Dobrze jest być takim ojcem-mistrzem jak Joda z "Gwiezdnych Wojen". On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie, używając mocy, podnieść statku z bagna - tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny, nauczył się tego.

czwartek, 30 września 2010

Nadrabianie zaległości

Ciężko mi jest. Bo nie będę ściemniał, że ze mnie to ściekło wszystko po prostu i idę dalej. Tzn. na pewno ściekło i nie będę nad tą porażką płakał pół życia. Ale przygniata to. Ciągnie się za mną. Co chwilę widzę, jak na FB czy nk ktoś gratuluje temu czy owemu, że zdał. A ja nie. I to boli.

Pusto poza tym jakoś się zrobiło. Wcześniej - świątek, piątek, nie ma gadania, siedzimy i ryjemy, zakuwamy, z przerwami na coś do zjedzenia i przewietrzenie mózgu, żeby się nie przegrzał. Jakiś taki rytm - zero wątpliwości, problemu co z sobą zrobić. Nawet książki żadnej nie czytałem - bo jak zacznę czytać coś, to każdy pretekst będzie dobry, żeby czytać dalej - a nie np. się uczyć. Teraz - nie ma obowiązku, jest wolny czas, a do tego w pracy sam siedzę, i jako że roboty za dużo nie mam, nawet tu nie bardzo wiem, co z sobą zrobić. Trzeba się na nowo pogodzić z tym, że czas wolny jest i trzeba go sensownie zagospodarować. Po pracy to problemu nie ma - żonka jest, można posiedzieć, wreszcie mieć czas dla siebie, pogadać, pograć w coś, zająć się sobą nawzajem, jak nie leje to i spacerek jakiś uskutecznić. Np. ponadrabiać zaległości w spotkaniach, na które wcześniej czasu nie było.

Przedwczoraj zaprosiliśmy rodziców naszych do nas, na spóźnione świętowanie Natuszki urodzin i moich imienin, które wypadły w małym odstępie czasu w ostatnich dniach poprzedzających sławetne Waterloo moje... znaczy się, egzamin z minionej soboty. Na szczęście - dyskusja na jego temat była niezbyt długa, choć oczywiście mój ojciec, ze znaną sobie i niezrozumiałą dla mnie zupełnie pewnością, wyartykułował nieznoszącym sprzeciwu tonem kilka swoich przemyśleń odnośnie mojego złego nastawienia, pesymizmu i wpływu tychże na ten egzamin. Ok - ale co to ma do rzeczy? Nastawienie może i mało kwitnące mam teraz - po - a przed samym egzaminem stękałem, jak to mam zawsze w zwyczaju, ale nastawienie miałem pozytywne, zero stresu przed i w trakcie, a po (ale przed wynikami) nawet byłem zadowolony z tego, jak mi poszło. Ale to był tylko taki słaby akcent na koniec, niewiele później się zabrali i poszli.

Więc pewien zastrzyk gotówki dostaliśmy - przyda się. A Natuszka od teściowej dostała śliczną, sama wybrała sobie na Allegro :P piżamkę w kolorze jeżynowym. Tak, chodziło o piżamkę ciążową. I wszystko się zgadza - nowa, zapakowana, gatunkowo dobra. Tylko że w żadnym wypadku ciążowa - co łatwo ustaliliśmy po wejściu na aukcję, żeby porównać to, co było na zdjęciach, z tym, co dostaliśmy. A dostaliśmy to samo - tylko w wersji nie-ciążowej. Ale po subtelnym zgłoszeniu tego sprzedającemu dostałem z góry na konto kasę za wysłanie im z powrotem tej lewej piżamy (bo z jakiej paki mam płacić za wysyłkę? to ich błąd, a nie mój) i zapewnienie, że bez względu na moje odesłanie - czy zrobię to od razu czy np. za 2 dni - oni wysyłają prawidłową już dzisiaj. Mam nadzieję.

Wczoraj spotkaliśmy się na mieście z Z. i A. Troszkę się tego obawiałem - nie tak dawno, pod koniec sierpnia, pisałem o śmierci mamy Z. Trzyma się, przynajmniej z zewnątrz, dzielnie - choć przez chwilę, jak rozmowa na ten temat zeszła, widać było, że wycierała oko dyskretnie. Nic dziwnego - relacje tam były takie, że z ojcem prawie żadne, a z mamą - bardzo bliskie. Teraz, gdy mama - właściwie niespodziewanie (o ile tak można powiedzieć o osobie, która odchodzi po 2,5 latach walki z rakiem, a której dawali kilka m-cy życia), bo w ciągu kilku dni, odeszła, jest jej bardzo ciężko. Zszokowało nas, gdy mówiła, że wszystko - pogrzeb, kwestie spraw spadkowych i wyprostowywania spraw związanych z działalnością rodziców - musiała i musi nadal załatwiać sama, ojca to nie interesuje. Rzuciła pracę tam - mówi, że robiła to tylko dla mamy. Ale dobrze, że dają sobie radę - chyba w tym wszystkim dużo pomaga ich synek A., pieszczotliwie nazywany Pączkiem, rosnący jak na drożdżach; jak się ma 2-letnie dziecko, to nie bardzo jest czas na załamywanie się i melancholię. Przebąkiwali też coś o pomysłach na powiększanie rodziny - a co, trzeba iść za ciosem :)

No i, zmierzając już na to spotkanie, wpadłem na koleżankę z byłej pracy, która ucieszyła wiadomością - jedna z koleżanek stamtąd, która od jakiegoś już czasu, z żadnym skutkiem, starała się o dzidzię, jest w ciąży. Więc radocha wielka :) Jak to Natuszka moja kochana ostatnio stwierdziła - wszędzie kobiety albo w ciąży, albo z małymi dziećmi :D Z czysto ekonomicznego i socjalnego (choćby, skoro do niektórych innego rodzaju argumenty nie docierają) punktu widzenia - dobrze, będzie miał kto na nasze emerytury zarabiać :>

Żoneczka mi kwitnie - no co, nie mogę inaczej powiedzieć. Uśmiechnięte to słońce moje, od ucha do ucha. Spokój ma, do pracy chodzić nie musi, wysypia się do woli (przy założeniu, że nie obudzę jej tarabaniąc się bladym świtem do pracy). Jest dobrze.

Tylko mama się moja cóś pochorowała jakby, martwię się troszkę. Miejmy nadzieję, że dobrze będzie.

2 komentarze:

  1. będzie dobrze. nie dziś, to jutro. wiem coś o tym :) też mam aktualnie okres sporych turbulencji zawodowo-naukowych,ale wierzę, że w końcu się to poukłada. dla własnej satysfakcji oczywiście, a nie dla czyjejś aprobaty :) tego samego życzę Tobie.
    no i linkuję, bo czytam od kilku miesięcy, a to mój pierwszy komentarz. widzisz, ile to czasu chwilami zajmuje... :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. nie martw się - banalnie brzmi,wiem,ale co zrobić,trzeba iść dalej, z Natuszką i maleństwem :)
    Trzymajcie się!

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz skomentować któryś z tekstów.

Pozdrawiam :)