobało. Pewnie, może coś tam na tym straciłem - ale nikt jakiś idiotycznych podjazdów nie próbował, bo wiedział, jak zareaguję - krótka piłka by była.

Okazało się, że mąż jednej z koleżanek z pracy znowu pracę stracił... Wiedzieliśmy, że robi w branży turystycznej, tylko nie znał nikt firmy. A jak w Orbisie pracował - to trudno było nie stracić roboty. Słabo.

W weekend się poobijaliśmy, lenistwo totalne. Dzisiaj znowu praca - dobrze, że czwartek wolny :) Tylko czemu złota polska jesień chyba wyszła? Bo u mnie od rana wieje, pada, i ziąb. Cóż...

5 komentarzy:

  1. Jaki fajny chłopak! :) Pewnie nie raz da Wam popalić, skoro już swoją ruchliwością daje się we znaki :)) co to dopiero będzie jak się z brzucha wyswobodzi ;))
    A no jesień wyszła... I wątpię, że wróci... :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Śliczne zdjęcie :) Witam pana Dominika :)

    Mam nadzieję, że pogoda się u Was też poprawiła, bo u nas dziś prześlicznie - aż mi szkoda chorować ;)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. rewelacja :) możecie już teraz zobaczyć, jak wasz synek będzie wyglądał. Niesamowite uczucie, co?
    serdecznie pozdrawiam i gratuluje!

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz skomentować któryś z tekstów.

Pozdrawiam :)